Lewastronamocy Lewastronamocy
289
BLOG

O zmianach "po lewej" - polemika z Bogumiłem Kolmasiakiem

Lewastronamocy Lewastronamocy Polityka Obserwuj notkę 3

 

Ciężko będzie niektórym z Was - czytelników tego portalu - przeżyć, że znów na Salonie pojawia się ohydny, lewicowy content, ale musicie zacisnąć zęby. Niestety kilkanaście milionów Polaków wciąż interesuje się tym, co tam na lewej stronie sceny politycznej w końcu się urodzi. Przemierzając bezkresy internetu natknąłem się na dość ciekawą i wyczerpującą analizę obecnej sytuacji po lewej stronie sceny politycznej, autorstwa Bogumiła Kolmasiaka z Zielonych. Znajdziecie ją pod tym linkiem. Przeczytałem wnikliwie, momentami przytakując, momentami jednak zastanawiając się skąd takie nieobiektywne wnioski?! - tak jakbym ja miał niby obiektywne. W każdym razie postanowiłem koledze Kolmasiakowi odpowiedzieć, bo o lewicy rozmawiać powinniśmy jak najwięcej. Zarówno Zieloni jak i Sojusz Lewicy Demokratycznej są jej ważną częścią.

Pełna zgoda

W swojej analizie Bogumił Kolmasiak porusza dużo kwestii związanych zarówno z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, jak i Ruchem Palikota. Próbuje również umiejscowić w lewicowym świecie widzianym jego oczami inne organizacje i ugrupowania. Bardzo słusznie, bo bez mniejszych, niejednokrotnie bardzo dobrze merytorycznie przygotowanych w sferach, którymi się zajmują podmiotów, prawdziwej, silnej lewicy w Polsce nie uda się zbudować. Nie uda się to Sojuszowi Lewicy Demokratycznej ani Ruchowi Palikota. Po pierwsze dlatego, że wciąż (minimum) kilkanaście procent Polaków o poglądach lewicowych nie głosuje w wyborach ze względu na niekompletną ofertę, jaką przygotowują dla nich partie, bądź też wybiera SLD, (w ostatnich wyborach SLD lub Palikota) z obrzydzeniem.

Nie można nie zgodzić się z pewną diagnozą dotyczącą obecnego przewodniczącego SLD - Leszka Millera. Nie ulega wątpliwości, że reprezentuje on konserwatywny światopoglądowo nurt wewnątrz Sojuszu, a media wykorzystują każdą okazję, aby Sojusz pod jego kierownictwem zepchnąć do narożnika o nazwie "konserwatywny beton SLD". Ostatni przykład to konflikt i wzajemne uszczypliwości na linii Leszek Miller - Magdalena Środa. Uszczypliwości zupełnie niezwiązane z merytoryczą, programową dyskusją, wynikające natomiast z osobistej niechęci. Reasumując nie jest Miller aż takim dinozaurem jak niektórym się wydaje, choć jestem w stanie zrozumieć, że przeciętny lewicowy wyborca nie podchodzi do osoby Leszka Millera zbyt entuzjastycznie.

Kolejny aspekt, w którym należy (z moim przypadku ze smutkiem) przytaknąć autorowi tekstu to wytykanie nielewicowości Sojuszu z czasów, kiedy rządził naszym krajem. Pełna zgoda, jednak warto pamiętać, że stan państwa jaki zostawiła Sojuszowi polska prawica nie do końca pozwalał na rozwinięcie skrzydeł. Oczywiście nie dam sobie głowy uciąć, że gdyby wówczas kondycja budżetu państwa była lepsza, to Leszek Miller budowałby państwo zbliżone swoimi założeniami do modelu skandynawskiego. Warto jednak pamiętać, że wymarzonych warunków raczej nie miał.

Kolejny trafny element krytyki skierowanej wobec Sojuszu to absurdalna budowa list wyborczych. Strategia nastawiona na umieszczanie na "jedynkach" kolegów oraz ich kolegów, bo przecież z jedynki wejdzie każdy, zaskutkowała tym, że w prawie połowie okręgów SLD swojego przedstawiciela nie ma. Nie ma tutaj żadnego pola do polemiki - słabe miejsca dla kobiet i przedstawicieli organizacji pozarządowych oraz kolesiostwo spowodowały, że SLD poległo. Przykładem koronnym jest tutaj moim zdaniem nie jak wszyscy piszą Kraków, a zawsze lewicujące Gniezno, gdzie gdyby listę ułożono w kolejności: Streker-Dębińska, Tomaszewski, Naczas lub Tomaszewski, Streker-Dębińska, Naczas, wówczas SLD miałoby tam dwa mandaty.

Ciekawie czyta się w analizie przedstawiciela Zielonych część dotyczącą Ruchu Palikota. Ciężko mi osobiście wydedukować, czy generalna opinia na temat ugrupowania imienia swojego własnego przewodniczącego jest tutaj pozytywna, czy też niekoniecznie. Zgadzam się z dystansem wyrażanym odnośnie RP w tekście Bogumiła Kolmasiaka. Różnica między nami polega na tym, że jego dystans jak można wywnioskować stopniowo się zmniejsza, mój natomiast co najmniej nie ulega zmianie, żeby nie powiedzieć rośnie. I na tym elementów wspólnych w naszej diagnozie chyba koniec.

Czas na polemikę...

Magia CBOS

Jako wstęp do analizy posłużył Bogumiłowi Kolmasiakowi sondaż CBOS, pokazujący obecne poparcie dla partii politycznych. Z niego autor formuował dalsze wnioski na temat obecnej kondycji i sytuacji polskiej lewicy. Pomysł całkowicie słuszny, ale niekoniecznie jeśli chodzi o wybór CBOS-u jako źródła informacji. Nie jestem elementem tej części Sojuszu, która ślepo ma zamiar bronić każdego argumentu dotyczącego reprezentowanej przeze mnie partii. Nie mogę zgodzić się jednak z tym, że obecne poparcie dla Sojuszu wynosi 4%. Nie mogę nie dlatego, że zrobiłem własny wewnętrzny sondaż na zebraniu koła, lecz sondażownia, na którą powołuje się autor nie jest obecnie sondażownią wiarygodną.Tutaj stosowna analiza. W skrócie CBOS jako sondażownia od zawsze przeszacowuje poparcie dla PO i bardzo myli się w swoich sondażach robionych tuż przed wyborami. Skoro według innych sondażowni poparcie dla SLD wynosi obecnie od 7 do 11% czyli bardzo podobnie jak dla Palikota, nie ma powodu aby wierzyć w nagły spadek, tym bardziej że ostatnie działania Sojuszu są dość sensowne.

Kopanie swoich...

 Umówmy się jednak. Na 3 lata przed kolejnymi wyborami nie jest najważniejsze to, czy SLD ma procent 4 czy 11. To sprawa drugorzędna. Nie mogę zgodzić się natomiast z diagnozą Bogumiła Kolmasiaka odnośnie tego, co obecnie sobą SLD reprezentuje. Raport Fundacji Batorego sporządzony po wyborach parlamentarnych, a dotyczący tego w jaki sposób media pokazywały poszczególne partie polityczne pokazuje jednoznacznie, że Sojusz pupilkiem mediów nie jest - w dużej mierze przez własne błędne działania, w dużej jednak zupełnie nieobiektywnie. Skutkuje to dużą liczbą materiałów stawiających SLD jako całą organizację w złym świetle i wydaje mi się, że pisząc swój tekst, autor nieco dał się zwieść relacjom serwowanym od miesięcy przez największe media.

Pisanie o przykładzie Łukasza Naczasa jako reprezentanta "myśli SLD-owskiej" czy przykład różnic odnośnie - nazwijmy to roboczo -  "zjazdu kobiet" pomiędzy Leszkiem Millerem, a Magdaleną Środą nie jest całkiem fair. Tak jak powiedziano na ostatniej organizowanej przez Ryszarda Kalisza debacie, na której z tego co pamiętam Bogumił Kolmasiak był obecny (bardzo interesująco się wypowiadając), "każda partia ma swojego Naczasa". Tego typu osoby wypowiadające opinie zupełnie nieprzystające do ugrupowania, które reprezentują znajdziemy w każdej partii. SLD partią liberałów nie jest  - zachęcam do bliższej współpracy z wieloma osobami repreznetujacymi Federację Młodych Socjaldemokratów - myśl lewicowa nie jest im obca i do opinii Łukasza Naczasa podchodzą oni niechętnie, otwarcie go na forum partii krytykując. Także pisanie o "kobietach z SLD" jako o "działaczkach z terenu przywiezionych autokarami" nie jest w porządku. Jest oczywiście w SLD wiele kobiet, które lewicowość rozumieją w bardzo specyficzny sposób (rozbierająca się na spocie kandydatka z Lublina - szczyt żenady), jest jednak cała rzesza tych wspaniałych i ideowych.

Wiele nurtów...

Autor pisząc o Sojuszu w swojej diagnozie potraktował partię bardzo jednostronnie, sprowadzając ją do roli partii starych PZPRowców o liberalnych poglądach, wymieszanych z młodymi karierowiczami, którzy nawet nie wiedzą jakie poglądy powinni reprezentować będąc w SLD. Nie jest to prawdą. W diagnozie zabrakło mi szerszego odniesienia się do tej frakcji, której reprezentantami są zdaniem Bogumiła Kolmasiaka (słusznie) Ryszard Kalisz i Marek Balicki. Wbrew pozorom ta "Kaliszowa" frakcja wewnątrz Sojuszu ma bardzo wielu sympatyków i setki - jeśli nie tysiące - działaczy, radnych, parlamentarzystów i europarlamentarzystów wiedzą, że partia lewicowa powinna być partią otwartą, rozdyskutowaną, realizującą postulaty płynące od lewicowych działaczy, członków fundacji i stowarzyszeń, którzy jak nikt inny znają się na wycinkach spraw społecznych, w których obracają się na codzień. Zakładanie jako pewnik, że "wyborcy Kalisza i Balickiego" są dla SLD straceni jest więc chyba przedwczesne, skoro obydwaj Panowie są z ugrupowaniem związani. Warto w tym miejscu zadać pytanie "na kogo mieliby wyborcy Kalisza i Balickiego zagłosować"? W głos na Palikota szczerze powątpiewam.

Co z tym Palikotem?

Kolejny aspekt, z którym nie mogę się zgodzić to diagnoza dotycząca możliwości przejęcia większości elekoratu lewicy przez Palikota. Bardziej obawiałem się o to zaraz po wyborach, w momencie gdy jego ugrupowanie było na fali i ciężko było przewidzieć jak duże straty kadrowe poniesie Sojusz. Okazało się, że nie były one dla SLD zbyt bolesne, a Ruch Palikota mocno przyhamował w momencie gdy rozpoczęły się merytoryczne prace nad konkretnymi ustawami i przepisami.

Zakończenie debaty na temat krzyża, dziwna ustawa na temat miękkich narkotyków (posiadanie do 50 gram? legalizacja nie tylko marihuany, ale również cięższych narkotyków?), współpraca z SLD przy tworzeniu ustawy o związkach partnerskich, to póki co wszystko, co Palikot ma lewicowym wyborcom do zaoferowania. Dodatkowo nie zgodzę się, że wielkiej poprawie ulegają kadry poselskie Ruchu. O ile nie można mieć zastrzeżeń do polityków stricte lewicowych jak Anna Grodzka, Wanda Nowicka czy Robert Biedroń, to tak jak Magdalena Środa nie widzi pola do współpracy z Leszkiem Millerem, tak większość SLD nie widzi pola do współpracy z połsem Piątakiem, który ma zamiar przekonywać organizacje ekologiczne do tego, że zabijanie zwierząt na futra to w sumie nieszkodliwa sprawa, czy posłem Kabacińskim, który w Lublinie umawia się na debaty ze skrajną prawicą. Coś pasującego do stwierdzenia, że "każda partia ma swojego Naczasa".

Lewicowa twarz Palikota dalej jest twarzą mocno niepewną i rozmazaną. Nie udało mi się wejść w merytoryczną polemikę z posłem Dębskim, który w internecie na jednym z lewicowych forów bardzo aktywnie udzielał się odnośnie prywatyzacji urzędów pracy, nie był jednak w stanie odpowiedzieć na moje pytania dotyczące ich efektywności w porównaniu z publicznymi, które RP ma zamiar likwidować. Tego typu argumentów można przytoczyć dziesiątki, a ostatni doszedł w weekend, gdy Palikot rozmawiał z Bogusławem Ziętkiem na zjeździe "Sierpnia 80" śpiewając wspólnie przaśne piosenki o spuszaniu "wpierdolu" przeciwnikom politycznym. Nie moja retoryka, podobnie jak miażdzącej części działaczy lewicowych.

Agresja Palikota

Wątkiem nieporuszanym, a bardzo istotnym w kontekście całej sytuacji na lewicy, jak także przyszłości jaka czeka wszelkie formacje deklarujące się jako lewicowe, jest wzajemny szacunek. Bez niego daleko nie zajedziemy, a wydaje mi się, że niektórzy o szacunku dla przeciwników politycznych - całkiem bliskich poglądowo - zwyczajnie zapomnieli.

Bardzo budująco działają na mnie obrazki, w których widzę że posłowie SLD i Palikota siedząc w łamach sejmowych wchodzą między sobą w interakcje. Rozmawiają, śmieją się, wspólnie reagują na prawicowy bełkot wylewający się z ust intelektualnych tuzów pokroju Marka Suskiego. Niestety to wyjątki, które powinny stać się regułą.

W okresie kampanii wyborczej byłem w stanie zrozumieć pewien stopień pozamerytorycznej rywalizacji i sporu na lewicy. Palikot atakujący Napieralskiego, Palikot odwiedzający kilka razy Rozbrat w celu... no właśnie, cholera wie jakim (kolejny kamyczek do ogródka: podczas jednej z wizyt zmarnowano setki kilogramów jabłek, które walały się po całym stołecznym Powiśu), ludzie wypchnięci z list SLD wypowiadający się krytycznie o Sojuszu jako politycy Ruchu Palikota. Wszystko to rozumiałem lub starałem się zrozumieć. 

Nie było jednak moim zdaniem budujące dla kogokolwiek, gdy Wanda Nowicka krytykowała Sojusz, z którym przez tyle lat współpracowała, rykoszetem atakując chociażby Paulinę Piechnę-Więckiewicz - "trójkę" Sojuszu, w której lewicowość w żaden sposób nie wątpię. Takich przykładów było "naście".

Jak wspomniałem wcześniej pewną retorykę byłem wówczas w stanie zrozumieć. Nie do końca podoba mi się jednak, gdy nagle współpracę z Ruchem zaczyna Piotr Ikonowicz, który jeszcze kilka tygodni wcześniej w najgorętszym okresie kampanii wyborczej prowadził debatę przedwyborczą Gadzinowski-Palikot. Nie wydaje mi się, aby nie prowadził wówczas żadnych rozmów z Ruchem odnośnie ich przyszłej współpracy. Sądzę, że to najzwyczajniej po ludzku nie w porządku, aby w okresie kampanii wyborczej stawiać się w roli "bezstronnego obserwatora".

Nie w porządku jest również atmosfera rywalizacji polegająca na całej "wojnie o pokoje sejmowe", dywagacjach na temat zajmowania pomieszczeń na Rozbrat, czy aluzjach odnośnie lewicowości Sojuszu, w momencie gdy lewicowości samych siebie nie jest się w stanie udowodnić. Nie widziałem jakoś porównywalnej agresji w SLD, chociażby w momencie gdy Roman Kotliński zaczął bawić się w teczkowe afery z Moniką Olejnik.

Lewica inkluzywna

Nie uznaje też zaprezentowanej przez autora pogardy dla osób, które mocno były związane z poprzednim systemem. Jako lewicowiec wychodzę z założenia, że liczy się człowiek i można być porządnym członkiem PZPR jak i skurw*synem z Solidarności. Nie ma tutaj żadnych prawidłowości, więc ironicznie pisanie o osobach aktywnie działających w PRL nie wydaje się być zasadne. Wielu z nich to bardzo inteligentni, wrażliwi społecznie ludzie, którzy mocnej lewicy - niezależnie od tego jaka będzie - będą potrzebni zarówno jako rozgrywający w politycznych przepychankach, jak i zaplecze intelektualne.

Trzecia droga

Polemika odnośnie trzeciej drogi będzie już krótsza. W chwili obecnej nie ma moim zdaniem lepszego rozwiązania dla polskiej lewicy, aniżeli zacieśnianie współpracy pomiędzy SLD, Ruchem Palikota, a wszelkiego rodzaju mniejszymi partiami i organizacjami. To z takiej konfiguracji powinien powstać twór, który w następnych wyborach parlamentarnych powalczy o poparcie, które będzie gwarantowało co najmniej współrządzenie na partnerskich zasadach, choć wiadomo, że wariantem optymalnym byłyby rządy lewicy.

Nie widzę szansy dla "czegoś nowego". Zaraz po wyborach miałem wrażenie, że część SLD zawiedziona ruchami wewnątrz Sojuszu, zbyt podejrzliwa wobec Palikota zdecyduje się na zbudowanie czegoś na własną rękę w oparciu o organizacje pozarządowe i mniejsze partie. W chwilio obecnej nie widzę takiej możliwości. Poza tym kto miałby takiej inicjatywie liderować? Jedyny "wolny elektron" to Sławomir Sierakowski, który chyba trochę się pogubił i ugrzązł w kanapowych dyskusjach i narzekaniu na wszystkie inicjatywy, które nie dostaną błogosławieństwa Krytyki Politycznej - ostatnio dostało się nawet nowemu, bardziej lewicowemu Przeglądowi. A szkoda, bo zaplecze w postaci KP nowej lewicy by się przydało.

Podsumowanie

Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że w najbliższej przyszłości polskiej lewicy będzie potrzebny każdy, kto swoich lewicowych poglądów będzie pewny. Konkurowanie, złośliwości i stosowanie polityki wykluczania wobec poszczególnych osób (chociażby poprzez stosowanie kryterium historycznego) nie pomoże nam w budowaniu nowej lewicy. Nowa lewica musi powstać w wyniku rozmów i konsensusu. Nie będzie ona ani lewicą (parafrazując ironicznie przewodniczącego SLD) Środy rodem z "Seksmisji", nie będzie ona SLD-owskim Betonem, Palikotowym antyklerykalizmem, ani maksymalnie proekologiczną wizją Zielonych. Czy tego chcemy czy nie. Jeśli myślimy o budowaniu formacji, która będzie ofertą dla milionów Polaków oczywiście. Wierzę, że będziemy budowali ją wszyscy razem.

 

Bezpartyjny. "Na lewo od PO"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka