Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
368
BLOG

Konfederacja przy urnie

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Polityka Obserwuj notkę 2

 

Polsce przydałaby się kolejna debata na tematy ustrojowe. Obowiązująca Konstytucja z 1997 roku, wprowadzająca u nas system parlamentarno-gabinetowy – choć przyjęta w referendum – była od początku przedmiotem ostrych krytyk ze strony środowisk kontestujących układ III Rzeczypospolitej. Ostatnim ważnym etapem w tej dyskusji było wysunięcie przez Prawo i Sprawiedliwość własnego projektu ustawy zasadniczej przed wyborami w 2005 roku. Projekt ten, korzystając w pewnej mierze ze wzorców francuskich, w pewnej zaś z idei Konstytucji Kwietniowej, proponował częściową likwidację istniejącego rozszczepienia egzektutywy poprzez wzmocnienie urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej.


 

Mając na uwadze trafność diagnozy stanu państwa, która kryła się za tymi propozycjami, sądzę, że powody do niezadowolenia z ustroju III RP powinny mieć również bliskie mi środowiska społecznej lewicy. O ile PiS słusznie zwracał uwagę na imposybilizm proceduralny w sytuacji konfliktu między głową państwa a rządem, na zdecydowany przerost znaczenia władzy sądowniczej (szczególnie poprzez nieodwołalność wyroków Trybunału Konstytucyjnego), o tyle osobom wrażliwym na autentyczność ustroju demokratycznego, przeszkadza ekskluzywność i niedostępność dla suwerena mechanizmów tworzenia prawa. Głównym przejawem tego zjawiska jest brak możliwości wymuszenia przez odpowiednio liczną grupę obywateli (lub mniejszościową grupę parlamentarzystów) referendum w sprawie, którą taka grupa uznałaby za kluczową z punktu widzenia interesów naszego kraju i społeczeństwa.


 

Zainspirowany niedawnym esejem Dariusza Karłowicza pt. “Konfederaci z Soplicowa”, gdzie autor porusza problem niekompatybilności polskiego sposobu życia i temperamentu z wymaganiami współczesnego życia politycznego, chciałbym dodać do tych istniejących od dawna “francuskich” postulatów wzmocnienia egzekutywy również i “szwajcarski” element dowartościowania mechanizmów demokracji bezpośredniej.. Zdaniem warszawskiego filozofa interwencyjność i epizodyczność działań naszych rodaków w życiu publicznym czyni polskie realia trudno zrozumiałymi dla obserwatorów zagranicznych, ułatwia natomiast działania tym środowiskom wewnętrznym i zewnętrznym, które są zainteresowane osiągnięciem partykularnej korzyści kosztem dobra naszej wspólnoty politycznej. Wątek wydaje się na tyle ciekawy, że warto chyba pociągnąć go dalej i zastanowić się w jaki sposób uczynić z tej cechy narodowej polityczności znak markowy i przekuć go ze słabości w siłę.


 

Polemizuję z poglądem, jakoby konfederacyjny model uprawiania polityki masowej był endemiczny dla naszego społeczeństwa i kręgu kulturowego. Tak przecież powstawało państwo szwajcarskie! Bunty mieszczan berneńskich, bazylejskich oraz pasterzy i chłopów z zapomnianych dolin alpejskich przeciwko Habsburgom były niczym innym jak tylko formą konfederacji poprzez przezwyciężenie mniej istotnych podziałów (np. pomiędzy miejskimi oligarchami i ubogą ludnością wiejską) dla przywrócenia ładu i normalności ustrojowej (czyli ustania ucisku dalekiej metropolii i odzyskania podmiotowości na zamieszkałym terytorium). Po ustaniu zagrożenia mieszkańcy obecnej Konfederacji (sic!) Szwajcarskiej powracali do swoich codziennych czynności, grup społecznych i zawodowych, a także prowadzili ze sobą ostre, często krwawe spory polityczne (a po Reformacji także religijne).


 

Jakkolwiek ustrój współczesnej Helwecji coraz bardziej zbliża się do modelu typowego dla nowoczesnych demokracji zachodnioeuropejskich, to jednak nieprzerwana przez wielkie konflikty światowe, okupacje, czy inne kataklizmy ewolucja polityczno-społeczna pozwoliła na zachowanie pewnych instytucji gdzie indziej niespotykanych. To, co nazywamy systemem parlamentarno-komitetowym, stanowi niezwykle interesujące odstępstwo od panującego poglądu, iż nowoczesna demokracja musi charakteryzować się występowaniem większości parlamentarnej oraz opozycji, które prowadzą ze sobą spór i próbują się nawzajem obalić, aby uzyskać kontrolę nad parlamentem i władzą wykonawczą. Model szwajcarski opiera się na współdziałaniu wszystkich mainstreamowych partii politycznych (stanowiących jednocześnie emanacje różnych społecznych grup interesu), zaś prawdziwą opozycją wobec tego establishmentu jest naród, który dopuszcza się do głosu cztery razy w roku podczas serii głosowań ludowych. W zdecentralizowanej Szwajcarii ten schemat powiela się również na szczeblu samorządowym (referenda federalne organizowane są razem z kantonalnymi i gminnymi).


 

To, co niektórym wydaje się przeżytkiem i śmieszną pamiątką okresu feudalizmu, jest właśnie niczym innym jak “zaprzęgnięciem szwajcarskiego sposobu życia do budowy nowoczesnego państwa i efektywnej, podmiotowej polityki.” Głos suwerena jest najczęściej głosem hamującym i zdroworozsądkowym: czy to w sprawach obyczajowych (helweckiemu demosowi nie przeszkadzają związki partnerskie, ale małżeństwa homoseksualne uznane zostały za przesadę), czy to w ustrojowych (głosowanie ludowe zadecydowało o podtrzymaniu militarystycznego charakteru państwa, choć wydawałoby się, że nie ma bezpieczniejszego miejsca w Europie niż Szwajcaria). Stała kontrola społeczna zmusiła również polityków do takiego zarządzania wspólnotą, aby rozmaite elementy służby publicznej (koleje państwowe, poczta, służba zdrowia, szkolnictwo), które w innych państwach były ostatnio redukowane w imię ideologii neoliberalnej, były nie tylko dostępne na najbardziej zapadłej nawet prowincji, ale żeby dodatkowo przynosiły dochody.


 

Czy tego typu system byłby możliwy w Polsce? Prawdopodobnie tak, gdyby nasz model ustrojowy rozwijał się bez przeszkód, to znaczy gdyby nie doszło do zaborów. Nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego rosnący w siłę sąsiedzi dokonali zaboru państwa polskiego, a nie uczynili tego w poprzednich wiekach równie agresywni sąsiedzi Konfederacji Szwajcarskiej? Częściowo zadecydował przypadek, częściowo potrzeba zapewnienia spokoju Francji i Austrii przynajmniej na tej jednej granicy, częściowo mniejsza atrakcyjność górskich terenów w porównaniu z żyznymi ziemiami polskimi, częściowo francuska ideologia rozsądnego ekspansjonizmu (“nikt nie powinien stać się Francuzem na siłę”), częściowo złe doświadczenia Habsburgów z uporem helweckich pasterzy. Nie wolno lekceważyć jednak jeszcze jednego elementu: w przeciwieństwie do rozbitych konfederacji polskich ostatnich lat przed rozbiorami (konfederacji sprzedajnej magnaterii, konfederacji oświeconych elit, konfederacji religijnie sfanatyzowanych tradycyjnych patriotów oraz nieskonfederowanych mas wyzyskiwanych przez wszystkie poprzednio wspomniane konfederacje), szwajcarska wspólnota polityczna potrafiła stanąć ponad wszystkimi (równie ostrymi) podziałami i zaprezentować się na zewnątrz jako zwarta organizacja.


 

Gdybym zaproponował teraz przepisanie do polskiej konstytucji szwajcarskich zasad ustrojowych, to ściągnąłbym na siebie zasłużony wybuch śmiechu. Każdy zdrowy system polityczny powinien powstawać w warunkach naturalnej i oddolnej ewolucji. A jednak sądzę, że środowiska niezadowolone z panującego w Polsce układu oligarchiczno-korporacyjno-bezpieczniackiego (a także wodzowskiego sposobu zarządzania partiami) powinny dążyć do poszerzenia dostępu do mechanizmów demokracji bezpośredniej. Wystarczyłoby, aby zebranie podpisów odpowiedniej liczby obywateli (np. 500 tys.) albo odpowiedniej liczby parlamentarzystów (np. 150) powodowało obowiązek rozpisania referendum. Wystarczyłoby, aby próg jego ważności obniżyć do np. 30% (ze względu na tradycyjnie słabą u nas frekwencję – w Szwajcarii rzadko przekracza ona 50%). Gdyby pojawiło się w ciągu roku więcej takich inicjatyw, to należałoby wprowadzić zapis ustawowy o ustaleniu jednej daty zbiorczego głosowania w ciągu roku, do czasu którego wszelkie procesy decyzyjne w kontrowersyjnej sprawie powinny zostać zawieszone. Po referendum należy znacznie częściej sięgać się również na poziomie samorządowym: istotnym strapieniem Polski prowincjonalnej (choć nie tylko, patrz sprawa Jolanty Brzeskiej) pozostaje spisek lokalnych elit i układów mafijnych na szkodę społeczeństwa.


 

Skoro Polacy lubią mobilizować się od wielkiego dzwona, skoro wykazują niechęć do regularnego angażowania się w politykę, to wysuńmy postulat stworzenia mechanizmu, który zachęcałby ich do pewnej regularności w tych atakach polityczności. Niech flagowym hasłem IV RP stanie się żądanie bezpośredniej demokracji! Całą resztę roku każde środowisko może zagospodarowywać według własnego uznania: dla wyjaśnienia Katastrofy Smoleńskiej, dla sprzeciwu wobec prywatyzacji, dla obniżki podatków, dla wprowadzenia parytetów, dla Intronizacji Chrystusa Króla albo obniżenia emerytur funkcjonariuszom WSW. Zdarzyło mi się w ciągu ostatnich miesięcy podpisać chyba dwie petycje referendalne organizowane przez Prawo i Sprawiedliwość (w sprawie Lotosu i przeciwko prywatyzacji służby zdrowia). Wszystko, o co mi chodzi, to to, aby ci młodzi ludzie wysłani na ulicę w celu zbierania podpisów, nie spędzali tam czasu na marne.


 

Ktoś może mi teraz zwrócić uwagę, że wykazuję się wielką naiwnością proponując takie zmiany w chwili, gdy układ postkomunistyczny jest silniejszy niż kiedykolwiek. No dobrze, ale to chyba kiedyś się skończy. Kiedyś będziemy mieli w Warszawie Budapeszt i chciałbym, aby politycy “antysystemowi” zajęli się wtedy tworzeniem zrębów autentycznej demokracji zamiast zastępowania bardzo złej sieci powiązań swoją własną – nieco lepszą. Czas bycia w opozycji jest wymarzoną okazją do rewizji i udoskonalania własnych propozycji ustrojowych.


 

Dodatkowo, jeżeli projekt IV Rzeczypospolitej ma kiedyś nabrać realnych kształtów, powinien obejmować on ludzi o wszystkich wrażliwościach ideowych, których łączy poczucie głębokiej niesprawiedliwości i ułomności tej propozycji ustrojowej, jaka narodziła się po Okrągłym Stole. Brak “lewicy IV RP” był jedną z głównych przyczyn zniechęcenia do tego pomysłu osób o poglądach innych niż konserwatywne. Gdyby taka lewica (powtarzam: “lewica IV RP”, czyli nowego państwa wolnego od postkomunistycznych uwikłań, a nie jakaś koncesjonowana “lewica prawicy”, albo “lewica PiS-u”) miała kiedyś powstać, to powinna się zająć przywracaniem prymatu polityki nad ekonomią oraz polityki nad partykularnymi interesami uprzywilejowanych grup interesu. Wzmocnienie mechanizmów demokracji bezpośredniej jest ważnym, choć nie jedynym środkiem prowadzącym do tego celu.


 

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka