LucjanZgoda LucjanZgoda
302
BLOG

O miłości, seksie i literaturze pięknej.

LucjanZgoda LucjanZgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Rano obudziłem się z wielkim bólem głowy. Kumpel bladym świtem odjechał do swoich spraw. Och pospać jeszcze troszkę w ciszy, w spokoju. Nic z tego. Dzieci. Ola i Jasio biegają jak słonie, dudnią, ryczą. „Wstawaj tato, wstawaj, mamusia mówi, żebyś wstawał do pracy!” Po kim Ola ma taki głosik? Jak brzytwą po szkle albo gwoździem po korze mózgowej. A do tego Pucek. Wyje jak opętany. Wstałem, siadłem. Trepek lewy – lewa noga. Prawa noga – trepka brak. Schowali. Ukradli. Niedobrze. Byle do lodówki. A tam jogurty, kefiry, stara maślanka. Pyszności. A tu już telefon. Dzwoni Rycho w sprawie reformy. Że przetargi już zakończone i w przyszłym tygodniu przysyłają z Tokio prototyp „Bambora”, pojazdu ekologicznego, który mamy wspólnie z kosookimi produkować. A Pucek wyje.
 
Wyjrzałem przez okno. Smutek jesieni. Mgły nad polami. W domu nagle ćmy się pojawiły. Dystyngowane, wytworne bezszelestne damy. Potrafią umierać w ciszy, bez lamentów i skarg. Dyskretnie, jak hiszpańskie infantki otulone brązowymi i czarnymi koronkowymi szalami. Na niebie jesienne ptaki. Nie sieją, nie orzą. Objadły się owocami dzikiego bzu i srają na granatowo z różową nutką dekadencji. Kto umyje mój samochód? Zaprawdę obżarstwo i lenistwo to okropne grzechy. Pucek stoi pod drzewem z zadartym łbem i wpatruje się w ptaki zagnieżdżone w jego konarach. Śmieszą go, bo przeskakują z oka do oka sieci tworzonej przez bezlistne konary. On też je śmieszy. Z ich pozycji wygląda jak zadzierająca głowę do góry czarna liszka.
 
Pucek to nasz pies. Marysia kocha go bardziej niż mnie. Chrześcijanie wyrzucili go z pędzącego auta. Znaleźliśmy go zakrwawionego w przydrożnym rowie. Teraz to mój najlepszy kumpel. Wieczorem siadamy sobie koło drewutni, on z kością, ja z piwem i gadamy. O wszystkim. Nawet o takich rzeczach o których Marysi nigdy nie powiem. 
 
Aż tu nagle, Pucek się zakochał. W kim – spytacie. W sąsiadce. Małej foksterierce. I to on, prawie pełnej krwi owczarek niemiecki, z połyskliwą brunatną sierścią, wiecznie uśmiechniętym pysku, zawsze skory do żartów i dyskusji. On dżentelmen pierwszej wody, przystojny, opiekuńczy, towarzyski, sposępniał nagle, zrobił się nerwowy i wreszcie nocami zaczął wyć jak upiór. Jeszcze pomagał mi trochę w ogrodowych porządkach i w wynoszeniu książek do garażu. Kilka nawet potargał zębami i zaniósł do swej budy. A potem już tylko rozpacz.
 
Ponieważ nie żyjemy już w komunie, lecz w Europie, pojechałem z Puckiem do weterynarza zawierzając fachowcowi nasz problem. Weterynarz zamyślił się, sposępniał jak Pucek, podrapał się w głowę, bąknął coś o matce naturze, i że sam ma podobne kłopoty, i że w „Wyborczej” czytał, że we Francji są już burdele dla psów, a w Anglii to nawet dla psów tej samej płci. Wreszcie spojrzał na mnie i na Pucka, a zapewne myśląc też o sobie zauważył melancholijnie: ależ nam pyski posiwiały! Przepisał tabletki na uspokojenie, po których Pucek jeszcze bardziej się ożywił. Co było robić. Przywiązałem przyjaciela do budy, czego nigdy przedtem nie robiłem i nakupiłem mu smakołyków na pocieszenie. Nawet na nie spojrzał.
 
Pewnego wieczoru spostrzegłem, że Pucek wierci się w budzie i czymś szeleści. Podszedłem po cichu i oniemiałem. Siedział i czytał. Te same książki, które kiedyś zawlókł z garażu do swojej budy. Na nosie miał okulary mojej żony, które pewnie zwędził z przedpokoju. Co czytasz? – zapytałem zapominając, że psy nie mówią. Spojrzał wymownie. Posłuchaj Pucek – zagaiłem, daj sobie spokój z tą miłością. Szkoda zdrowia. Młody jeszcze jesteś. Powinieneś się wyszaleć. Poza tym, nie obraź się, ale a ta twoja wybrana wygląda jak by była zszyta z kilku psów, zezowata, z rudą sierścią sterczącą w różne strony jakby była po elektrowstrząsach. Rozejrzyj się wokoło. Tyle pięknych dam na świecie. Pucek spojrzał na mnie z wyrzutem jakby chciał powiedzieć: „daj spokój, nic z tego nie rozumiesz”.
 
A rano niespodzianka. Pod budą, obok zwiniętego w kłębek, śpiącego Pucka list do mnie. Kartka wydarta zębami z Łuku triumfalnego Remarque’a: „Miłość to nie bankier, który chce wycofać swoje wkłady. Wyobraźnia potrzebuje tylko kilku gwoździ, by na nich porozwieszać swoje welony. A czy te gwoździe są złote, blaszane czy zardzewiałe, to nie gra żadnej roli. Wiesza gdziekolwiek się da. Ciernie czy róże z chwilą gdy osłoni je welon utkany z promieni księżyca i perłowych lśnień, stają się bajką z tysiąca i jednej nocy”. Taka była odpowiedź Pucka na moje mądrzenie się.
 
I znów nasze wieczorne rozmowy pod budą. Pucek czyta, ja gadam. No dobrze, mówię, masz rację. Może ona i ładna. Przynajmniej sympatyczna w tej swojej brzydocie. Może te jej sterczące kudły ciebie wzruszają, że takie zaniedbane, niesforne. Że trzeba zaopiekować się, przytulić. Ale przecież jesteś psem inteligentnym. Masz wolną wolę i swój psi honor. Przecież jej ogon i cztery łapy nie mogą działać na ciebie jak narkotyk, sprawiać, że na jej widok drętwiejesz, że po prostu umierasz...
 
A rankiem pod budą Pucka kolejna kartka tym razem wytargana zębami z opowiadania Brunona Schulza - Wiosna: „Cóż powiem o Biance, jakże ją opiszę? Wiem tylko, że jest w sam raz cudownie zgodna ze sobą, że wypełnia bez reszty swój program. Z sercem ściśniętym głęboką radością widzę za każdym razem na nowo, jak, krok za krokiem, wchodzi w swą istotę, lekka jak tanecznica, jak nieświadomie trafia każdym ruchem w samo sedno”.
 
Przeczytałem i dałem sobie spokój. Aż nastał słoneczny ranek. Gdy otworzyłem drzwi Pucek stał przede mną. Uśmiechał się i merdał ogonem. Jego okrągłe, orzechowe oczy mówiły: „Czemu się tak grzebiesz? Idziemy ma spacer. Będziemy polować na myszy i gonić zające. Szkoda czasu. Wiesz, tamto, to mi już przeszło. Zresztą … seks to nie wszystko!” I poszliśmy…
LucjanZgoda
O mnie LucjanZgoda

Jestem miły.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości