amelius amelius
175
BLOG

Na nas sędziach spoczywa odpowiedzialność

amelius amelius Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Dla nas sędziów rozpoczął się niespokojny czas pełen pytań o to co będzie dalej, czy i kiedy powrócimy do orzekania. Kto i w jaki sposób, w jakim trybie rozwiąże te sytuację? Sąd Najwyższy, Krajowa Rada Sadownictwa jako mediator, Minister Sprawiedliwości, a może Trybunał Konstytucyjny? Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy nie miała precedensu w historii, a ustawodawca konstruując ustawę o ustroju sądów powszechnych jej nie przewidział. Codziennie spotykaliśmy się w sądzie i żywo dyskutowaliśmy, rozważaliśmy wszelkie możliwe scenariusze, szanse i zagrożenia niczym ludzie, którzy mimowolnie wplątali się sytuację, w rozgrywkę, w której nigdy nie chcieli uczestniczyć, lecz nagle musieli stanąć na wysokości zadania i odpowiedzieć sobie, co w służbie sędziego jest najważniejsze: oportunizm, czy wierność wartościom takim jak praworządność i niezawisłość. Okazało się nagle, że to nie slogany, nie odległe formuły prawne czy wersy znajdujące się rocie przysięgi, tylko jest to namacalna rzeczywistość. Po jakimś czasie pojawiły się frustracje, niechęć i niepewność. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że sytuacja, w której się znaleźliśmy nie może trwać wiecznie ani nawet za długo, bo jej skutki będą coraz bardziej destrukcyjne. Jednocześnie jednak wiedzieliśmy i ostatecznie nikt nie zwątpił w to, że nie możemy zmienić decyzji o powstrzymaniu się od orzekania choćby sam Minister Sprawiedliwości próbował na nas wywierać presję. Lecz Minister bezpośrednio ani za pośrednictwem podległych urzędników presji nie wywierał. Usiłował wprawdzie oddziaływać na Krajową Radę Sądownictwa wnosząc by Rada zajęła stanowisko zgodne z jego oczekiwaniami, lecz Rada tym razem się nie ugięła i stwierdziła, że decyzja, czy orzekać, czy się powstrzymać od orzekania leży w sferze sędziowskiej niezawisłości. Paradoksalnie nie Minister stanowił dla nas w tym momencie problem, bo przecież jego pogląd choć całkowicie błędny był czytelny i jednoznaczny, właściwie znaliśmy go niejako „podprogowo” zanim go jeszcze wyraził. Problemem była jednolitość poglądów wśród samych sędziów i to zarówno tych, którzy znajdowali się w takiej samej sytuacji jak i tych, których to nie dotyczyło. Część bowiem sędziów ze zniesionych sądów i przeniesionych przez podsekretarzy stanu uznała, że uchwała Sądu Najwyższego z 17 lipca 2013 roku nie stanowi dla nich przeszkody do orzekania. Mieli oczywiście pełne prawo, jako niezawiśli sędziowie do odmiennej decyzji, lecz jednocześnie dziwić chyba nie mogło oczekiwanie od tych sędziów wskazania, czym się kierowali, jakimi argumentami, jakim tokiem myślenia. Czy to co orzekł i uzasadnił Sąd Najwyższy w przywoływanej po wielokroć uchwale jest przekonywujące czy nie, czy z wywodem Sądu Najwyższego się zgadzają, a jeśli nie – i to mnie interesowało najbardziej – jakie przeciwstawiają mu argumenty polemiczne. Nigdy jednakże tych argumentów polemicznych nie usłyszałem. Nigdy nie dowiedziałem się, z jakich to powodów podjęli decyzje, że nie wstrzymują czynności orzeczniczych. Z perspektywy czasu, późniejszej uchwały pełnego składu Sądu Najwyższego z dnia 28 stycznia 2014 roku mieli rację. Nie była to wszakże racja merytoryczna, lecz pragmatyczna.

Nie mi było dane doświadczyć wrogości i otwartej walki z powodu podjętej decyzji ze strony innych sędziów, tak jak doświadczyli tego powstrzymujący się od orzekania sędziowie ze zniesionego Sądu Rejonowego w Sulęcinie, jednakże i ja spotkałem się z ostentacyjnym niezrozumieniem nie popartym, niestety żadnymi argumentami merytorycznymi i, o zgrozo, nawet znajomością uchwały Sądu Najwyższego, która stała się podstawą decyzji o powstrzymaniu się od orzekania. Były to wyjątkowo trudne chwile, lecz należały na szczęście do incydentalnych. Pytano mnie także wiele razy jak to jest nie orzekać. Różnie zresztą różni ludzie ten stan nazywali. Dla jednych był to odpoczynek od pracy, przymusowe wakacje, dla innych strajk, bunt i protest. Niezmiennie im wszystkim odpowiadałem, że to nie strajk, nie bunt i nie protest, że to również nie wakacje, nie miły odpoczynek od znoju codziennej pracy, lecz stan, którego żaden sędzia w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości nie doświadczył. Nie polecam go nikomu, bo dowodzi on aberracji systemu sądownictwa w Polsce, tego że można postawić sędziego w skrajnie absurdalnej sytuacji i nikt z tego powodu nie ponosi odpowiedzialności, lecz tylko ów sędzia, przed którym piętrzą się akta i jego świadomość, że ktoś kiedyś będzie musiał tą górą akt się zająć i że najpewniej to będzie właśnie on. Podejmując taką a nie inną decyzję kierowaliśmy się poczuciem praworządności i chęcią uchronienia stron postępowania od wysoce prawdopodobnej konieczności powtarzania całych postępowań. Lecz trzeba także uwypuklić inny aspekt, o którym prawie w ogóle się nie mówiło, a mianowicie, że błąd Ministra Sprawiedliwości i jego urzędników dotknął bezpośrednio nas samych – sędziów, którym z dnia na dzień, by użyć wyrazistego określenia, zdemolowano pracę nie będącą przecież zwykłą pracą, lecz służbą, którą w gruncie rzeczy tak właśnie na co dzień traktujemy. Jest ona dla nas czymś szczególnym, stanowi istotny element naszego życia. Niezbędna ciągłość pracy, jej elementarny komfort, został nam bezsensownie odebrany. 

Muszę w tym miejscu podkreślić, że w tamtym czasie, kiedy nic nie było wiadomo na pewno, wszystkim nam ciążyła świadomość, że skutki podjętej przez nas decyzji dotykają nie tylko nas samych, lecz wszystkich pracowników sądów – tych wspaniałych, profesjonalnie przygotowanych ludzi, bez których nasza praca nie byłaby możliwa, a których tak pogardliwie i bez szacunku traktuje Ministerstwo Sprawiedliwości lekceważąc choćby ich słuszne postulaty płacowe. Spotkaliśmy się jednak z pełnym zrozumieniem ze strony naszych współpracowników. Nikt pośród nich nie miał bowiem wątpliwości, że przyczyną zaistniałego stanu rzeczy jest nie nasze „widzimisię”, nie imputowana nam chęć uchylania się od pracy, lecz wielki błąd popełniony przez byłego Ministra Sprawiedliwości i jego urzędników. Nikt z naszych współpracowników nie wątpił w to, że postępujemy słusznie, bo skoro na co dzień pozostajemy niezawiśli i nie ulegamy żadnym wpływom tak zewnętrznym jak i wewnętrznym, tak i teraz pozostajemy w zgodzie z własnym sumieniem.

Tekstu niniejszego nie mogę zakończyć optymistycznym podsumowaniem, bo też sprawiedliwości nie stała się zadość, lecz i nie nastąpił koniec tej zagmatwanej historii sędziów ze zniesionych sądów. We wtorek 28 stycznia 2014 roku Sąd Najwyższy podjął uchwałę, która w pierwszym punkcie rozwiewa wszelkie wątpliwości stanowiąc, że Minister Sprawiedliwości przy wydawaniu decyzji nie może być zastępowany przez sekretarza i podsekretarza stanu. A więc wielkie zwycięstwo! Nie mogliśmy być przeniesieni decyzjami wydanymi i podpisanymi przez podsekretarza stanu! Sąd Najwyższy doszedł jednakże do wniosku, że taka interpretacja nie może się ostać bez dodatkowego zastrzeżenia wskazującego, że obowiązuje jedynie na przyszłość, co oznacza, że wszystkie decyzje o przeniesieniu sędziego na inne miejsce służbowe wydane i podpisane przez podsekretarzy stanu są skuteczne i ważne do dnia podjęcia uchwały, zaś po tym dniu tracą te przymioty. A więc tysiące zapadłych orzeczeń zostało uratowanych. My zaś pozostaliśmy z tą górą akt piętrzącą się na półkach i dość bolesnym uczuciem, że po raz kolejny ci, którzy popełnili błąd także zostali uratowani i zapewne w dalszym ciągu pełnić będą zaszczytne funkcje nadzorców w Ministerstwie Sprawiedliwości. Czekamy obecnie na opublikowanie uzasadnienia uchwały i zdań odrębnych, które zostały zgłoszone licząc na to, że pełny skład Sąd Najwyższy dostrzeże i doceni naszą wierność wartościom i słuszność ówczesnego postanowienia o zaprzestaniu wykonywania władzy jurysdykcyjnej.

Jako się rzekło jednakże to nie koniec tej historii. Wyłaniają się jej nowe wątki. Wielkim błędem byłoby się nimi nie zająć i nie wgłębić się w nie już tylko z czysto poznawczej ciekawości. Sąd Najwyższy rozstrzygnął bowiem jedynie jedną kwestię związaną z przenoszeniem sędziów do nowych miejsc służbowych i decyzjami wydanymi i podpisanymi przez urzędników Ministra Sprawiedliwości. Wrócić należy do uchwały z 17 lipca 2013 roku i jeszcze raz dokładnie wczytać się w jej tezę, w której wskazano, że decyzja o przeniesieniu sędziego na nowe miejsce służbowe tylko wtedy jest skuteczna, gdy jest zgodna z prawem, a w szczególności gdy została wydana we właściwym trybie i podpisana przez uprawniony podmiot. Nie jest to zatem katalog zamknięty przyczyn, dla których decyzja może być niezgodna z prawem a zatem pozbawiona skuteczności i wykonalności. Na wstępie niniejszego tekstu zaakcentowałem kwestię właściwej podstawy prawnej wydania decyzji. Jeśli więc decyzja została oparta między innymi o przepisy nieobowiązującego w dacie jej wydania rozporządzenia znoszącego sądy, nie może oznaczać to nic innego jak bezwzględną jej nieważność. Jeśli tryb wydawania decyzji przewidywał możliwość wskazania przez sędziego przed jej wydaniem miejsca służbowego, do którego chciałby zostać przeniesiony, a sędziemu nie dano takiej możliwości, nie wezwano go do wskazania wybranego przez siebie miejsca służbowego pod określonym rygorem, to taka decyzja jest sprzeczna z prawem. Pojawia się jakby na nowo pytanie, czy wobec tego w dalszym ciągu nie istnieją przesłanki do powstrzymywania się od orzekania. Wszak to każdy sędzia będący adresatem decyzji władny jest indywidualnie ocenić, czy decyzja jest zgodna z prawem czy nie. Tak orzekł Sąd Najwyższy w uchwale z 17 lipca 2013 roku. Wydaje się więc, że wyżej przedstawiona interpretacja jest jak najbardziej dopuszczalna a co najmniej godna rozważenia.

Na koniec nie mogę nie poruszyć jeszcze jednego, najważniejszego wątku, który w moim przekonaniu tylko pozornie został zamknięty. W uchwale z 17 lipca 2013 roku Sąd Najwyższy rozdzielił dotychczas monolityczną skałę, na której wspiera się gmach wszystkich procedur, czyli prawomocność i wykonalność orzeczenia uznając, że decyzja o przeniesieniu sędziego na inne miejsce służbowe jest skuteczna z chwilą dręczenia decyzji sędziemu, nie zaś z chwilą jej prawomocności. Lecz wywód Sądu Najwyższego w tej materii, nie pozostawia wątpliwości, że taka wykładnia przepisów miała charakter absolutnie nadzwyczajny mający na celu ratowanie orzeczeń zapadłych po wydaniu decyzji. Jak więc należy potraktować stwierdzenia Waldemara Szmidta, Dyrektora Departamentu Sądów Organizacji i Analiz Wymiaru Sprawiedliwości w Ministerstwie Sprawiedliwości w artykule „Awantura o podpis” opublikowanym w kwartalniku „Na wokandzie” (nr 1/2014), jakoby przyjęcie skuteczności decyzji z chwilą doręczenia jej sędziemu jest okolicznością notoryjną, a więc powszechnie znaną, nie budzącą wątpliwości, nie wymagającą dowodzenia. Nie jest to bowiem w żadnym wypadku okoliczność notoryjna, choć zapewne tak chcieliby urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości, bo wówczas w sposób prawie niezauważalny i po cichu zlikwidowana zostałaby konstytucyjna zasada nieprzenoszalności sędziego. Można bowiem z łatwością wyobrazić sobie sytuację, w której Minister Sprawiedliwości postanawia znieść jeden lub kilka sądów, co czyni wydanym przez siebie rozporządzeniem, a następnie przenosi sędziów do innych miejsc służbowych w odległych sądach, bo brak jest jakiegokolwiek przepisu, który ograniczałby w tym względzie Ministra i nakazywałby mu uwzględniać przy wydawaniu decyzji okoliczność tak prozaiczną jak to, gdzie znajduje się centrum życiowe sędziego. Sędzia może wprawdzie od tej decyzji złożyć odwołanie do Sądu Najwyższego, lecz jednocześnie decyzje musi wykonać, a więc stawić się w nowym miejscy służbowym z chwilą w tej decyzji wskazaną. To jest sytuacja, której żadną miarą zaakceptować nie można. Podkopane by zostały w ten sposób fundamenty wymiaru sprawiedliwości i demokratycznego państwa prawa. A tego przecież nie chcemy. Na nas sędziach spoczywa za to odpowiedzialność.

amelius
O mnie amelius

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo