Krytyczno-cyniczny Krytyczno-cyniczny
1297
BLOG

Perspektywy w płonącej smole. Słów parę o szansach młodych.

Krytyczno-cyniczny Krytyczno-cyniczny Rozmaitości Obserwuj notkę 28

Nasz salonowy szef raczy żartować... Z tą szansą dla młodych, rzecz jasna.

Naprawdę, panie Igorze, nie rozumie Pan, czemu młodzi ludzie wolą pracę na bazarze, niż tyranie za psie pieniądze na stażu w swoim zawodzie? Odpowiedź jest prosta. Z czegoś trzeba żyć. Poczuciem spełnienia zawodowego brzucha się nie napełni. A smutna prawda (którą Igor Janke pośrednio potwierdził) jest taka, że na bazarze więcej się zarobi. Żadnych perspektyw? Trudno. Przynajmniej człowiek głodem nie przymiera, a przecież żadna praca nie hańbi. 

Od razu też odpowiem na kontrargument, który paść musi - nie. Nie wszystkich rodziców stać, by dziecko utrzymywać do trzydziestki, aż sobie porobi staże, praktyki i inne te kryptoniewolnicze bzdety. Wielu (proszę mi wierzyć) posyła swoją latorośl na studia, odejmując sobie od ust bardzo wiele. Nie tylko na własnym przykladzie miałem okazję się przekonać, jak wygląda lodówka rodziców łożących na wykształcenie dziecka, a co dopiero dwóch czy trzech. W kontekście powyższego, szczerze spytam, z aż niezdrową ciekawością - naprawdę Pan nie rozumie, Panie Igorze? 

Zresztą, mniejsza...

Ciekawsze jest dla mnie coś zupełnie innego, o czym wspomnieć muszę, jako że w tekście Igora Janke jest wzmianka o praktykach i stażach. Czy to aby nie świadczy o tym, że szkolnictwo wyższe mamy właściwie nic nie warte? Proszę, niech mi ktoś łaskawie wyjaśni - po jaką cholerę robić pięc bitych lat magistra, skoro później i tak do konkretnego zawodu będzie nasz przyuczał pracodawca? Naprawdę nie rozumiem. Ktoś powie, że na studiach poznaje się podstawy pewnej grupy zawodów... Pewnie. Tylko większość tych "podstaw" to nic nie warte zapychacze, którymi władze wydziałowe dosztukowują etaty swoim kolesiom. Całą resztę (czyli rzeczy istotnie przydatne) można natomiast przerobić w dwa, góra trzy, lata, a zazwyczaj w rok.

Jest jednak inaczej. Młodym ludziom napełnia się głowy zupełnymi pierdołami. Cóż się potem dziwić, że taki absolwent uważa, że za wkuwanie tych pierdół należy mu się od życia rekompensata w postaci chociażby normalnej, przyzwoitej pensji.  

Sprawa kolejna. Młodzi ludzie są jeszcze młodzi (jakkolwiek to brzmi). A Polska to kraj cwaniaków i kolesi. Trzeba się nauczyć kombinować. Zwykły studencina nie ma szans. Nie jest pod nikogo podczepiony (chyba, że ma wujaszka gdzieś na fotelu prezesa). Pamiętam doskonale swoje perypetie związane z poszukiwaniem pracy. Miałem trochę szczęscia, bo pracę w końcu dostałem. Marną, ale zawsze. Po kilku miesiącach jednak odszedłem, bo prezes (choć z moich wyników zadowolony) przy trzeciej książce (chodziło o tłumaczenia) zaproponował mi iście śmieszną stawkę (do dziś nie wiem, co też sobie myślał). Szczęście to jednak rzadki fenomen, bo od tamtego czasu cięzko mi załapać się na coś stałego. Jednak szukając ciągle pracy dostrzegam to coraz głębsze pokłady... no, s**rwysyństwa po prostu. Bo bebechy się wywracają, gdy człowiek widzi znajomego ze studiów, co to nie potrafi jednego poprawnego zdania sklecić po angielsku, który jest zatrudniony na pełny etat w biurze tłumaczeń, bo mamusia ów analfabety napędza do tego biura klientów biznesowych. Nie chcę się rozpisywać na ten temat, bo od samych wspomnień szlag mnie trafia. Choć przykładów podobnych do powyższego mógłym podać jeszcze sporo...

A propos tego analfabety, porozmawiajmy o czymś innym. Chodzi mi o taśmową produkcję magistrów. Uczelnie co roku wchłaniają i wypluwają dziesiątki tysięcy ludzi. Czy przy takiej masówce można liczyć na jakosć nabywanego wykształcenia? Oczywiście - nie. W efekcie na rynek pracy trafia armia miernot, która studia ukończyła dzięki oślemu uporowi, a nie własnemu rozumowi. A potem te miernoty trzeba przyuczać stażami czy praktykami. A że takich miernot sporo, to po co robić jakieś przesiewy? Najlepiej każdego bez doświadczenia (pod postacią, oczywiście, staży i praktyk) od razu wrzucić do worka z innymi. Przecież nie opłaca się dobrze poszukać odpowiedniego kandydata. Lepiej wziąć byle kogo i za pół darmo go przyuczać. 

Krótkie podsumowanie zatem. Jak to wygląda z mojego punktu widzenia - młodych ludzi w Polsce często po prostu nie stać, by przez pół dekady kształcić się upośledzonym systemie szkolnictwa wyższego, który wraz z nic nie wartym świstkiem wypluwa ich na skorumpowany rynek pracy, pełen pracodawców postrzegających absolwentów wyższych uczelni jako wyzutych z poczucia godności inteligencików, których można zaprzęgnąć do pracy za śmiesznie żałosne wynagrodzenie, za które można co najwyżej opłacić mieszkanie, ale jedzenia już się nie kupi, przy okazji czyniąc sobie z owych stażystów/praktykantów coś na kształt komunalnego lokaja, który w firmie jest jest od wszystkiego, bo do niczego. 

Dzień dobry. Witamy w Polsce. 

A teraz być może udowodnię, że jestem schizofrenikiem. A to dlatego, że po takiej ilości wyplutej na klawiaturę żółci, muszę przyznać Janke i Minakowskiemu rację. Fakt, żyjemy w pięknym kraju, ale paskudnym państwie. To już nawet nie pływanie w kisielu (jak to kiedyś ujął Ziemkiewicz), ale w płonącej smole, w oczekiwaniu na szybkoschnący cement. Niemniej, młodzi Polacy nie potrafią chwytać szans, które życie im podsuwa. A jest to tym smutniejsze, że w tych popapranych realiach tych szans jest niewiele i każda jest na wagę złota. 

Iluż ja znam ludzi, którzy powinni być pełni energii i skupieni na realizowaniu swoich marzeń, a są zaszczuci, wypompowani i po prostu smutni, bo jest dwudziesty, a w portfelu zostało pięćdziesiąt złotych.

Sam tak miewam. Szukam więc ciągle tej szansy, wierząc że być może kiedyś uda mi się z tej płonącej smoły wydostać. Niektórym się udaje. Może i mi się poszczęści. 

Uprzedzam solidarnie, że będę masakrował wszelkie objawy głupoty w sposób tak kulturalny i do bólu logiczny, że żaden cenzor mnie nie tknie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości