LucjanZgoda LucjanZgoda
274
BLOG

Kamień. O przebaczeniu...

LucjanZgoda LucjanZgoda Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Strasznie chrapiesz Lutek. Jakby cię ktoś zarzynał, uprzejmie zauważyła Marysia i obudziłem się. Zniknęły wojska, krasnale, matrioszki, mówcy… Na szczęście do pracy nie trzeba iść, bo niedziela. Więc z Marysią i dziećmi do kościoła pojechaliśmy. Kościół pusty jeszcze, zapełnia się powoli. Smukłe, kolumny, ślepe werniksy obrazów, zapach kadzidła. W półmroku zakwitają bukiety witraży. Pelisy, kapelusze, perfumy, wody kolońskie, małżeństwa, single, konkubiny, konkubenci, mniejszości, dzieci, dziadkowie, koszule białe, marynarki, karki podgolone, swetry pasiaste, buty wyglancowane, tenisówki, palta, dżinsy, czuby, koafiury. Kościół. Jeden jest i powszechny. Komuna zmiksowała wszystko. Nie ma szlachty, mieszczan, książąt, kmieciów, arystokracji. Jest lud boży. Ale tęskniący za dawnymi rolami.

Więc nawa prawa – chrześcijanie niedzielni. Kmiecie, choć noszący się z mieszczańska. Pokorni, pracowici, zawstydzenie, że żyją, pełni żarliwej wiary, Dobijają się do niej sercem a nie żmudnym studiowaniem ksiąg teologicznych. Znają dobrze swe grzechy, żałują za nie, biją się w piersi aż dudni. Nawę lewą zajmują chrześcijanie tygodnikowi, powszechni, noszący się jak mieszczanie krakowscy albo dożowie weneccy, w płaszczach długich, czarnych, kapeluszach, kryzach, językami władający, z dystansem, intelektualni, przemądrzali, kochający dzielić włos na czworo, mamroczący coś pod nosem, bo przecież śpiewać głośno wstyd i nie ma potrzeby gdyż Pan Bóg i tak wszystko słyszy. Zawsze za pan brat z autorytetami, z Franciszkiem Józefem, Janem Pawłem II, z Aleksandrem I, Kwaśniewskim.

A ja po środku stoję sobie cichutko, grzechy swoje rozważam. Do tych małych to się nawet cichaczem uśmiechnę, ale te duże, to wiem, że nie dałbym rady unieść bez Jego krzyża.

Proboszcz kazanie walnął o przebaczaniu. Wysłuchałem lewym uchem, puściłem prawym. Bo jak tu wszystkim przebaczyć? Jak do jednego do stołu siąść z nieznanymi sprawcami, co na zawsze pozostaną nieznani i zawsze będą kryci i co to teraz lepiej im się powodzi niż rodzinom ich ofiar. Przypuśćmy, gdyby Uszaty z Jaruzelem zaprosili mnie na piwo, to bym może i poszedł. Ale jeżeli potem zaczęliby gadać swoje, że ksiądz Jerzy miał garsonierę i sam się o śmierć prosił, że najlepsze jest mniejsze zło, że to oni wszystko przewidzieli i Polskę uratowali, że człowiek to taka świnia, co zawsze do silniejszego musi się łasić, to bym im po mordach dał i poszedł sobie. Przebaczenie bez prawdy g…. warte jest.

Wracamy. Zapada mrok. Pogoda okropna. Deszcz i przenikliwy, zimny wiatr, że psa by nie wypędził. Marysia prowadzi. Po kilku wdzięcznych skokach kangura, suniemy równo więc można uciąć sobie drzemkę. Przejeżdżamy koło cmentarzy pełnych rozchwianych płomyków świec. A przy grobach czuwają i ci niedzielni i ci powszechni.

A rano do roboty i od razu afera. Mordobicie, aż miło. O politykę poszło. Maniek Józkowi powiedział, że jest głupi pisuar. A ten bez namysłu z głowy go walnął, aż Mańkowi krew z nosa poszła. Chłopaki rzuciły się ich rozdzielać. Odpuść, mówię do Mańka, bo inaczej żadnej roboty nie będzie. A robota musi iść. A Maniek na to, że odpuści, ale dopiero jak łeb z płucami Józkowi urwie. Coś ty k…. taki Hammmurabi - mówię. Uspokój się!

Wieczorem stary kumpel mnie odwiedził. Kiedyś razem w kapeli graliśmy. Takich riffów gitarowych jak on nikt nie sadził. Siedliśmy wieczorem na ganku. Marysia zabrała dzieci i poszła spać. Wspominaliśmy muzykę tamtych lat. Pamiętasz, mówię, jak „Dom wschodzącego słońca” Animalsów pod blokiem ćwiczyliśmy, a-mol, C-dur, D –dur? Jasne, on na to. Wszystko było dobrze do F-duru i poprzeczki barre. O mało co palucha sobie nie złamałem. A te solówy! Na ten przykład, taki bas, w „My Generation”, „The Who”. Dynamit i malina! No, ja to, a nasz Jaśkiewicz to od macochy? Pamiętasz jak z Cześkiem gitarą w „Wierszach” gadał? Czesiek frazę, on frazę. Precyzyjny jak zegarmistrz. Skupiony. A on na to - a początek „Child in time” Deep Purple?Lord spokojnie na organach sobie plumka, a tu jak Ian Gillan mordę rozedrze!

Opowiedziałem mu o awanturze na budowie i o kazaniu. A on po kolejnej flaszce zamyślił się i mówi: a wiesz ty Lutek jaki jest najpiękniejszy dźwięk świata? Nalałem sobie szklaneczkę, rozparłem się wygodnie w fotelu i zacząłem zgadywać. Może zachrypnięta gitara Santany, albo wiązka flażoletów z „On the Road Again”, „Canned Heat”? Nie, mówi, Lutek. O dźwięk z natury wzięty mi chodzi. Ja na to: może deszcz co dudni o dach góralskiej stodoły a ty czujesz się jak w pudle gitary, albo świst linek i uderzenie wiatru w membranę żagla?

Nie, mówi. Mylisz się. Najpiękniejszy jest dźwięk kamienia uderzającego o ziemię. Spiłeś się, mówię i od rzeczy gadasz.

A pamiętasz, mówi, Lutek taką scenę? Jeszcze przed chwilą wrzaski, szarpanina, przekleństwa, jazgot. I nagle niesamowita cisza. Szelest trzciny kreślącej po piasku. Czerwone ślady na ramionach dziewczyny. Otarte do krwi kolana. Drżąca szczęka. Na niej kropelki łez. On nic nie mówi. Kreśli. Kreśli coś czego nie mogą odczytać ani zrozumieć. Coś nie z tego świata.

A kobieta? Najpiękniejsza z miasteczka, o oczach jak sarna, najbardziej wyzywająca, najbardziej seksowna. Wszyscy chcieli by ją mieć. Tyle razy spoglądali na nią pożądliwie, ale do żon wracali, bo Prawo, bo sąsiedzi, bo opinia… Jej ciało śniło się im w upalne noce. Teraz trzymają w rękach kamienie. Kamienowanie to nie rzucanie papierowymi kulkami. To masakra. Masakra tego ciała. Mają ją w narożniku. On też jest w potrzasku. Wiedzą, że nie chce tej kaźni. Ale Prawa nie ośmieli się złamać. Mojżesz kazał takie kamienować. I nagle mówi to jedno zdanie. Cisza. Stoją i milczą. A potem ten głuchy dźwięk pierwszego kamienia uderzającego o ziemię, kamienia który wypada z bezsilnie opuszczonej dłoni.

LucjanZgoda
O mnie LucjanZgoda

Jestem miły.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura