kamiuszek kamiuszek
2636
BLOG

Guevara z gorylem w śniegu

kamiuszek kamiuszek Polityka Obserwuj notkę 43

Czy zauważyliście, że gdy pada śnieg, urządzenia przeróżne pracują głośniej niż zwykle? Samochody głośniej warczą. Nawet lodówka z pralką chodzą donośniej. To oczywiście złudzenie. Ale wyraziste. Więc podywagujmy, skąd ono. Stąd pewnie, że nasza zwierzęca natura na widok śniegu uznaje, że powinno być cicho, jak makiem zasiał. A że nie jest, bo aura swoim torem a cywilizacja swoim, to i wydaje się nam, że ryczą te różne przez zwierza w nas nieosłuchane dźwięki, których śnieg ani ziębi ani grzeje. W śnieżycę przecież ptak nie zipnie, lew nie zaryczy. Motór albo tramwaj to co innego. Zresztą nawet jakby pisnęło coś żywego gdzieś w kniei, to śnieg stłumi - choć jest biały, właściwość ma całkiem przeciwną mgle, która niesie klangor żurawi rok w rok z największej oddali. Śnieg dziwny jest zaiste. W deszczu to co innego. Deszcz wiosenny ptakom nic a nic nie przeszkadza. Szczebioczą głośniej niż kosiarka sąsiada, bo kto by tam w deszczu kosił. Więc dziś śnieżyło - ptaki milczały, a cywilizacja się nagłośniała. 

Wracałem właśnie z nagrania, bo na zaproszenie Józefa byłem pogadać z kolegami Gabrielem i Krzysztofem o doktrynie. Gadało się normalnie i było sympatycznie. To znaczy oni mają gadane, warto będzie posłuchać, ja - znany człowiek czynu i wulkan energii - nadrabiałem jak zwykle gestykulacją. Będzie coś dla ucha i dla oka. Polecam. Kiedy już po wszystkim ruszyliśmy w miasto, żeby zjeść i znowu pogadać, okazało się, że śnieg nie tylko pada, ale pada pod  kątem ostrym. Nieźle, jak mawiają, duło. W takich okolicznościach okazuje się, że najbliższa ciepła knajpa jest zdecydowanie dalej niż być powinna. Śnieg nie tylko podkręca jazgot maszyn na cały regulator. Taki śnieg dujący pod kątem ostrym jak mróz przenosi w czasie. Nas chyba rzuciło w pierwszą połowę lat 80. Takiej nędzy gastronomicznej na odcinku wielu mil w gminie Centrum stołecznego miasta Warszawa to w bardziej przyjaznym klimacie przecież być nie może. A jednak. To wrażenie za sprawą architektury trochę. Bośmy minęli parę poważnych budynków - jak to w capitol city. W końcu dotarliśmy do garkuchni. I to nie byle jakiej - ale najpierw otworzył się przed nami świat podziemi przy Dworcu Centralnym i jeszcze parę kroków i, proszę bardzo, Złote Tarasy. Coryllus na widok owego luksusu aż westchnął teatralnie: Jak w Moskwie! Toyah się zgodził. 

Tam nam dali po tajsku. Wiadomo, stolica. Coryllus powiedział, że na nagraniu strasznie burczało mu w brzuchu - nie jadł nic od rana. I że pewnie będzie słychać, bo mikrofon miał przypięty do koszuli. Wsłuchajcie się zatem dokładnie. Moim zdaniem nie usłyszycie burczenia, co jest najlepszym dowodem na to, że Coryllus nie ma w środku jakiegoś ustrojstwa na bateryjkę. Sztuczny dźwięk zostałby przez śnieg podgłośniony na maks. Krzysiek za to miał krawat, no dobra nie jest to argument - cyborgi mogą nosić krawaty co widać dzień w dzień w telewizji. Ale akurat krawat ten godnie spoczywał na brzuchu Krzyśka - a brzucha to nawet najnowocześniejsze terminatory na pilota nie posiadają. Chłopaki zostali w tajlandii a ja poleciałem do klienta po wypłatę. Miałem coś jeszcze zrobić, odsłuchać lektora i poprawić tekst. I znowu ludzki głos przez śnieg musiał być tłumiony, w związku z czym ja musiałem cierpliwe odcyfrowywać słowo po słowie, mimo że lektor zawodowiec. Wiertarka dentystyczna zza paru ścian wizgoliła tak nieznośnie, jakby w moim zębie wierciła. Ludzki krzyk ni jęk żaden nie dobiegał - przez śnieg zapewne.
 
Z wypłatą w kieszeni wreszcie powrót do domu. Wchodzę na dworzec kolejki podmiejskiej. Jazgot niewyobrażalny. Było słychać chyba wszystkie mazowieckie pociągi jednocześnie. Oszaleć można, tak to huczy, buczy, zgrzyta - nawet gdy stoi. Postanowiłem schować się w kiosku. Wchodzę. Prasa wyeksponowana w swej całej różnorodności wita mnie z każdej strony. Z jednej Newsweek wrzeszczy gębą goryla - zupełnie jak z filmu Planeta Małp. Z drugiej dla równowagi W Sieci łomocze po oczach Che Guevarą - błękitnookim - w berecie z gwiazdką ktoś dzisiejszy. Znów zerkam na Newsweek - sądząc po podpisie, ten czarno pastowany człekokształtny o niskim czole to prawdziwy Polak. Tak wrzeszczą litery. Wzrok mi ucieka z powrotem na okładkę W Sieci - podpis demaskatorsko ogłasza, że błękitnooki w berecie jest liderem lewicy. Przekrzykują się winiety tytułami i facjatami. Postępacy reklamują zwierzęcą krzepę nacjonalizmu, prawacy odwdzięczają się odświeżeniem wizerunku rewolucjonisty.  Nonsensowne, ale wiadomo, że najłatwiej dookreślać się przez wroga.  Nie wiem, czy to nakręca sprzedaż. Może nakręca czytelników. Czytelników, których usiłuje się sprowadzić do funkcji dodatku, jaki czasami dorzucają do zestawu dziecięcego we wiodącej sieci fast food. Trochę plastiku, sprężynka i ciężarek na mimośrodzie - puszczona na blat durnostojka podryguje, terkocze, trzęsie się jakby ze strachu, jakby z wściekłości - cóś pięknego - jak żywe. Jak żywe. 
 
Z ulgą wyszedłem posłuchać dworca. Na dworcu ludzie. Stoją jak peron długi. Czekają. Nie słychać rozmów, ani śmiechu. Stoją. Pada śnieg, malowniczy hipnotycznie. 
 
kamiuszek
O mnie kamiuszek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka