kamiuszek kamiuszek
2993
BLOG

Dżentelmeni z Krakówka i z Warszawki Ladies

kamiuszek kamiuszek Kultura Obserwuj notkę 27
Tak sobie patrzę i patrzę. No i wychodzi mi, że pewna nadreprezentacja środowisk akademickich z Krakówka na salonie24, świadczyć może o tym, że Warszawka najzwyczajniej za bardzo rozpycha się w prawdziwym salonie. Nie chcę powiedzieć, że odepchnęła kolegów po fachu od koryta, bo byłoby to nieładnie z mojej strony. Ale na pewno odsunęła od zadań i funduszy, rozumianych wzniośle jako źródło prestiżu. 
 
Roztkliwiające jest widzieć, jak znudzona sobą krakowska myśl humanistyczna, w pierwszym gatunku i tradycyjnie trzeciej świeżości, zmaga się z Coryllusem, wchodząc w zaskakujące zupełnie sojusze z tutejszymi lewakami, a nawet z trollami. Coryllus to mój kolega, więc mogę być nieobiektywny, ale, niech państwo sami zobaczą - czynni wykładowcy, doktoranci z asystenturą, ledwie tylko przesłaniając swój wstyd nickiem, latają po blogach w poszukiwaniu okazji do czepnięcia się jakiegoś blogera. To już ta obłąkana czereda żurnalistycznych niespełnieńców nadająca zza Odry ma więcej rozumu i godności.
 
Co jest w tym Krakówku, że przegrywa z Warszawką? Zaraz to spróbujemy objaśnić, ale na razie przypomnijmy rzecz podstawową, tym bardziej warto to zrobić, że państwo polskie zdaje się nie wiedzieć, po co mu uniwersytety, więc i obywatele nie bardzo wiedzą, po co mają łożyć na te instytucje i czego od nich wymagać. I dlaczego nie oddać tej całej elity intelektualnej w lubieżny uścisk niewidzialnej garści wolnego rynku? Posłużmy się metaforą organiczną, tak lubianą przez tych bystrzejszych i bardziej zdroworozsądkowych. Uniwersytet to mózg państwa, a rynek wydawniczy to jego system nerwowy, sprawiający, że impulsy, od tego mózgu wychodzące, dbają o to, żeby reszta organizmu działała w każdych warunkach sensownie - nie popadała w stupor, albo drgawki i dla zabawy nie wsadzała sobie brudnego palucha w oko. Zadaniem Uniwersytetu jest tworzenie, modyfikowanie i propagowanie doktryny państwowej, służącej jak najlepiej władzy i obywatelom (jeśli to akurat republika lub demokracja). Taka jest misja uniwersytetu, przyznajmy, że nie jest łatwa. Uczelnie przyrodnicze i techniczne mają zadanie o wiele prostsze, równie ważne, ale jednak prostsze.
 
Z naszym państwem nie jest najlepiej. Jedyną doktryną, jaką kierują się władze jest rozmywanie naszej państwowości i tradycji rozpuszczanie w Unii Europejskiej. A nie polonizowanie Unii czyli wpływanie na nią, aby Polakowi żyło się bezpieczniej, łatwiej i z większym pożytkiem dla siebie i innych narodów kontynentu. Prawda, jaka to szokująca myśl, obrazoburcza i heretycka?  Polonizować Europę?! – skandal, skandal, myślozbrodnia. Wszyscy widzą, że z Europą coś nie tak i gdzieś się jej pogubił sens istnienia. I choć jest to szansa dla naszej elity, aby ten sens istnienia odnowić, to nic takiego się nie wydarzy. Nie po to profesor Buzek jest szefem nadparlamentu, żeby dopuścił swoich kolegów z Polski do przedstawienia czegokolwiek sensownego. Zresztą, czego? Zostawmy to, bo zaraz, jako Europejczyk wyznania powszechnego, się popłaczę ze złości.
 
Z jakiej to ostoi myśliciel krakowski pochodzi, z jakiego matecznika głód i głód wrażeń go gna na blogi? Cóż jest w tym Krakówku takiego, że myśl wszelką onieśmiela i paraliżuje? Nie, nie jest to słynny czakram, bez przesady! Oczeretem tym i wylęgarnią błędnych ogników musi być raczej szacowna Alma Mater. Której gęste zwoje tak przewinięto, aby służyła interesowi dynastii Habsburskiej.
Hipoteza jest taka, że ostatecznie dokonano tego zgodnie z ustaleniami Kongresu Wiedeńskiego (1815). Zabieg odbył się w jednym z pomniejszych pokoików Pałacu Schoenbrunn, bo przecież nie na pokojach, w których omawiano ważniejsze sprawy, redagowano umowy między udziałowcami antynapoleońskiej koalicji, tańczono walca i korzystano z usług pokojówek dostarczanych usłużnie przez Wielką Brytanię. Pokojówki zapewne same niewinne dziewice – dyplomatyczne co najmniej.
 
Biurokracja austriacka potrzebowała raptem dwóch lat tylko, aby przełożyć traktaty na okólniki i rozporządzonka i puścić to w dół majestatycznej drabinki do wszystkich prowincji cesarstwa. Już w roku 1817 wyznaczono krakowskiej uczelni prześwietnych patronów – nadając dumnie brzmiącą nazwę: Uniwersytet Jagielloński. Ze względu na rzekomy wkład tej dynastii w rozwój polskiej nauki. I od tamtej pory właśnie myśliciel krakowski musi bronić dobrego imienia Jagiellonów. Nie, nie wszystkich – raczej tych tylko, o których habsburscy kronikarze wyrażali się z sympatią.
 
Przypomnijmy, więc że cała ta dynastia Jagiellonów nie założyła ani jednego polskiego i ani jednego litewskiego uniwersytetu. Wybitne talenty, jakie objawiły się w czas panowania Zygmunta Starego, utrzymywały się dzięki podrzędnym stanowiskom kościelnym, a nie dworskim lub uniwersyteckim. Wkład Zygmunta Augusta w rozwój akademii był taki, że żacy od tego dobrobytu i świetlanych perspektyw czynili tumulty. Po prostu strajki studenckie i to nie okupacyjne, ale ucieczkowe - byle dalej od dobroczyńców. Zaś troska Zygmunta Augusta o upowszechnienie wiedzy wyraziła się w tym głównie, że zniósł obowiązek edukacji dla szlachty. W to ostatnie aż nie chce się wierzyć, może ktoś zaprzeczy, albo objaśni jak najdokładniej, czy taki obowiązek w ogóle był.
 
Mamy więc mit jagielloński i dzwon Zygmunta, w którego podniosłe milczenie, tak lubią wsłuchiwać się myśliciele kręcący się po Plantach. Przezwojenie mózgu krakowskiego wykonano znakomicie - przetrwało upadek Austro-Węgier i do dziś działa, zgodnie z wolą jagiellońskich mitotwórców. I na tym micie Krakówek próbuje się wspierać, dlatego musi przegrywać nawet z Warszawką.
 
Myśliciel z Warszawki ma inną tradycję, nowocześniejszą i jak się okazuje skuteczniejszą w walce o eurodatki, granty, rauty i rynek książki edukacyjnej. Oczywista, że Królewski Uniwersytet Warszawski – założony, a jakże, w 1816 roku, tuż po Kongresie Walca Wiedeńskiego, następnie przemianowany; przez znanego nam dobrze brata cara, żeby nikt nie miał wątpliwości komu ma instytucja służyć; w Uniwersytet Królewsko-Aleksandrowski. Swoją drogą nieźle to musiało studentów warszawskich rozjuszyć - zmiana nazwy odbyła się, zupełnie przypadkowo, w słynnym roku - 1830. 
Myślę, że rosyjska delegacja na Kongresie Wiedeńskim nazbyt była zajęta negocjacjami z pokojówkami. I wszystko się jej pomerdoliło. Gdybyż nazwali uczelnię prywiślańską zaszczytnym imieniem Bony, bo czemu nie, a na dokładkę utworzyli tam wydział gastronomiczny, opiewający rzekome rozszerzenie przez tę panią diety Polaków o warzywa, to prawdopodobnie nie byłoby potrzeby zmiany nazw, ani konieczności zamykania, za karę, tej świątyni wiedzy. 
A może jednak i Bona nic by nie pomogła, ponieważ aspiracje zaściankowych studentów były innego typu niż galicyjskich chłopów i chłopomanów. Jak to się jednak dziwnie plecie. Chłopomania szczególnego typu zawitała dziś na salony, które zrobią wszystko, żeby do szczętu zatłuc i ośmieszyć tradycję szlachecką – jedyną, która jest w Polsce uwzniaślająca i do której aspirować człowiekowi wolnemu się godzi, obojętne z jakiej, a szczególnie marksistowsko zdefiniowanej, klasy by nie pochodził.
 
Warszawka jest cwańsza, brutalniejsza i bardziej doświadczona. Krakówek na mitycznej tradycji stoi i jej broni, zaś Warszawka na nowoczesności, znaczy na socjologii, która wlazła w miejsce astrologii i która tak samo jak astrologia mówi, co ma być. Tak właśnie: co ma być. Zupełnie jak przepowiednie czarnoksiężników, które odwiecznie manipulowały władcami i ludem, tak manipulują socjologowie, wymachując dziś swoimi tabelkami. Nie ma w tych papierach znaków zodiaku, akcyndensów i tarotowych figur, a nie ma, bo wrażliwość ludzka niedomaga ostatnio, no i, choroba, trudno byłoby spamiętać takiemu socjologu wszystkie te czarnoksięskie sztuczki. Przecież gdyby był bystrzejszy, to zostałby filologiem, lekarzem, inżynierem, albo nawet programistą. Tak myślę, kult słupków to tylko pochodna lenistwa artystycznego i erozji wyobraźni religijnej.
 
Pamiętam jak na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy mieszkałem w akademiku na Kickiego, zjawił się ankieter. I to nie byle jaki szeregowy, ale astrolog oficyjer wprost zza uczelnianego biurka, tyle że pracujący dla instytucji spoza uniwersytetu. Nie miałem wtedy żadnego pojęcia o polityce – to znaczy wiedziałem, że Niesiołowski to oszołom – ale to i każdy dziś widzi. Telewizji nie oglądałem od lat, gdyż mieszkałem w lesie, ulubione gazety Warszawki kupowałem dla ogłoszeń o pracę. Wierzyłem, że są elity, że chcą dobrze i że będzie dobrze, bo przecież to najwybitniejsi krajanie – ludzie szlachetni i troszczący się o rodaków co najmniej tak samo jak o resztę świata. Trochę im nie wychodzi, bo pewnie nie wiedzą, jak się żyje w interiorze. 
 
Więc przylazł taki czarnoksiężnik do akademika, bo mu pomocnicy nawalili i nie zebrali materiału do przepowiedni. Zasugerował, że ma możliwość załatwienia roboty, bo ankieterów brakuje, na co najlepszym dowodem jest to, że sam się musiał pofatygować. Zaciekawiony sytuacją chciałem zobaczyć, o co w tym chodzi i poddałem się ankietowaniu. Zabieg nie przebiegł należycie, bo czarownik po kilku moim szczerych odpowiedziach na pytania polityczno-społeczne, niemal mnie opieprzył i sobie poszedł. Och, że też byłem taki głupi, że zawstydziłem się swej naiwnej, jak się okazało, nieprawomyślności. Korytarz był długi, jak to w akademiku, pięknie byłoby pognać czarnoksiężnika wytarzanego w strzępach szwindlowatych horoskopów.
 
Warszawka trzyma się mocno, co można poznać i po tym, że z blogowania na salonie zrezygnował taki jeden ancymon – Norbert Maliszewski – socjolog, uczciwy do spodu i służący swym wieszczym talentem Polsce, jak sama Maria Ossowska służyła prawdzie i krzepie młodzieży męskiej, gdy pisała „Ethos Rycerski”.
To ta spryciula, której udało się opowiedzieć o niezwykłym, rycerskim szacunku do kobiet ani razu nie przywołując dość istotnej w naszej kulturze osoby – i przy okazji swej imienniczki – Panny Marii.
 
Myślę, że „Ethos rycerski” nadal jest obowiązkową lekturą Warszawki, jej credo. W Krakówku musi być lekceważony, niesłusznie, niesłusznie. To znaczy elity krakowskie na pewno wierzą w to, w co wierzyła Ossowska: ostatnim i najdoskonalszym stadium rozwoju szlachty europejskiej jest brytyjski dżentelmen – taki Hobbes na przykład albo Defoe. Inaczej przecież by nie roili o cywilizacji Zachodu i nie obnosili się publicznie ze swymi zgłoszeniami do tego klubu. Klubu tych dżentelmenów, którzy wysyłali pokojówki do Pałacu Schoenbrunn.
 
Krakówek jest zachowawczy i po habsbursku upośledzony mitologicznie, zaś Warszawka obciążeń takich nie posiada. Ma w sobie wiecznie lewicującą i lewitującą młodość wszelkich prakseologów, cybernetyk społecznych i innych czarnoksięskich kunsztów. No taka już jest. Jej łatwiej, szczególnie, że tu czakramu nie ma, za to Ossowska siedząc na miejscu, lepiej mogła objaśnić, o co jej się rozchodziło z tym „Przeminęło z wiatrem”. W „Ethosie rycerskim” pojawia się nagle informacja – wystająca z książczyny niemal jak zakładka, której nie da się przeoczyć. Otóż Maria Ossowska napisała, że już pierwszego dnia sprzedaży „Przeminęło z wiatrem” rozeszło się w nakładzie 50 000 egzemplarzy. Warszawka ma po prostu większą świadomość tajników dystrybucji i związków między literaturą a propagandą. Dlatego wygrywa z Krakówkiem. Tyle że nic nam z tej ich wiedzy. A nawet jakby przeciw nam ta wiedza jest używana, bo służy do dyscyplinowania i znieczulania przy zabiegu ankietowania.
 
Proszę nie unosić się moralnie. Tekst powyższy nie zajmuje się osobistym poświęceniem studentów i wykładowców, i nie szydzi z ofiar, jakie ponieśli dla dobra Polski i Człowieczeństwa. Wskazuję, jak potrafię, na źródła zaczadzenia, które sprawiają, że uczciwi ludzi nagle budzą się w okolicznościach wymagających dramatycznych decyzji i niewyobrażalnych poświęceń. Cześć ich pamięci. Hańba dżentelmenom i ladiesom.
kamiuszek
O mnie kamiuszek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura