EURO się kończy, flag na autach jakby mniej, Nowy Świat mniej zaludniony i kolejki w barach bistro mniejsze. I żal. Flag, kolejek, kosmopolitycznych wódek i lingwistycznego konglomeratu. Bo to był karnawał niedoceniony. Karnawał o jakim nawet nie marzyłem, gdy mając niespełna piętnaście lat pojechałem do pobliskich Suwałk na wiec Lecha Wałęsy w kwietniu 1989 roku. I wtedy, gdy jako gówniarz nosiłem znaczek Solidarności w bluzie dżinsowej dekatyzowanej kupionej na bazarze w Białymstoku. Bo kto mógłby wtedy marzyć, że za lat przecież nie tak wiele, będziemy gościć u siebie kawał Europy. I ten kawał będzie się dziwować – „kurna chata – fajnie tu u Was”. „ Nie spodziewaliśmy się. Stadiony macie superowe, miasta ładne, ludzie uśmiechnięci i strasznie mili”. Czy to na pewno Polska?
Kurde, przecież wtedy, w tym pięknym roku 1989 gdyby ktoś mi powiedział, że za lat 20 usłyszę takie opinie od Holendra w warszawskiej modnej knajpie to pomyślałbym, że Holender odleciał. Gdyby ktoś wóczas mi powiedział, że w gazetach przeczytam kiedyś zachwyt nad moim udręczonym krajem, to pomyślałbym, że wariat pisał. A dzisiaj słucham i czytam tamte niewypowiedziane projekcje. I jestem dumny. Tak. Dumny. Także z tych flag wywieszonych na autach lemingów z Miasteczka Wilanów. I dumy mojej nie pomniejsza publicysta Warzecha, któremu flaga przestała się podobać, bo grillowa zbyt. Tak, możecie nazwać mnie egzaltowaną gimnazjalistką, bo chodzi o to, że gdybym wtedy – w roku 1989 - znał pojęcie egzaltazji, to bardzo chiałbym się 23 lata później egzaltować. Flagami na autach, kolejkami w barach, ładnymi stadionam, lingwistycznym konglomeratem i zachwytem Świata Zachodu. I chuj z Warzechą.
PS. I mam tylko swoją małą nadzieję, że jakiś mądrala nie będzie mi tera odpowiadał niewydolnymi sądami, kolejkami w przychodniach i nieoddanym wrakiem.