CMJPII CMJPII
266
BLOG

Sługa pokorny

CMJPII CMJPII Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Długi pontyfikat Jana Pawła II obfitował w tak różnorodne wątki i wydarzenia, że nie sposób go zrozumieć ani ocenić według jednego kryterium, zwłaszcza gdy patrzy się z perspektywy kilku zaledwie lat. W niniejszym tekście proponujemy spojrzenie na życie i dzieło papieża-Polaka przez pryzmat tego, co hasłowo można określić mianem pokornej służby.

 

Zakazane słowa

„Pokora”, „służba”: niemodne to słowa, niemodne. Dlatego nasze tytułowe hasło nie kojarzy się pozytywnie. Pokora nie jest wysoko notowana na giełdach świata. Zapewne zresztą nigdy nie była, lecz w ostatnich czasach została po prostu zapomniana, usunięta z pola widzenia, a nawet ośmieszona. Wyścig szczurów i zbrojeń, reklama i autoreklama, moda, propaganda sukcesu, troska o własny wizerunek, szukanie uznania i prestiżu, dopisywanie sobie kolejnych pozycji w curriculum vitae – tym wszystkim żyje dzisiejszy człowiek. Cała współczesna, krzykliwa rzeczywistość zdaje się sprawiać, że owa naczelna chrześcijańska cnota nie ma nic do powiedzenia, że chcąc nie chcąc musi zamilknąć, skoro przemawiają mocniejsi i atrakcyjniejsi.

Nie inaczej przedstawia się sprawa ze służbą. Już samo to określenie tak dalece przestało się podobać, że dzisiaj mówimy o pomocy domowej, opiekunkach, asystentach, doradcach i konsjerżach, byle tylko nie wyrzec słowa „służący”. A już absolutnie zabronione jest myślenie i deklarowanie, że służbą powinna być praca, zawód, rządzenie krajem, wykonywanie powszednich obowiązków: pogląd taki nie leży w dobrym tonie politycznej poprawności ani w głównym nurcie naszej kultury.

 

Skromna miara wielkości

Jednakże Jan Paweł II swoim życiem i swoją śmiercią dowiódł czegoś przeciwnego. Jeśli wolno się tak wyrazić, zrehabilitował służbę i pokorę, przywrócił je współczesności i na nowo pokazał ich znaczenie nowoczesnemu światu, który tak łatwo o nich zapomniał. Ilekroć więc z podziwem i uznaniem mówimy o polskim papieżu, że był „wielki”, mamy na uwadze to, że owszem, był wielki, ale wielkością uniżenia, umniejszenia siebie, wielkością służby i pokory właśnie, która częstokroć nie pamięta o sobie, ale nigdy nie zapomina o drugich.

Istnieje pewna racja tego stanu rzeczy. Otóż do kilku oficjalnych tytułów, których używa zwierzchnik Kościoła katolickiego, zalicza się i ten: servus servorum Dei – sługa sług Bożych. Dlatego wymiar służby, i to bardzo zaangażowanej, daleko posuniętej, jest ab imis fundamentis wpisany w urząd Piotrowy, a zatem i w każdy kolejny pontyfikat. Papież, chociaż stoi na czele Kościoła powszechnego, liczącego ponad 1,2 mld wyznawców na całym globie ziemskim, jest faktycznie postawiony tam po to, aby służyć im wszystkim za szczebel czy stopień na drodze do zbawienia.

Czy to nam się z czymś kojarzy? Może kojarzyć się z Ewangelią i słowami Jezusa skierowanymi do apostołów, których niekiedy ponosiła ambicja: „Kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, tak jak Syn Człowieczy, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć” (Mt 20, 26-28). Okazuje się więc, że pokorna służba – a nawet więcej, „niewola” – jest atrybutem samego Boga, który zechciał stać się człowiekiem i przebywać pomiędzy istotami ludzkimi na ziemi. Święty Augustyn powiadał, że pokora jest znakiem Chrystusa.

 

Nietypowy początek

Cnota pokory była także szczególnym znakiem pontyfikatu Jana Pawła II. Zamanifestowało się to już na samym początku, kiedy w dniu 22 października 1978 r. nowo wybrany biskup Rzymu (Romanus pontifex) odbierał od członków Kolegium Kardynalskiego zwyczajowe wyrazy oddania i posłuszeństwa (ten przepisowy obrzęd hołdu, nawiązujący do dawnych obyczajów feudalnych, nosi nazwę „homagium”). W długim szeregu purpuratów podszedł do tronu papieskiego również kardynał Stefan Wyszyński. Ukląkł, aby pocałować pierścień Rybaka, a w tym momencie Jan Paweł II podniósł się z tronu i sam objął Prymasa Tysiąclecia, którego – jak wiadomo – darzył wielką estymą i wdzięcznością i wielokrotnie w swoich wypowiedziach wspominał. Podobna scena powtórzyła się wkrótce podczas papieskiej audiencji dla Polaków. Obydwaj ci wielcy mężowie Kościoła i mężowie stanu trwają w uścisku po dziś dzień, ponieważ ich złączone sylwetki uwiecznił w brązie rzeźbiarz Jerzy Jarnuszkiewicz: pomnik będący dziełem tego artysty, posadowiony na granitowym cokole, można od 1983 roku oglądać na głównym dziedzińcu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Czy nam się z czymś kojarzą owe niezwykłe gesty następcy Piotra? Może się kojarzyć z księgą Dziejów Apostolskich i spotkaniem Szymona-Piotra z rzymskim setnikiem (centurionem) Korneliuszem w jego domu w Cezarei: „Kiedy Piotr wchodził, Korneliusz wyszedł mu na spotkanie, padł mu do stóp i oddał pokłon. Piotr podniósł go ze słowami: «Wstań, ja też jestem człowiekiem»” (Dz 10, 25-26).

Cechą pokory jest to, że w razie konieczności przyjmuje pokłony, lecz nie żąda ich i chętnie je odwzajemnia. Teraz rozumiemy, dlaczego pokora stanowi przeciwieństwo pychy, pierwszego z grzechów głównych. Przecież Szatan, mistrz pychy, zaproponował Chrystusowi, mistrzowi pokory: „Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon” (Mt 4, 9).

 

Wyjść do człowieka

Powróćmy jednak do głównego wątku naszych rozważań. Jak wspomnieliśmy, ojciec święty na samym początku pontyfikatu, w trakcie homagium, zaburzył normalną, tradycyjną procedurę – a później, można powiedzieć, robił to coraz częściej. Na przekór szacownym obyczajom, watykańskiej etykiecie, karcącym spojrzeniom ceremoniarzy, a nierzadko też wymogom bezpieczeństwa, podchodził do ludzi, dotykał ich, rozmawiał z nimi, brał dzieci na ręce, całował chorych, przytulał starców, pochylał się nad osobami siedzącymi na wózkach inwalidzkich. Spontanicznie włączał się w śpiewy, tańce, obrzędy, czasami egzotyczne dla człowieka Zachodu. Żartował z młodzieżą i dziennikarzami, zawsze licznie towarzyszącymi jego celebrom i pielgrzymkom. Odwiedzał szpitale, uniwersytety, klasztory, fabryki, parlamenty, królewskie pałace i prywatne domy. Nie zawahał się nawet wejść do więziennej celi swojego niedoszłego mordercy. Po prostu pragnął być z ludźmi we wszystkich okolicznościach ich egzystencji, czasami pięknej i radosnej, ale najczęściej trudnej i powikłanej. Jakże odmienny to wizerunek od obrazów znanych nam z dawnych fotografii i kronik filmowych, przedstawiających papieży, gdy są niesieni na okazałym tronie (sedia gestatoria) przez lektykariuszy, w otoczeniu paziów i licznego orszaku, i z daleka błogosławią wiernym – chętnie, lecz z należytą powściągliwością, która licowała z powagą i dostojeństwem najwyższego pasterza Kościoła powszechnego.

Czy ta nadzwyczajna postawa Jana Pawła II, jego serdeczność, otwartość i życzliwość z czymś nam się kojarzy? Może kojarzyć się z osobą Jezusa z Nazaretu. Również On, będący przecież drugą Osobą Trójcy Świętej, zanurzał się we wszelkie, nawet najmroczniejsze zakamarki ludzkiego świata i zadawał się także z tymi, których inni nie tolerowali, nienawidzili, odsuwali od siebie. Rozmawiał z dostojnikami i z prostytutką, spotykał się z bogaczami i nędzarzami, jadał z rybakami i celnikami, dotykał chromych i ociemniałych, przytulał dzieci. Otworzył nawet grobowiec, aby wydostać stamtąd i wskrzesić do życia rozkładające się już ciało swojego przyjaciela, Łazarza z Betanii. Ale Jezus lubił także wesołość, lubił biesiady i rozmowy z przyjaciółmi, lubił poznawać różne ludzkie zajęcia. Tak przynajmniej twierdzi Paul Johnson, autor książki Jezus: najwierniejsza biografia, w której stawia tezę, że w czasie swojego życia ukrytego Mesjasz starał się dokładnie poznać ludzkie losy i sprawy, aby znaleźć się jak najbliżej każdego człowieka.

Wydaje się, że podobny motyw przyświecał polskiemu papieżowi. Jan Paweł II chciał z bliska przypatrzeć się ludzkim zajęciom, relacjom, kłopotom i nadziejom, aby tym lepiej zrozumieć samego człowieka. Z pokorą pochylał się nad najmniejszymi i zapomnianymi tego świata, aby chociaż przez chwilę podzielić ich los i przez to stać się sługą wielu. Zapewne dzięki swojej znajomości świata ludzkich spraw został także odnowicielem nauki społecznej Kościoła pod koniec XX w., ogłaszając liczne dokumenty o godności i prawach człowieka, pracy ludzkiej, rodzinie, listy do osób starszych, kobiet, młodzieży itd.

 

Owoc obfity

Biskup Rzymu to również vicarius Christi – wikariusz Jezusa Chrystusa. „Wikariusz” znaczy „zastępca”. Papież – jak zresztą każdy kapłan – w imieniu Chrystusa, który niedługo po Zmartwychwstaniu „został uniesiony do nieba” (Łk 24, 51), powtarza Jego gesty, słowa, uczynki. Jan Paweł II robił to ze szczególną pasją, pasją świętości. Widać było, że żyje tak, jak żył Chrystus, w pokorze pełniąc służbę na rzecz wszystkich ludzi bez wyjątku. Cierpiał i umierał także podobnie do Jezusa Chrystusa, na oczach świata, nie wstydząc się własnej słabości, bezsilności. Dlatego przyciągnął wielu do Boga i teraz zostaje wyniesiony przez Kościół do chwały ołtarzy. Zgodnie z prawdą mówimy: „przez Kościół”, ale zarazem wierzymy, że dzieje się to z woli i zamysłu Opatrzności. Taka przecież jest logika Boga, który „wywyższa pokornych” (Łk 1, 52).

 

Paweł Borkowski

Autor jest doktorem filozofii (UKSW). Publikował w "Naszym Głosie", "kwartalniku "Społeczeństwo" oraz "Najwyższym Czasie".

CMJPII
O mnie CMJPII

Co niepowtarzalnego wniósł "Słowiański papież" w dzieje Kościoła, Polski i świata? Jak widzą go świadkowie pontyfikatu, a jak ludzie, dla których Jan Paweł II jest już postacią historyczną? Jakie elementy nauczania Karola Wojtyły pozostają ważne dzisiaj i wciąż domagają się realizacji? Czym była specyficzna janopawłowa duchowość? Zapraszamy do dyskusji...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo