"Zachodziło słoneczko za Grodzisk Jaktorów/Chmury były jak duchy tych odwiecznych borów" (JMR, Zachód słońca w Milanówku) Fot.MK
"Zachodziło słoneczko za Grodzisk Jaktorów/Chmury były jak duchy tych odwiecznych borów" (JMR, Zachód słońca w Milanówku) Fot.MK
Rymek Rymek
613
BLOG

POŻEGNANIE PANA O.

Rymek Rymek Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Nadszedł czas pożegnań. Oto ostatni regularny wpis na naszym blogu. 

– Pierwsza! – zawołała pani Kasia, wyłaniając się zza czeremchy. – Znalazłam. Zobacz, jaki piękny prawdziwek. – Ola Boga, jest się czym podniecać  – pokręciłem głową. – Ja też znalazłem całkiem dorodnego grzybka, a się nie chwalę. – I wyciągam rękę ze swoim skarbem. Pani Kasia parska śmiechem. – Ależ panie Mariuszu – odezwał się pan Robercik – toż to najzwyklejszy w świecie… – Pan Robercik zawiesił nie wiedzieć czemu głos. – No  – zdenerwowany popędziłem go. – No, jakby to panu powiedzieć… muchomor no – wyrzucił z siebie. Nie wierzyłem własnym uszom. Zdołałem tylko wycedzić przez zęby, najgroźniej jak potrafiłem: – A idźcie wy do jasnej cholery z tym waszym grzybobraniem. – Niestety, osiągnąłem efekt odwrotny od zamierzonego: towarzyszący mojej wypowiedzi zamaszysty gest ciskania „skarbu” o kamień wzmocnił tylko jej efekt komiczny… – Co ty robisz? Taki dorodny grzybek – ironizował pan Robercik. – Zaczekaj panie Mariuszu – pani Kasia najwyraźniej miała w planach trochę mnie pognębić. – Zaczekaj aż go ususzymy. Wtedy dopiero będzie zabawa!

Szliśmy ulicą. Przed słońcem chroniły nas rozłożyste, czerwono-złote korony drzew. W powietrzu unosił się zapach dymu i pieczonych ziemniaków. Pan Robercik nucił pod nosem melodię. – Heaven Is a Place on Earth – powiedziałem po jakimś czasie z satysfakcją człowieka, któremu wreszcie coś się udało. – Kurde… – syknął Robert – myślałem, że nie poznasz. – Widząc, że nasza towarzyszka dziwnie macha ręką, pan Robercik dopytał ją o znaczenie wykonywanych gestów. Konsternacja malującą się na jego twarzy wywołała tylko szelmowski uśmiech przyjaciółki. – No co? W poniedziałek mam egzamin – uniosła się dumą. Jako że argument trafił w pustkę, dodała: – Zresztą, jest tu u was kim dyrygować! Słowiki, kruki, wróbelki. A nocą, przy ognisku – sowy. Huhu, huhu…

Wkrótce dotarliśmy do celu. Staliśmy przed piękną willą mieszczącą słynną swego czasu kawiarnię „U Aktorek”. W głębi ogrodu, między piaskownicą a altaną, pan Mirek rąbał drzewo. Przy stoliczku na werandzie siedzieli pani Małgorzata oraz pan O. Widząc nas, pani Małgorzata odwróciła się i ruchem oczu wskazała na wystające zza pleców towarzysza wiosło. – Chyba na koniec zwariował… – wycedziła, swoje zażenowanie podkreślając ruchem palca wykonanym blisko głowy. – A gdzie to pan się wybiera, co? – Robert dostrzegł leżące pod stolikiem walizki. – A, czas już na mnie – odrzekł pan O. wychylając filiżankę z herbatą. Zrobił to jednak tak niefortunnie, że plaster cytryny został mu na nosie. Pani Małgorzata, byle tylko nie parsknąć śmiechem, złapała się pierwszej myśli, jaka wpadła jej do głowy. – Herbata to jest jednak napój, nikt mi nie powie, ha ha… – klasnęła rozradowana w ręce – Pije się ją i latem, i jesienią, i zimą… – … I wiosną. Cały rok – dokończył dobrodusznie pan O. Nieco zmieszany kontynuował: – Kochani, jak już powiedziałem: czas na mnie. I tak długo zabawiłem tu u was w Milanówku. – No ale gdzie pan niby teraz chce iść na świętą noc? – pani Małgorzata postawiła sobie chyba za punkt honoru zatrzymać gościa w swoim pensjonacie. – Da pan spokój. Mirek rozpali zaraz w końcu to ognisko. A i dziewczyny upiekły pyszne ciasto i… – zawiesiła się na moment. – …I herbata, ha ha, może zrobię jeszcze herbaty, co? – Kochana pani Małgosiu – gość ujął delikatnie dłoń Małgosi w swoje spracowane ręce. – Dziękuję za gościnę, dziękuję za wszystkie te podwieczorki w promieniach zachodzącego słońca. (– Jakie podwieczorki, jakie zachody, o czym on mówi? – myślała pani Małgorzata.) – Dziękuję wam – tu pan O. zwrócił się do naszej trójki – za zaproszenie. To piękne miasto, naprawdę. I piękni ludzie tu mieszkają…

Zapadła krępująca cisza. Trwała by tak pewnie jeszcze długo, gdyby nie przerwał jej okrzyk zadowolonego z siebie pana Mirka, któremu „w końcu udało się rozpalić to ognisko”. – Jedni odchodzą, drudzy przychodzą. – pan O. wskazał zmierzających w naszą stronę gości. – I choćbyście ściągnęli wszystkie tęgie głowy ze stolicy, to one nic mądrzejszego nie wymyślą. Nagle zdało mi się, że on wcale nie wyjeżdża na zawsze, tylko tak sobie, na weekend do Warszawy i że wkrótce do nas wróci. – Pamiętajcie kochani – rzucił na pożegnanie: – O jedność czasu i równość sztuki. Pamiętajcie – po czym zniknął za zakrętem dróżki. – No nie mogę z nim – zaniosła się od płaczu pani Małgorzata. Skrywając twarz w dłoniach poczuła zapach morza.

Jakiś czas później piekliśmy skwierczące na ogniu kiełbaski. Z radia dobiegały dźwięki melancholijnej piosenki. – Tylko nie Kris! – skrzywił się siadając pan Robercik. – A ja tam lubię tę piosenkę – uniosła dumnie głowę milcząca dotąd pani Małgosia. – Tym razem cisza zapadła, co tu dużo mówić, grobowa. Najpierw zaśmiała się pani Małgorzata. Później dołączyli pozostali. Oni śmiali się, bo lubili tę piosenkę, tylko wstydzili się do tego przyznać. Ona – bo dobrze wiedziała, o czym teraz myślą jej goście.

W tym czasie – niezauważony przez nikogo – pan O. schował się za wielką olszyną. Gdybyś, Droga Czytelniczko, jakimś cudem przebywała wtedy w naszej okolicy, zobaczyłabyś tego wielkiego podróżnika ocierającego płynącą po policzku łzę. (Biedak wzruszył się patrząc na szczęśliwą zgraję zebraną wokół ogniska. Od siebie dodam, że zgraję nieźle już wstawionych osób.) Później zobaczyłabyś prawdopodobnie jak poprawia swój tobołek i jak nieśmiało zerka na rozgwieżdżone niebo. (Ponawiasz ruch obserwowanego i podziwiasz ciemny błękit z mnóstwem złotych dziurek). Usłyszałabyś także, bardzo być może, jak pan O. szepce pod nosem: – Wracam do siebie. (– Do kogo on mówi? Hello?) – Mistrzu Twardowski, wskaż mi drogę. O nic więcej nie proszę. (– Aha, mówi do mistrza Twardowskiego, to przecież całkiem normalne.) – Przy odrobinie szczęścia zobaczyłabyś jeszcze – hen wysoko, wysoko – ciemne chmury odsłaniające srebrną tarczę księżyca.

A jeśli już byś tam była, Droga Czytelniczko, no to nie ma mocnych: dołączyłabyś w końcu do nas, zwabiona śmiechem i zapachami ciepłej strawy. I razem zaśpiewalibyśmy: Wygnaj z serca chłód – wróć do mnie. Jak najkrótszą z dróg – wróć do mnie. Bo ja wciąż pamiętam ciebie – z  tamtych lat. Z tamtych lat, z tamtych lat…

Tak, tak, Drodzy Czytelnicy – żegnajcie. Dziękujemy za wszystko. I pamiętajcie: o jedność czasu i równość sztuki. A reszta? Niech się dzieje, co chce.

 

W imieniu organizatorów,

Mariusz Koryciński

Zobacz galerię zdjęć:

"Tych borów których nie ma ale które były/Tam gdzie lisów sikorek jeszcze są mogiły"(JMR, Zachód słońca w Milanówku) Fot.MK
"Tych borów których nie ma ale które były/Tam gdzie lisów sikorek jeszcze są mogiły"(JMR, Zachód słońca w Milanówku) Fot.MK "Tam gdzie swoją kochankę lisy pogrzebały/A ja tu teraz stoję - świat jest bardzo mały" (JMR, Zachód słońca w Milanówku) Fot.MK
Rymek
O mnie Rymek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości