kreditor kreditor
105
BLOG

Z cyklu "Problemy PiS" - Elity

kreditor kreditor Polityka Obserwuj notkę 17

Jarosław Kaczyński przegrał wybory prezydenckie z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze –  nieprzychylne media komercyjne. Po drugie – fizjologiczna niechęć elit. Po trzecie – zaangażowanie aparatu państwowego w kampanię Bronisława Komorowskiego. Gdyby nie powyższe czynniki, wygrana ze słabym kandydatem afiliowanym przez rząd czteroletniej stagnacji byłaby miażdżąca. Z pierwszym problemem na razie nic się zrobić nie da, z trzecim tym bardziej. Jedynym polem, na którym dzisiaj Jarosław Kaczyński może – i musi – walczyć o przyszły wynik wyborczy są elity. Nie używam tego pojęcia w cudzysłowie, choć może powinienem, uznając, że przez to pojęcie rozumie się grupy społeczne reprezentujące zawody i zajęcia cieszące się prestiżem społecznym, których opinia ma istotne znaczenie dla części społeczeństwa, która głosując jednocześnie nie interesuje się polityką i swoje poglądy kształtuje w oparciu o narrację medialną. W tej zaś głos elit ma znaczenie kardynalne.

Przyczyny nienawiści elit do PiS i braci Kaczyńskich była przedmiotem sporej ilości tekstów i analiz, więc nie ma potrzeby głębokiego wchodzenia w szczegóły. Dość stwierdzić, że nienawiść ta wynika z kilku głównych przyczyn: flirtu znacznej części elit z PRL-owskim aparatem władzy (prawnicy, naukowcy ludzie kultury, dziennikarze), paradygmatu postępowości (casus „użytecznych idiotów”, salonowy antyklerykalizm), ataku PiS na szeroko pojęte przywileje korporacyjne (przede wszystkim środowisko prawnicze) oraz lansowanej przez PiS polityki braku tolerancji dla korupcji (przede wszystkim lekarze zagrożeni w powszechnej praktyce przyjmowania nieformalnych dowodów wdzięczności).

Przede wszystkim PiS musi zrozumieć, że bez przeciągnięcia na swoją stronę choćby części elit, szanse na przejęcie władzy w Polsce są minimalne. Elity są najbardziej opiniotwórczą grupą społeczną, mającą bezpośrednie przełożenie na media. Niezależnie od tego jak kuriozalnie wypowiada się Andrzej Wajda, czy też Wisława Szymborska,  ich wypowiedzi będą przytaczane w mediach i powielane przez ludzi którzy nie chcą albo nie mogą zdobyć się na samodzielne wytworzenie własnych poglądów politycznych. Jeżeli Władysław Bartoszewski dekretuje, że wyborcy PiS to „bydło”, to dla ogromnej rzeszy ludzi jest to wystarczające, aby na PiS nie głosować i w konsekwencji owym „bydłem” nie być. Elity są podstawowym punktem odniesienia dla grup aspirujących, które stanowią łatwą do zagospodarowania politycznego część społeczeństwa, ponieważ decyzje wyborcze podejmują owe grupy pod wpływem emocji, a nie jakichkolwiek kalkulacji. Podstawową zaś emocją tych grup jest potrzeba potwierdzenia niepewnego statusu społecznego, co dokonuje się poprzez  prostą replikację poglądów wyrażanych przez elity i uznanie tych poglądów za własne, w przekonaniu, że jest to środek wystarczający, by do elit dołączyć.

 PiS jako partia z definicji antyestablishmentowa nigdy nie stanie się naturalnym sprzymierzeńcem elit. Deklarowanie poparcia dla tzw. tradycyjnych wartości również nie będzie tutaj wspólnym mianownikiem. Decydując się na zachowanie swoich podstawowych postulatów (walka z korupcją i nieograniczonymi przywilejami korporacyjnymi, konserwatyzm obyczajowy, silne państwo, aktywna polityka zagraniczna), partia Jarosława Kaczyńskiego, musi zacząć aktywnie walczyć o zmianę nastawienia elit lub ich części, gdyż w przeciwnym wypadku kolejna kampania wyborcza odbędzie się pod hasłem bezceremonialnego wysługiwania się przeciwników politycznych Jarosława Kaczyńskiego  owymi elitami, co staje za merytoryczną dyskusję i spycha PiS do narożnika, z którego wydostać się nie sposób.

Jakie są realne możliwości dokonania takiej zmiany? Wydaje się,  że przede wszystkim należy wykorzystać antagonizmy wewnętrzne elit. To nieprawda, że grupy społeczne/zawodowe tworzące elity są jednolitym bastionem wspólnych interesów i dążeń.

Przyjrzyjmy się wpierw środowisku prawniczemu. Przykład: ogromny – choć na razie niewychodzący poza ramy wewnętrzne – spór o połączenie zawodów adwokata i radcy lansowane przez ekipę Kwiatkowskiego. Tutaj PiS powinien się jasno zadeklarować jako zwolennik istnienia obu korporacji. Adwokatura – zwłaszcza starsza – lubi  bogoojczyźnianą retorykę, więc nie ma problemu „postępowości”. Jedną z ofiar Katastrofy Smoleńskiej była Prezes NRA, co również powinno dać do myślenia. Inteligentne wsparcie w tym sporze adwokatury z jej przedwojennymi, pięknymi tradycjami w imię dania obywatelowi wyboru, z którego z profesjonalnych doradców prawnych, tj. adwokata, czy radcy,  chce skorzystać, po pierwsze zjednałoby Kaczyńskiemu część adwokatury, po drugie ucięłoby w nieskończoność powtarzany argument o zamachu na samorządność korporacyjną. Podobnie jest z egzaminem zawodowym, który ewidentnie powinien mieć charakter samorządowy z silnym nadzorem ministra, a nie – jak obecnie – ministerialny. Jest poza sporem, że egzaminy samorządowe lepiej sprawdzały praktyczne umiejętności aplikantów, podczas gdy dzisiaj zdaje się test, będący de facto powieleniem egzaminu wstępnego na aplikację. Przywrócenie pierwszej formuły to wsparcie nie tylko samorządu, ale także aplikantów. Czy zatem coś kosztowałoby PiS, gdyby opowiedział się za powrotem – w zmodyfikowanej formie – egzaminu samorządowego? Żadna to rezygnacja z własnych postulatów, a wdzięczność korporacji – bezcenna.  Warunkiem byłoby tutaj kategoryczne i ostateczne zakończenie retoryki wojennej w stosunku do tej grupy zawodowej. Otwarcie korporacji jest faktem i nawet w samej adwokaturze nikt już tego nie kwestionuje, więc nie ma po co wracać do dawnych czasów.

Podobne antagonizmy można dotrzeć także w innych grupach zawodowych zaliczanych do elit. Weźmy w tym kontekście lekarzy. Istnieje ogromy antagonizm pomiędzy młodymi lekarzami w trakcie albo przed specjalizacją i starymi, którzy nie przyjmują na staże, utrudniają ich realizację, blokują etaty itp. Czy PiS nie mógłby stać się głosem młodych lekarzy, którzy zarabiają po ciężkich studiach jakieś śmieszne pieniądze, ledwo wiążąc koniec z końcem? Zaskarbienie sobie wdzięczności i poparcia tej grupy, to nie tylko pokazanie, że PiS nie jest „przeciwko środowisku medycznemu”, ale także inwestycja na przyszłość. Pamiętajmy przy tym, że to nie młodzi lekarze są celem antykorupcyjnego ataku, bo to nie oni decydują o łóżkach na oddziale i miejscu w kolejce do zabiegu.

To samo można powiedzieć o środowisku akademickim. Konflikt pomiędzy młodymi naukowcami a „leśnymi dziadkami” aż prosi się o wykorzystanie. Blokowanie etatów adiunktów, pieniędzy na badania i granty, utrudnianie habilitacji to tylko kilka z wielu bolączek młodych doktorów i doktorantów, nierzadko lepiej wykształconych i zdolniejszych od swoich promotorów, kierowników katedr, czy instytutów, którzy tytuły naukowe otrzymali w zamierzchłym PRL-u i od tego czasu ich aktywność naukowa nie istnieje. Ta druga grupa jest oczywiście stracona. PRL-owski sentyment jest tu zbyt silny i nie ma nic do zrobienia. Za to młodzi naukowcy to grupa zawodowa o kolosalnym znaczeniu. Podobnie jak w przypadku młodych lekarzy; pozyskanie ich poparcia to nie tylko aktualny profit polityczny, ale wychowanie sobie lojalnych elit w przyszłości. Aż prosi się o wykorzystanie żałosna rejterada PO z pomysłu zniesienia habilitacji, będącej wąskim gardłem dla rozwoju karier młodych, zdolnych ludzi.

Elity kulturalne – o kluczowym znaczeniu, bo tworzą je osoby najbardziej rozpoznawalne – to o wiele większy problem. Tutaj mamy do czynienia z paradygmatem postępowości, który de facto nie pozwala tej grupie otwarcie wspierać partii odwołującej się do narracji konserwatywnej i tradycyjnego systemu wartości. Wydaje się zatem, że trzeba – bez specjalnego wchodzenia w dyskusję światopoglądową – jasno opowiadać się za zwiększaniem wsparcia państwa dla inicjatyw i przedsięwzięć kulturalnych, poszukiwać wspólnego języka z ludźmi kultury, którzy należą do kręgu „pozasalonowego”, wspierać lokalne inicjatywy kulturalne, czyli – krótko mówiąc – uprawiać pracę u podstaw. Nie ma co się łudzić, że w kampanii do wyborów parlamentarnych Andrzej Wajda stanie u boku Jarosława Kaczyńskiego, ale ktoś u jego boku stać musi i takich ludzi trzeba bezwzględnie szukać. Jak istotne ma to znaczenie niech dowodzi doskonały pomysł z wykorzystaniem Janusza Rewińskiego przed drugą debatą prezydencką.

Pozyskanie dla PiS kilku „głośnych nazwisk” ze świata kultury da nieporównanie więcej niż wygrane debaty, lepszy program, czy też merytoryczna dyskusja. Debat wielu ludzi po prostu nie ogląda, programów nikt nie czyta, a dyskusji zwyczajne nie rozumie. Za to wytworzenie asocjacji pomiędzy partią (kandydatem) a „ważnymi osobami”, które trzeba „szanować”, ponieważ się „je zna” jest jednym z ważniejszych narzędzi wygrywania wyborów w świecie postpolityki. To elity kulturalne tworzą narrację, która niesie wygranego, grzebiąc jednocześnie przegranego. Uderzenie w tą narrację to uderzenie w te właśnie znane osoby, które wszyscy „znamy i kochamy” – rzecz nie do skutecznego przeprowadzenia. Partii Jarosława Kaczyńskiego bardziej zaszkodziły suche grypsy Kuby Wojewódzkiego niż koalicja z Samoobroną i samobójstwo Barbary Blidy.

Jeżeli PiS chce w jakikolwiek sposób zwekslować polityczny „drugi oddech”, jaki złapało w tej kampanii, to musi szybko zacząć rozwiązywać problem elit, bo w dalszym ciągu jest to obszar całkowicie zdominowany przez przeciwnika politycznego.

kreditor
O mnie kreditor

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka