Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
4400
BLOG

Rób drugiemu, co tobie niemiło

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 105
Zwolennicy zwycięskiej koalicji paktu senackiego posługują się bez śladu refleksji logiką odwetu. Kiedy zwraca się im na to uwagę - niektórzy milkną. Dobre i to. Tak przebiegała na Twitterze dyskusja o ewentualnym przejęciu kierownictwa w MEN przez Lewicę.

Na Twitterze (nie, nie przekonam się do idiotycznej nazwy „X”) napisałem: „Cały czas słychać, że Nowa Lewica w podziale władzy najbardziej dopomina się o MEN. Bardzo ciekawe, czy dostanie, bo jeśli tak, to będzie to w zasadzie otwarte wypowiedzenie wojny rodzicom o konserwatywnych poglądach, którzy nie głosowali na nową koalicję. Czyli zaprzeczenie frazy Hołowni, że wszyscy w »nowej Polsce« mają się czuć »u siebie«”.

W odpowiedzi posypały się tłity sympatyków faktycznych zwycięzców tych wyborów, których główną tezą było, że powołanie pana ministra Czarnka było wypowiedzeniem wojny rodzicom „niekonserwatywnym”. Chcę tę wymianę zdań potraktować jako przykład pewnej postawy, jednak przy tym konkretnym problemie trzeba się przez moment zatrzymać.

Jak sprecyzowałem dalej, moje obawy dotyczą przeforsowania przez Lewicę jej postulatów, a to oznaczałoby prawdopodobnie zamianę przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie” na edukację seksualną i uczynienie jej obowiązkową (WDŻ takie dzisiaj nie jest) oraz zerwanie z przepisami, które nakazują szkole powiadamiać rodziców niepełnoletnich dzieci o wizytach różnego rodzaju aktywistów, a na uczestnictwo dziecka w takich zajęciach konieczna jest zgoda opiekunów prawnych dziecka.

Chodziłoby zatem o sytuację, w której rodzice zostają pozbawieni możliwości wyboru. Dzisiaj rodzice niewierzący czy po prostu z jakiegoś powodu nieżyczący sobie, aby ich dziecko brało udział w lekcjach religii, mogą je z tych zajęć wymeldować bez żadnych konsekwencji. Z kolei rodzice, którzy nie są entuzjastami zajęć z WDŻ mogą również swoje dzieci z nich wypisać. Przemysław Czarnek mógł się postępowym środowiskom nie podobać – i rozumiem doskonale taki resentyment, bo rzeczywiście osoby o takich poglądach mogły mieć do tego powody, jako że szef MEN jest postacią wzbudzającą skrajne emocje – ale nie ograniczył nikomu wyboru. Lekcje religii nie stały się obowiązkowe.

Są osoby, które próbują twierdzić, że takim ograniczeniem było wprowadzenie przedmiotu „Historia i Teraźniejszość” z podręcznikiem prof. Wojciecha Roszkowskiego. Entuzjastą tego przedmiotu nie jestem, ale to w ogóle nie jest temat dyskusji. Nie mówimy tutaj bowiem o programie nauczania. Ten każda władza ma prawo kształtować zgodnie ze swoimi poglądami, ma do tego mandat. Możemy to krytykować, może nam nie odpowiadać kierunek takich zmian, ale trudno to uznawać za ograniczanie swobody w sprawach światopoglądowych. Byłoby nim natomiast z pewnością zmuszenie uczniów do uczęszczania na lekcje wychowania seksualnego – ale też na lekcje religii. To drugie się nie wydarzyło, to pierwsze niestety może się wydarzyć.

To jednak, jako się rzekło, jedynie przykład określonego sposobu rozumowania i argumentacji, a na niego przede wszystkim chcę zwrócić uwagę. Mam tu zresztą déjà vu, ponieważ dokładnie to samo widziałem w 2015 r. u pognębionych dzisiaj, a wówczas tryumfujących zwolenników PiS. Gdy zwracałem uwagę, że celem przejmującej władzę formacji miała być naprawa państwa, a nie jego zawłaszczanie na rympał, słyszałem, że „a co robił Tusk?!” albo „a Kopacz to lepsza była?!”. Używający tej argumentacji nie rozumieją logicznej konsekwencji swoich słow. Nie dziwi mnie to zresztą, bo ludzie z logicznym rozumowaniem mają w dzisiejszych czasach w ogóle ogromne problemy.

Otóż jeżeli ktoś uważa, że powołanie przez PiS Przemysława Czarnka – osoby o bardzo wyrazistym światopoglądzie, zapewne bardzo drażniącej dla drugiej strony – na ministra edukacji daje prawo partiom przejmującym władzę na pójście w dziedzinie edukacji jeszcze bardziej na rympał, to znaczy, że uznaje standard wprowadzony przez znienawidzony przez siebie PiS za słuszny, tyle że chce go jeszcze pogłębić. Z wielu wypowiedzi wynika, że ich autorzy oczekują po prostu jakiejś formy odwetu na „drugiej stronie”. Skoro ich przez kilka lat drażnił pan Czarnek jako minister edukacji, a także to, że program nauczania zawierał jakieś konserwatywne akcenty, to teraz trzeba koniecznie zrobić ministrem edukacji kogoś, kto co najmniej tak samo będzie wściekał stronę konserwatywną, a dzieci z konserwatywnych rodzin pognębić jeszcze bardziej, kasując religię w szkole i zmuszając je do chodzenia na edukację seksualną.

Kiedy zwraca się takim osobom uwagę, że posługują się logiką odwetu, nie tylko w tej sprawie, ale w wielu innych – większość milknie. Dobre i to.

W sytuacji zaś, gdy mówimy o sprawie tak szczególnej jak światopoglądowa strona wychowania dzieci, w okolicznościach tak głębokiego społecznego pęknięcia, najlepiej przecież byłoby pozostawić jak najwięcej swobody wyboru. Nie odbierać stronie konserwatywnej lekcji religii w szkołach, ale też oczywiście nikogo nie zmuszać do uczęszczania na nie. Jeżeli nowy minister będzie chciał wprowadzenia jakiejś formy edukacji seksualnej, może się to nie podobać stronie konserwatywnej, ale trudno – o ile takie zajęcia pozostaną nieobowiązkowe. Wolny wybór wydaje się jedynym sposobem na uniknięcie wejścia zimnej wojny domowej na kolejny poziom.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka