LordOfTravel LordOfTravel
102
BLOG

Alaska to stan umysłu - cz. 3

LordOfTravel LordOfTravel Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Gdy zapadł zmrok, wróciłem do baru i dosiadłem się do Joela przy stoliku pod oknem. Miałem już zamówić kolejnego Guinnessa, ale Joel polecił mi miejscowe piwo Roslyn. Kiedy dodał jeszcze, że też jest ciemne, zamówiłem je bez namysłu. Chciał nawet za nie zapłacić, ale nie pozwoliłem mu na to. Muszę przyznać, że tak mi posmakowało, że później zamówiłem jeszcze kilka. Smakuje podobnie jak Guinness tylko jest jeszcze bardziej kawowe.

W mniej więcej tym samym czasie dosiadł się do nas znajomy Joela, Maurice, który odradził mi zamiar podrywania pewnej miejscowej dziewczyny, gdyż była już zajęta. Zostałem więc przy stoliku. Muzyka nie grała za głośno, więc wszyscy bez problemu się rozumieliśmy. Pokazałem im nawet trik karciany, który kilka dni wcześniej zakupiłem w największym sklepie iluzjonistycznym na świecie w San Francisco. Później wyszedłem z baru na trawę, również z San Francisco, i od razu znalazłem towarzystwo w osobie Chrisa i jego przyjaciół.

Wkrótce zostaliśmy na zewnątrz tylko ja i Chris. Rozmawiając z nim, spoglądałem co chwilę na księżyc i nadal nie mogłem uwierzyć, że tam jestem. Muszę przyznać, że zanim dotarłem do Roslyn to trochę obawiałem się tego jak zostanę tam odebrany. Wynikało to z mojej podświadomości, która mówiła mi, że gdyby ktoś obcy i w dodatku sam zjawił się w jedynym pubie w moim rodzinnym mieście to różnie mogłoby się to skończyć. Myślałem więc, że w Roslyn będę się czuł jak outsider, tymczasem swoją egzotycznością wzbudzałem zainteresowanie i dlatego czułem się bezpieczniej niż u siebie na podwórku. Opowiedziałem Chrisowi o swoich podróżach, a on odparł, że chciałby kiedyś żyć tak jak ja. Wtedy powiedziałem mu, że nigdzie nie czułem się tak dobrze jak w Roslyn. Powiedziałem tak nie dlatego, żeby go pocieszyć, tylko dlatego, że naprawdę tak czułem. Roslyn wydało mi się najlepszym miejscem na świecie, w którym spotkali się najlepsi ludzie na świecie.

W pewnym momencie podjechał do nas rowerem znajomy Chrisa i gdy dowiedział się od niego o moich zamiarach spania w lesie to wyciągnął swoją komórkę i wybrał numer do ich kolejnego znajomego, który podobno bez problemu podrzuciłby mnie do Cle Elum. Znajomy jednak nie odbierał, bo jak zostałem poinformowany, prawdopodobnie gdzieś pił. Zanim jednak wróciliśmy do baru, kilka osób poradziło mi, żebym popytał się o Shelly. Podobno, jak to oni mówili, „Shelly’s is the best place to crash”, co znaczy, że jej dom był najlepszym miejscem, by się zdrzemnąć.

Wróciliśmy do środka i od razu zostałem jej przedstawiony przez Chrisa. Wyglądała na ok. 40 lat i ubrana była bardzo oryginalnie. Przypominała jedną z dziewczyn irlandzkiego zespołu Kelly Family. Jej chłopak Holling wydał mi się starszy od niej o jakieś 10 lat i dla odmiany wyglądał jakby przed chwilą wrócił z Hawajów. Shelly powiedziała tylko, że bardzo podoba się jej moja koszulka i od razu zaproponowała mi u nich nocleg. Zrelaksowany zrelaksowałem się więc jeszcze bardziej. Poznałem jeszcze wtedy ich przyjaciela Eda, który mimo iż miał 49 lat, wyglądał na 30. Przyznam, że widziałem w życiu wielu ludzi, którzy wyglądali za młodo lub za dojrzale na swój wiek, ale w tym konkretnym wypadku byłem po prostu w szoku. Pokazałem wszystkim swój trik karciany i już byliśmy przyjaciółmi do tego stopnia, że Holling po 5 minutach rozmowy ze mną zwierzył mi się, że ani on ani Shelly nie przelecieli nikogo innego poza sobą od 7 lat.

Porozmawialiśmy trochę o moich i jego podróżach po Europie, po czym ponownie wyszedłem na trawę i nie zdążyłem jeszcze wyciągnąć fajki, a już zaczepił mnie kolejny znajomy znajomego i zapytał się czy może się poczęstować. Spytałem się go czy nie jest gliną. Odparł, że nie, ale jego ojciec jest, tylko że już śpi. Pomyślałem więc „dlaczego nie?”.

Po powrocie do baru dowiedziałem się od Shelly, że wkrótce będziemy zmieniać lokal. Dokończyłem więc piwo i przecisnąłem się przez tłum po swój plecak z kosztownościami, który cały wieczór leżał pod toaletami z drugiej strony pomieszczenia. Udaliśmy się do drugiego i zarazem ostatniego baru w mieście, Pastime znajdującego się na tej samej ulicy, po tej samej stronie co The Brick.

Poznałem tam wtedy wałęsającego się po barze psa i kolejną barmankę z poprzedniego baru o imieniu Maggie. Nie zdążyliśmy jeszcze zamienić kilku zdań, a ona już stawiała mi czystą i ciągnęła mnie za rękę na parkiet. Muzyka była bardziej nowoczesna niż w The Brick, co mi się nie podobało, ale byłem wtedy tak wyluzowany, że nie miało to większego znaczenia, więc do wszystkiego skakałem tak jakby było to Bon Jovi czy Meat Loaf.

Ciąg dalszy nastąpi.

"I'm a runaway train on a broken track, I'm a ticker on the bomb that you can't turn back this time. That's right! I got away with it all and I'm still alive! Let the end of the world come tumbling down, I'll be the last man standing on the ground. And if my shadow's all that survives, I'm still alive!"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości