Artur Lewczuk Artur Lewczuk
2492
BLOG

Wielka awaria w języku

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 17

Kiedy gruchnęła wieść, że prezydent Bronisław Komorowski łączy się w „bulu” z narodem japońskim i że jest pełen „nadzieji”, że Japończycy pokonają skutki katastrofy wywołanej trzęsieniem ziemi, tu i ówdzie dało się słyszeć salwy sardonicznego śmiechu, tu i ówdzie ktoś krzyczał, że płonie ze wstydu z powodu kolejnej „wpadki głowy państwa”. Gdzieniegdzie zanoszono się także śmiechem jowialnym, próbowano bronić prezydenta mówiąc, że każdemu przydarza się „strzelić byka”. Sam prezydent zresztą starał się przekonać nas, że nie tylko on nie jest mocny „w temacie ortografii”, że inni także ortograficznie błądzą. Gdyby nie to, że niemymi uczestnikami historii prezydenckiej pomyłki było wiele osób, można by ją skwitować głębokim westchnieniem i  ironicznym wnioskiem, że nie w samym języku tkwi „siła” człowieka.  Jednak wpis prezydenta widziała jego żona, widzieli pracownicy Kancelarii Prezydenta, i co ? I nic. Nikt z nich nie zwrócił uwagi na to, jak prezydent wyraził swoje myśli. Mało tego, z wpisem prezydenta obnoszono się z hałasem — chociażby chwaląc się nim na prezydenckiej stronie internetowej.

Historia wpisu prezydenta w księdze kondolencyjnej wyłożonej w ambasadzie japońskiej ma wielu „bohaterów”. Prezydent to jedynie jej „bohater główny”. Są i inni – jego współpracownicy, ale i tacy jak pewien dziennikarz, który napisał, że „Prezydent Bronisław Komorowski wraz z małżonką Anną w czwartek po godz. 11 złożą wpis do księgi kondolencyjnej w ambasadzie Japonii w Warszawie.” Razem wzięci stanowią przykre świadectwo tego, że Polacy słabo znają język ojczysty, nie przywiązują wagi do słów. Niewiele wiedzą o ich kształtach ani o znaczeniach wyrazów, które one zawierają. Można powiedzieć, że słowa wielu Polaków są „przeżute jak guma do żucia” – są pozbawione smaku, zapachu i zostały zamienione w „bańkę balonik”. W dodatku często „wybuchają i zabijają”, służą do wyrażania nieopanowanych złych emocji, do poniżania człowieka, osaczania go i odbierania mu poczucia piękna życia. Wiele naszych codziennych słów to słowa podane na szarym, brudnym papierze myśli, często wulgarne i ubogie. Niekiedy mam nieodparte wrażenie, przysłuchując się gwarowi ulicy, że nasze dzisiejsze ulice są jednym wielkim śmietnikiem słów; w dodatku słów ciągle deptanych, zwłaszcza gdy dotyczą tego, co wzniosłe. Jeżeli Polacy duszą się jakimiś słowami, to nie tymi, które cuchną nienawiścią, są zjełczałe od zawartej w nich pogardy, ale tymi, które są pełne szlachetnych uczuć. Któż dzisiaj mówi, mówiąc o Polsce: „w mojej ojczyźnie”?

O tym, jak ważna jest nauka słów, jak istotne jest uczenie się właściwego użycia wyrazów, ich zdobywanie, poznawanie, pięknie swego czasu opowiedział Wiesław Myśliwski w swojej powieści „Kamień na kamieniu”. Jej główny bohater – Szymon Pietruszka – odczuwa w życiu brak prawdziwych słów, czyli takich, które pozwalają odkrywać, rozumieć świat, które pozwalają człowiekowi opanowywać życie i łączą ludzi, wyzwalając w nich miłość. Odczuwa ten brak, bo od nikogo ich nie słyszy. Rozumie, że wyrzeknięcie się słów, oparcie mowy na słowach wypłowiałych, wytartych, wypowiedzianych bez namysłu i szacunku dla tego, do kogo są skierowane, niczego wartościowego nie tworzy. Mając świadomość niebezpieczeństwa tkwiącego w milczeniu rodzącym się z barku chęci prowadzenia przez człowieka rozmowy, postanawia napisać list do swoich braci, którzy dawno temu opuścili wioskę, w której mieszka i którzy do niego sporadycznie przyjeżdżali. Pod pretekstem uporządkowania spraw związanych z przyszłym pogrzebem (jego i jego braci) zaprasza braci do siebie. Zanim wyśle do nich list, wiele razy go przeczyta i będzie próbował poradzić się innych, czy zawarte w liście słowa są poprawnie zapisane, w więc godne braci. A bracia? Najpierw długo nie przyjeżdżali. A kiedy w końcu zjawili się i zanim wybrzmiało w pełni ich „dzień dobry”, zaczęli go pytać o wszystko, ale tak naprawdę nie o niego. Pod pozorem troski zaczęli czynić mu wyrzuty. Najwyraźniej przyjechali z nieprzygotowanymi słowami, nieprzemyślanymi i z nie takimi, które byłyby darem.  Nieprzemyślane słowa braci doprowadziły do zaprzepaszczenia szansy na to, żeby na nowo odnaleźli siebie, żeby znowu stali się sobie bliscy, żeby chwila ich spotkania była warta pamięci. Zapomnieli, że „gdy się bracia (…) z sobą spotykają, powinni mieć o czym pogadać. O, niejeden dzień, niejedną noc można by przegadać. Gdyby nawet się nie chciało, to od czego są słowa? Słowa same prowadzą. Słowa wszystko na wierzch wywleką. Słowa i z najgłębszej głębi wydrą, co gdzieś boli i skowycze. Słowa krwi upuszczą i od razu lepiej i od razu lżej się robi. I nie tylko obcych, ale i rodzonych braci słowa potrafią odnaleźć dla siebie, że się znów braćmi poczują. Choćby się roznieśli w różne i dalekie strony, słowa ich zawrócą z powrotem do tego jednego życia, z którego, jak z źródła się poczęli. Bo słowa to wielka łaska.”

 Dlaczego tak się dzieje, że coraz mniej szanujemy słowa, że kaleczymy je, poniżamy, odzieramy z piękna? Dlaczego nasza mowa coraz częściej staje się plugawa, niejasna, martwa? Dlaczego w języku współczesnych Polaków nastąpiła wielka awaria? Przyczyn tego jest wiele, ale główną z nich, w moim przekonaniu, jest przewekslowanie przez Polaków wartości, wyrzeczenie się etosu, który doprowadził do przemiany ustrojowej w 1989 r. Tak jak w chacie weselnej z dramatu Stanisława Wyspiańskiego zabrakło w pewnym momencie „poetyczności”, tak i w naszej współczesnej weselnej chacie „poetyczność” przestaje istnieć. Mało kto o nią dba. Już nie jest miarą wartości człowieka. Miarą stał się status materialny i siła „oddziaływania” człowieka na rzeczywistość poprzez rożnego rodzaju koneksje. Staliśmy się w  „chwili osobliwej” braćmi z powieści Wiesława Myśliwskiego, którzy w pogoni za karierą, sukcesem, lżejszym życiem przestali wspierać się i czuć za siebie odpowiedzialni, którzy „rozjechali się po świecie”. Propagowana przez ostatnie lata wizja człowieka zaradnego, rzutkiego, praktycznego, skoncentrowanego na sobie i swoich potrzebach, czerpiącego radość przede wszystkim z bogactwa materialnego, wizja takich samych praw do wszystkiego dla ludzi mądrych jak i głupich tak nam utkwiła w głowach, że zapomnieliśmy o duchowym aspekcie życia. To zapomnienie zaczęło przekształcać nas i nasz język.

Pochodną kryzysu wartości stały się inne przyczyny kryzysu słów,  takie jak upadek kultury dialogu politycznego, społecznego, przewartościowanie autorytetów prowadzące do tworzenia autorytetów fałszywych, ponowoczesny model ludzkich potrzeb z jego postawieniem jednostkowego człowieka i jego subiektywności ponad wszelką tradycją, ponad wszystkimi instytucjami, ponad obiektywnymi prawdami czy normami moralnymi, obyczajowymi. Dzisiaj indywidualne „ja” jest często uważane za najdoskonalsze, jedyne źródło myślenia, postępowania i nadawania sensu własnemu życiu. Człowiek nie musi, a nawet już nie powinien, kierować się obserwacją faktów i ich uwarunkowań ani też dokonywać logicznych analiz własnego postępowania. Przeciwnie, ludzkie myślenie powinno być subiektywne. W przekonaniu wielu z nas normą postępowania powinno być subiektywne sumienie, a podstawą rozumienia sensu egzystencji powinna stać się wyłącznie historia zakreślana przez horyzont jednostkowych doświadczeń i odczuć pojedynczych osób. Trudno się w takiej sytuacji dziwić się, że chociażby Jan Gross, autor „Złotych żniw”, nie rozumie zarzutów, które są mu stawiane w związku z jego „historycznymi rewelacjami”.  Jesteśmy obecnie świadkami zaniku tkanki pięknej literackiej polszczyzny i jednocześnie martwicy słów, wywoływanej przez wielu stabloidowanych publicystów, przez różnych „speców od wizerunku i reklamy”. Rozpowszechnianiu się tego zjawiska pomaga sposób, w jaki uczy się języka polskiego w naszych szkołach. O ile uczniowie mogą w nich liczyć na naukę języków obcych w małych grupach, to już nie na taką naukę języka ojczystego. Żąda się od nich umiejętności językowych, kiedy we współczesnej polskiej szkole uczniowie nie mają wyodrębnionych zajęć warsztatowych związanych z tworzeniem różnego rodzaju komunikatów, z komunikowaniem się. Tworzy się „Ustawę o języku polskim”, a jednocześnie uczelnie wyższe bardzo rzadko biorą pod uwagę w czasie rekrutacji wynik egzaminu maturalnego z języka polskiego.

Choćbyśmy bardzo starali się przypudrować, dobrać jak najlepiej krawat do garnituru, wykazać się znajomością kindersztuby, to jednak „słowa wszystko na wierzch wywleką”. To, co „wywlekają” słowa naszych polityków, niektórych luminarzy kultury, co „wywleka” język ulicy, powinno nas zastanowić, zmusić do refleksji na temat tego, jak Polacy traktują język ojczysty. Czy wszystko jest w tym względzie zaprzepaszczone? Tak, jeżeli będziemy godzić się na łączenie się z innymi w „bulu” i będziemy pełni „nadzieji”. Nie, jeżeli będziemy łączyć się z innymi w bólu i będziemy pełni nadziei, jeżeli będziemy pamiętać, że człowiek kształtuje język, ale że też język kształtuje człowieka.

  

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka