Kuman. Kuman.
120
BLOG

Grasz albo odpadasz. Nowoczesny totalitaryzm.

Kuman. Kuman. Rozmaitości Obserwuj notkę 10

Taki oto film. 

Jest to parada wojskowa w tysięczną rocznicę państwowości polskiej. Oderwijmy się w tym momencie od kontekstu ściśle historycznego, o którym każdy z nas wie jaki on był i spójrzmy na nią z innej perspektywy.

Parada wojskowa sama w sobie niesie określony rodzaj emocji. Nie jest to nic innego jak manifestacja gotowości do walki. Dlatego z takim upodobaniem urządza się je choćby w państwach otwarcie przyznających się upodobania przemocy - dzisiaj świetne widoczne jest to w przypadku Korei Północnej - ale i w takich krajach jak Chiny czy Rosja, które też nie zamierzają ukrywać tego, że swój interes będą stanowczo egzekwować. Na przeciwległym biegunie jest w tym przypadku dzisiejsza sfeminizowana demokracja liberalna, nastawiona na niekończące się dyskusje i żmudne negocjacje i to właśnie wojnie prowadzonej przez państwa demokratyczne zawsze towarzyszy propagandowy spór o to, kto jest agresorem, a kto tylko się broni. Tak więc dzisiaj w Europie parad wojskowych się nie organizuje, albo robi się to bardzo niechętnie i na małą skalę, a samo wojsko wstydliwie skrywa się przed wzrokiem obywateli.

Wróćmy do filmu. Jest w nim coś. Napięcie odpowiednio wzmaga muzyka, tak, że całość robi wrażenie. Odbiorca otrzymuje wiadomość, że PRL to nie jakaś atrapa, a realna siła. Jest w tym określony duch, rodzaj śmiertelnej powagi, przypominającej o momencie, w którym kończą się rokowania i spór przeniesiony zostaje do instancji wyższej, w której o racji rozstrzygną konie mechaniczne, litry paliwa, ilość wyprodukowanej stali, tonaż okrętów, to jakie zdoła się uzyskać wartości mocy i energii, wyrażone w statystycznych diagramach.

Szczególne wrażenie robi część parady, w której maszerują współczesne rodzaje broni. Jest to odczucie surowości, nieodpartej konieczności, przygnębiającego odczłowieczenia, do których najlepiej pasowałby metaliczny posmak w ustach. Widzimy hierarchię pola walki – defilują kolejno: piechota, jednostki zmechanizowane, broń pancerna i na końcu, broń atomowa jako argument rozstrzygający. O najwyższym stopniu suwerenności, od którego nie ma już gdzie wystosować apelacji. Uczucie beznadziejności się pogłębia.

Charakterystyczny jest tu żołnierz obsługujący wyrzutnie rakiet z głowicami nuklearnymi. Nie ma w tym momencie znaczenia czy są one uzbrojone czy nie. Jego twarz jest niewyraźna, nie widać w niej nic szczególnego, jest to twarz, którą mógłby mieć przechodzień na ulicy albo człowiek sprzedający w kiosku papierosy. Nie jest to wojownik posiadły daną sztukę walki, a raczej technik-inżynier przeszkolony do obsługi pewnego rodzaju technicznego urządzenia. Poza tą umiejętnością, z która został zaznajomiony w podobny sposób w jaki dzieci uczy się wiązać buty albo korzystać z telefonu i dzięki której w jednym momencie jest w stanie usmiercić tysiące ludzi, nie ma w nim absolutnie nic szczególnego. To nie wojownik, a Nieznany Żołnierz, tak samo jak wszyscy jego kompani.  Być może pochodzi z jednej z wiosek Podlasia czy Podkarpacia, wyrastając z tamtejszego chłopstwa, będąc którymś z synów swoich pewnie jeszcze nie całkiem piśmiennych rodziców. Ale chodzi o to, że  nie ma to żadnego znaczenia. W ewentualnej wojnie tak on, jak i większość z tych żołnierzy zginęła by nie oglądając nawet na oczy wroga, bądź w taki sam sposób samemu zabijając.

Warto obraz współczesnego wojska porównać z wojskiem przeszłości. Film czyni ku temu okazję. To co pierwsze rzuca się w oczy to strój. Barwne kostiumy dawnych lat, bogato zdobione ornamentyką, która poza funkcją estetyczną przede wszystkim dawała informację o stanie i związaną z nim rangą, w których wojownicy z uśmiechem na twarzach ruszali, żeby się bić, wyparty zostaje przez przygnębiająco monotonny uniform, którego podstawowym atutem jest stapianie się z tłem. W nim także nie ma zupełnie nic szczególnego. W jednolitym, czarnym kombinezonie można równie dobrze obsługiwać maszynę w fabryce, zbierać śmieci na ulicy, jak i miotać pociski nuklearne. To już nie jest człowiek, ale człowiek wykonujący określoną czynność.

Jest to oczywiście kwestia podmiotowości. Średniowieczny rycerz był podmiotem pola bitwy, współczesny żołnierz to tylko część jego funkcji. Technika niweluje każdą ludzką przewagę. Jak mówi Jünger w Robotniku: dla dwu- lub trzyosobowej załogi stanowiska ogniowego ze sprawnym karabinem maszynowym nie straszny był meldunek, że naciera na nią batalion. Wobec serii pocisków wystrzeliwanych z techniczną dokładnością nie ma znaczenia liczba wroga, stan jego ducha, wola walki, indywidualne umiejętności. Podobnie jest z użyciem gazu bojowego. Tego typu sposoby walki zamieniają pole bitwy w strefy, na które dany rodzaj technicznego środka oddziałuje, bądź nie. Na współczesnej wojnie nie pada się już, ale odpada (Jünger).

Podział na regularną armię i obywateli zanika. To, że na filmie za wojskiem idą zwykli ludzie jest bardzo wymowne. Oni także są mobilizowani i też wzięli by udział w walce: jako operatorzy maszyn w fabrykach, górnicy wydobywający dla nich surowiec, pielęgniarki opatrujące rannych, matki wychowujące przyszłych żołnierzy. Czynności, które wykonują, zarówno maszerując po warszawskim Placu Defilad, jak i w codziennym życiu, nabierają znaczenia dopiero wobec większej całości. Cała choreografia polega na tym, że jej uczestnicy wykonują równomiernie daną czynność. W przeciwnym razie nie miało by to przecież żadnego sensu. Indywidualny aspekt, to kim oni są, jacy są i co myślą nie ma znaczenia, tak samo jak w przypadku tych żołnierzy liczy się tu wyłącznie wymiar funkcjonalny. Późniejsza zmiana ustroju nie ma tu wiele do rzeczy, bo mowa jest o czymś znacznie bardziej podstawowym.

Ten krótki film to metafora głębokich prawd.

Kuman.
O mnie Kuman.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości