kaminskainen kaminskainen
4227
BLOG

Co zamiast cukru? Głównie o lukrecji

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Przeglądałem z czystej ciekawości internetowe porady pt. "co zamist cukru (co słodzenia)" i ze zdumieniem skonstatowałem, że zupełnie się u nas nie zauważa lukrecji - choć z kolei stewia, inne słodkie zioło, zdaje się u nas robić karierę analogiczną jak na zachodzie (choć na razie jest w Polsce dostępna tylko w e-sprzedajniach czyli sklepikach internetowych). Zasmucający był zwłaszcza jeden artykuł, który jako "zdrową", bo pozbawioną demonicznych kalorii alternatywę dla cukru wymianiał szereg (nierzadko kontrowersyjnych) substancji chemicznych zupełnie świeżej daty zwanych słodzikami. Rozumiem, że można po nie sięgać, że czują się do tego zmuszeni cukrzycy unikający "zwykłego" cukru jak ognia. Jaki jednak sens ma ich "propagowanie" jako "fajowej i bezkalorycznej" alternatywy cukru? Uważam to za wątpliwą praktykę, dyktowaną wyłącznie nowomodnymi i irracjonalnymi lękami przed "kaloriami", tłuszczami (zwłaszcza zwierzęcymi), cholesterolem (którego natury i ważkiej roli jednocześnie się nie pojmuje) itd.

Prawdą jest jednak to, co mówił mi Francuz na Hali Targowej, gdy kupowałem u niego "liquorice sticks" (kawałki suszonego korzenia, nierozdrobnione): że w Polsce naprawdę mało kto "to" zna. Dla mnie lukrecja to witamina - jedynie spożywając ją ciągle w niewielkich ilościach (szczypta na szklankę herbaty/kawy, do kilku szklanek dziennie, z przerwami zresztą tzn. są i dni/tygodnie bez lukrecji) unikam w zasadzie całkowicie nawrotów uciążliwych migren. Mam niskie ciśnienie krwi i tętno (taka natura) więc ukułem sobie hipotezę, że działa tutaj kombinacja silnych substancji przeciwzapalnych zawartych w lukrecji w połączeniu z lekkim podniesieniem ciśnienia krwi, które spożycie przetworów lukrecji powoduje. Tak czy inaczej - działa zawsze i pewnie, szybko i bez odwołania. Rzadkością były sytuacje, bym musiał przeżywać migrenę "po lukrecji" - i jeśli już, miała ona bardzo łagodny przebieg, praktycznie bez bólu głowy który najwyżej lekko ćmił - we znaki dawały się tylko efekty uboczne, które trudno opisać inaczej, jak samopoczucie migrenowe, którego cechą charakterystyczną jest chęć zwinięcia się w kłębek i odizolowania od świata, a zwłaszcza wszelkich bodźców. Najlepiej wówczas zasnąć - budzimy się już zdrowi.

A jak to jest z tym słodzeniem lukrecją? Jest ciekawie i inaczej niż z cukrem - nie do wszystkiego się lukrecja nadaje. Do kawy - bardzo dobra, można dodać odrobinę miodu dla pełniejszego efektu, ale obywa się i bez. Przy czarnej herbacie większość herbaciarzy się zawiedzie - "słodzenie" lukrecją to zupełnie inny efekt, niż dodanie cukru lub miodu, inna to słodycz, trochę jakby "elektryczna" tzn. przypominająca bateryjkę. Wolę więc herbatę albo gorzką, albo z miodem i cytryną. Świetna jest lukrecja w mieszankach (herbatach) ziołowych - pod warunkiem, że damy jej niedużo, wspomniana szczypta na szklankę (czyli płaska łyżeczka na dzbanek). Stosuję tu wiórki z korzenia lukrecji, które "międlę" w palcach tak, aby się rozsypały (to kruche i sypkie "drewienko") - nie gotuję ich, do celów smakowych wystarcza napar, choć receptury ziołowe (lecznicze) każą korzeń lukrecji pogotować (uwaga, pieni się - saponiny!). Jest jeszcze proszek lukrecjowy - korzeń sproszkowany, jak cynamon lub imbir. Tym świetnie osłodzimy np .bitą smietanę - ubijając pudełko 200 ml śmietany dodajemy pół płaskiej łyżeczki lukrecji. Efekt jest doskonały, tutaj "słodki korzeń" sprawdza się wyśnmienicie. Ten kierunek deserowy jest z pewnością bardzo obiecujący; dodajmy, że w kuchniach o bogatych tradycjach przyprawowo-smakowych lukrecja bywa regularną przyprawą do dań warzywnych i mięsnych, gdzie dodana w niewielkiej ilości przyjemnie przełamuje smak potrawy swą słodkością. Próbowałem i polecam, choć trzeba działać z wyczuciem. Nie jest to też żadna niestworzona historia ni "bógwico" - wszak i u nas używa się miodu do bigosu czy ciężkiego sosu, a nawet zupy. Ja tak robiłem i nie narzekam.

Skoro już jesteśmy przy deserach, to pogadajmy o stewii. Dla cukrzyków bomba bo nie dość, że im nie szkodzi, to jeszcze ma właściwości dla nich wręcz korzystne. Jest bardzo słodka, podobnie jak lukrecja - ale ma specyficzny, ziołowy posmak, który nie każdy zaakceptuje. Do herbaty i kawy nie za bardzo się moim zdaniem nadaje, choć z pewnością można się przyzwyczaić. Świetnie za to wypada w lodach owocowych domowej roboty. Jest to rewelacyjny przepis wynaleziony przez żonę na jakimś blogu wegańskim: zmielić w maszynce do mięsa torebkę mrożonych owoców z Lidla (leśne, maliny) i dwa banany (niemrozone!), zmieszać, dosłodzić do smaku. Dodajmy: dosłodzić stewią. Lukrecja sprawdziłaby się nie gorzej, ale co tam. Dodajmy, że stewia dostępna jest w formie liści suszonych (w całości, łamanych), liści sproszkowanych i w formie wyciągów.

Lukrecję można kupić rozmaicie rozdrobnioną (ja preferuję drobne wiórki), proszkowaną (musiałem ściągać z e-baya, we Wrocławiu nie mogłem utrafić) - a dla koneserów są wspomniane "stiki" czyli patyczki. Można je w całości gotować w szklanym czajniku na żeliwnej podkładce i patrzeć, jak gorąca ciecz powoli nabiera szlachetnej barwy; inaczej taka herbata lukrecjowa wygląda i smakuje, niż ta "ekspresowa" robiona z mielonek. Nie jest to niespotykane zjawisko - od stopnia rozdrobnienia wiele zależy a stosowanie surowców "grubych" (imbir, lukrecja, cynamon) daje efekt bardziej stonowany i szlachetniejszy. Po prostu różne frakcje składników inaczej się uwalniają do wody - dając w efekcie inny efekt. Cały korzeń (patyk) to także zasobnik surowca, z którego odcinam skośne plasterki do żucia w nagłych przypadkach, typu wykluwająca się migrena, ból gardła, kaszel (ma sprawdzone działanie na tych polach i przynosi bardzo szybki efekt). "Odcinki" takie noszę przy sobie w pudełku od tik-taków razem z goździkami, które są równie dobre na ból gardła (znieczulają i odkażają) i na grypowe "łamanie" (znoszą je - prawdopodobnie działanie kwasu cynamonowego, który jest silnym farmaceutykiem).

Jest to nie tylko przyprawa i surowiec cukierniczy (słynne niemieckie, holenderskie i skandynawskie cukierki lukrecjowe), ale i prastary lek o wielostronnym działaniu i doniosłej roli w historii medycyny - porównywalnej z jemiołą czy arcydzięglem. Szczególnie silne jest działanie wykrztuśne (świetny w syropie prawoślazowym - a jeszcze dodatek nalewki kopytnikowej robi z tego "ciuciu" prawdziwego kaszlo-killera: "suchoty" od razu przechodzą w "rwący" kaszel człowieka zdrowiejącego) - ale dziś zwraca się szczególnie uwagę na działanie przeciwzapalne (silne), immunotropowe, kortykopodobne (np. w maściach i kremach domowej roboty - warto dodać proszek lukrecjowy), przeciwuczuleniowe. Bardzo korzystnie działa przy wrzodach żołądka (objawowo), unikać należy w czasie ciąży. Lekarze-koneserzy ziół (są i tacy) przestrzegają, że nadużywana powoduje duże, nieprzewidywalne i zaskakujące zmiany w organizmie (klasyką jest uszkodzenie kłębków nerkowych). Nie jemy więc "słodkiego drewna" kopiatymi łyżkami. W małych ilościach to jednak czyste dobrodziejstwo! A w nadmiarze zabić może i czarna herbata - nie mówiąc już o wielu przyprawach.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości