Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2272
BLOG

Demagog, Coolfon i „Czerwona klina”

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Społeczeństwo Obserwuj notkę 12
Demagog.pl to instrument wprowadzania do polskiej debaty miękkiej cenzury. Portal, mający sprawdzać fakty, wyspecjalizował się w przemycaniu umiejętnych manipulacji. Jednak atakując prywatnego użytkownika Twittera, przekroczył wszelkie granice.

Portal Demagog.pl, który mianował się sam weryfikatorem faktów (tzw. fact-checkerem), postanowił ujawnić informacje pozwalające na identyfikację osoby, która weszła w konflikt z ludźmi z obozu Demagoga. To kolejne potwierdzenie diagnozy, że fact-checkerzy, w tym w Polsce zwłaszcza właśnie Demagog.pl, to w istocie manipulatorzy, którzy chcą zyskać kontrolę nad debatą publiczną, szczególnie w mediach społecznościowych, po to, żeby wprowadzić w niej rodzaj miękkiej cenzury.

Jeśli ktoś nie śledził tej afery dokładnie, może mieć problem ze zrozumieniem, o co tutaj chodzi. Nie będę biegu zdarzeń opisywał w detalach. Powiem jedynie, że mamy do czynienia z bardziej rozbudowaną akcją, której nie da się sprowadzić do związków czysto towarzyskich czy obrony „swoich”. Po szczegóły odsyłam do swojego wideoblogu, a następnie do filmu Radosława Pogody na portalu BanBye.

Zostawiając tymczasem na boku sprawę działań Jakuba Wiecha, które ośmieszają go dokumentnie, a także nagłego zmasowanego wysypu żalów w sprawie „hejtu”, warto przyjrzeć się jeszcze raz samemu Demagogowi.

Biznes fact-checkingowy – jest to bowiem rodzaj biznesu grantowego – jest jednym z głównych sposobów modelowania debaty publicznej. Działa to w następujący sposób.

Powstaje organizacja, która przedstawia się jako profesjonalny ośrodek weryfikacyjny. Istnieją stowarzyszenia międzynarodowe, skupiające tego typu przedsięwzięcia. Przynależność do nich daje dodatkowe korzyści. Istnieją też gotowe schematy, według których można takie przedsięwzięcie zbudować i nadać mu pozory – to bardzo ważne – obiektywizmu.

Przy odrobinie umiejętności można pozyskać niemałe dofinansowanie i z takiego biznesu wygodnie żyć. Demagog działa jako stowarzyszenie. W tym roku otrzymał granty m.in. z Google (74 tys. USD), UE (inicjatywa AI4TRUST, 104,5 tys. EUR), European Media and Information Fund (104 tys. EUR). Razem ok. 1,2 mln zł. W ubiegłym roku było to m.in. Climate Misinformation Grant Program (program międzynarodowej sieci organizacji weryfikacyjnych, 80 tys. USD). Trzeba być skrajnie naiwnym i kompletnie nie znać mechanizmów, jakie rządzą światem grantów, żeby wierzyć, że grantodawcy pozostają bez wpływu na działalność takiej organizacji. Jeśli otrzymuje ona pokaźną sumę z „programu walki z dezinformacją klimatyczną”, to chyba jasne jest, że w ten sposób wsparta organizacja odpowiednio nakieruje swoją uwagę na te problemy, które są istotne dla grantodawcy. Grantodawca nie musi tu zresztą nic robić. Sama organizacja wie, czego się od niej oczekuje, jeśli w przyszłości ma zostać ponownie wsparta z tego samego źródła.

Zarazem organizacja taka jest niezwykle pożyteczna dla tych, którzy chcą w odpowiedni sposób kształtować, moderować, a także cenzurować debatę publiczną. Bo przecież skoro jest to „profesjonalna organizacja weryfikacyjna”, to jej ustalenia można sprzedawać opinii publicznej jako ostateczne wyroki. I o to tu właśnie chodzi.

Rzecz w tym, że trzeba tu pilnować określonych proporcji. Powiedzmy, że 80 proc. przedstawianych analiz będzie rzetelnych. W tych 80 proc. rozpuszczamy 20 proc. analiz zmanipulowanych, a dodatkowo dbamy o to, żeby nie zajmować się tematami niewygodnymi dla grantodawców i środowiska politycznego oraz światopoglądowego, które wspieramy i które nas chroni. Ja sam kilkakrotnie zwracałem się wprost do Demagoga, aby zajął się mitem 99-procentowego „konsensusu naukowców” wokół hipotezy o tym, że zmiany klimatu powodowane są przede wszystkim przez człowieka. Nietrudno jest zweryfikować krytycznie badania, które tę tezę stawiają – ich metodologia jest powszechnie dostępna. Ja sam dopiero co zaprezentowałem w jednym z tekstów na portalu FPG24 oraz na swoim wideoblogu opublikowaną kilka tygodni temu analizę naukową, która wykazuje dyskredytujące wady metodologiczne najnowszego takiego badania autorstwa Marka Lynasa – tego właśnie, za sprawą którego upowszechnił się mit o „99-procentowym konsensusie”. Oczywiście moje wezwania pozostały bez odzewu, co ani trochę mnie nie zaskoczyło.

Instytucja weryfikacyjna, która jest częścią systemu nieoficjalnej cenzury, musi umieć odpowiednio manipulować. Demagog był bardzo mocno zaangażowany w forsowanie proukraińskiej narracji i właśnie z tej dziedziny podam tylko jeden przykład. W czerwcu 2022 r. Demagog bohatersko zawalczył z oświadczeniem Mariusza Maxa Kolonko, dotyczącym promowania w Polsce pieśni „Czerwona Kalina”. „Czerwona Kalina hymnem banderowców? Fake news!” – zatytułowano notkę na portalu Demagoga. Portal ogłosił, że nieprawdą jest, co oznajmił Kolonko – że pieśń była „hymnem Bandery”. Gdzie tu manipulacja?

Rozłóżmy informację Demagoga na czynniki pierwsze. Najpierw – kontekst. Oświadczenie Kolonki było odpryskiem odzywających się wówczas coraz częściej głosów sprzeciwu wobec publicznego wykonywania przez Ukraińców przebywających w Polsce „Czerwonej kaliny”. W sprzeciwach tych jednak rzadko kiedy nazywano utwór „hymnem Bandery” albo „hymnem UPA”. Najczęściej mówiono lub pisano o „nieoficjalnym hymnie UPA” lub „ulubionej pieśni banderowców”.

Demagog nie wziął jednak na warsztat tych stwierdzeń. Zajął się skrajną ich wersją, nieprzypadkowo oczywiście biorąc nas cel akurat Mariusza Maxa Kolonko, którego ogromna większość obserwatorów uznaje słusznie za osobę, najdelikatniej mówiąc, mocno oderwaną od rzeczywistości. To stara metoda manipulacji: bierze się na celownik wariata, wygłaszającego jakieś twierdzenie w postaci skrajnej, aby wytworzyć wrażenie, że nieprawdziwe jest nie tylko stwierdzenie w tej postaci, ale także wszelkie inne dotyczące tego samego tematu, choćby były rzetelne, poparte dowodami i drobiazgową analizą. Widzieliśmy to wielokrotnie w przypadku sporów o bezpieczeństwo szczepionek na covid. Najchętniej walczono z ludźmi twierdzącymi, że w szczepionkach tych są jakieś czipy, zarazem pomijając merytoryczne i oparte na ukazujących się badaniach lub statystykach zastrzeżenia dotyczące ich działania zwłaszcza na niektóre konkretne grupy szczepionych. W ten sposób wszystkich wrzucano do worka z napisem „płaskoziemcy” i „świry”.

„Banderowcy nie wykorzystywali Czerwonej Kaliny jako hymnu. Ich hymnem był Marsz Ukraińskich Nacjonalistów. Fałszywe informacje dotyczące sytuacji w Ukrainie i związanym z nią kryzysem humanitarnym, przy uwzględnieniu historycznych wydarzeń i niesnasek – tak jak w przypadku wpisu Mariusza Maxa Kolonko – mogą być wykorzystywane do bezpodstawnego antagonizowania Polaków i Ukraińców w XXI wieku” – podaje Demagog. I, literalnie rzecz biorąc, jest to prawda. Faktycznie, „Czerwona kalina” nie była hymnem OUN-UPA. Jednak notka Demagoga ma mniej więcej taki sens, jak notka, która mówiłaby, że „nie jest prawdą, iż Heidi, Heido, Heida była oficjalną pieśnią Wehrmachtu”. Oczywiście, pieśń, której właściwy tytuł brzmi „Ein Heller und ein Batzen” („Halerz i 10 fenigów”) faktycznie powstała na początku XIX w., gdy nikomu o Wehrmachcie się jeszcze nie śniło. Nie zmienia to faktu, że oddziały Wehrmachtu podczas II wojny światowej wykorzystywały ten skądinąd urokliwy biesiadny utwór jako swoją pieśń marszową i z tego powodu zwłaszcza w polskiej świadomości została ona jednoznacznie powiązana z niemiecką agresją na Polskę. Stąd zresztą oburzenie, gdy w tym roku podczas Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku „Ein Heller und ein Batzen” wykonał zespół Zeitvertreib z miejscowości Ulsenheim w Środkowej Frankonii. Nagranie z tego wydarzenia podniosło ciśnienie wielu osobom. (Bardzo interesująco pisał o tym w „Do Rzeczy” Piotr Semka.)

Dokładnie tak samo jest z „Czerwoną kaliną”. Niezależnie od pochodzenia tej pieśni i od tego, że istotnie nie była ona „hymnem” UPA, była chętnie śpiewana przez ukraińskich nacjonalistów i została trwale powiązana z dokonanym przez nich ludobójstwem na Polakach. Dlatego całkowicie zrozumiałe jest, że jej wykonywanie w Polsce jest uznawane przez wiele osób za nieakceptowalne. Tymczasem notka Demagoga sugeruje, że jakiekolwiek oburzenie jest tutaj nie na miejscu.

To tylko jeden z wielu przykładów delikatnych manipulacji, jakich dokonuje Demagog. Chciałbym tu przypomnieć fragment mojego tekstu opublikowanego kilka miesięcy temu w Magazynie „Kontra”. Tekst dotyczył między innymi raportu Instytutu Wolności Igora Jankego „Pół roku wojny. Jak konflikt w Ukrainie zmienia Polskę?” i zawartego w nim wywiadu z panem Pawłem Terpiłowskim, redaktorem naczelnym Demagoga.

***

Oto fragment wypowiedzi Terpiłowskiego z rozmowy zamieszczonej w raporcie IW:

Potem narracja antyuchodźcza poszła w kierunku przedstawiania osób z Ukrainy jako „przesiedleńców”, którzy dokonują jakiejś odgórnej wymiany demograficznej w Polsce i de-polonizacji. […] Do tego doszły kwestie pozornego uprzywilejowania względem Polaków. Oczywiście, nie uwzględniając kontekstu, dlaczego Ci ludzie się w Polsce znajdują i czy każdy chciałby się z nimi zamienić – darmowy bilet na komunikację za […] zniszczony dom, zabitą w ostrzale artyleryjskim rodzinę.

Przypominam: mamy do czynienia z osobą odpowiadającą za portal mający sprawdzać fakty. Zatem faktem jest, że obecność kilku milionów Ukraińców w Polsce to jest poważna zmiana demograficzna. Nie ulega także wątpliwości, że taka sytuacja już wywołuje napięcia. One są nieuniknione, niezależnie od tego, jak bardzo byśmy udawali, że nie istnieją. Faktem jest także, że Ukraińcom przyznano wiele przywilejów. O ich zasadności możemy dyskutować, ale przecież są one faktem, a pan Terpiłowski ma mówić o tym, co faktem jest, a co nie jest, nie zaś prezentować własne opinie. Na to powinien oczywiście zwrócić uwagę prowadzący rozmowę, no ale nie taki przecież był jego cel.

I jeszcze jeden fragment:

Czy wykorzystuje się też trudną sytuacje gospodarczą Polski do szerzenia dezinformacji?

Tak i będzie się to nasilać – narracje, na ile pomoc dla Ukrainy opłaca się Polsce, czy powinniśmy wydawać nasze pieniądze, itd. Jest nawet takie bardzo chwytliwe hasło „pomagajmy, ale z głową”. Na pewno pojawią się też próby wiązania Ukraińców z problemami ekonomicznymi i zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego. Może się to wpisywać w szerszy kontekst oskarżeń, że Ukraina nie chce skapitulować przed Rosją i woli kontynuować wojnę, przez co jest współwinna kryzysowi na rynku zbóż, wysokim cenom gazu i surowców energetycznych. To próba tworzenia fałszywej symetrii i rzekomej odpowiedzialności Ukrainy za działania Rosji.

Gdzie pan Terpiłowski widzi tutaj dezinformację? Czy dezinformacją jest samo prowadzenie debaty o opłacalności naszych działań albo o tym, w jaki sposób i jakim kosztem dla Polski mamy Ukrainie pomagać? Czy dezinformacją jest zastanawianie się, jakie konsekwencje będzie mieć dla Polski przedłużanie się wojny i jaki wpływ na sytuację ma niewątpliwa maksymalizacja celów po stronie ukraińskiej?

Znów: na to wszystko powinien zwrócić uwagę prowadzący wywiad, tylko że celem tej rozmowy nie jest przecież wskazanie ewidentnych nadużyć i manipulacji po stronie szefa por-talu Demagog. Ta rozmowa jest częścią propagandowego przekazu i jedynie taki jest jej cel.

***

Wśród organizacji zajmujących się sprawdzaniem faktów są bardziej i mniej uczciwe. Sam czasami korzystam z ich pracy – aczkolwiek akurat nie z Demagoga, do którego nie mam za grosz zaufania. Ta ostatnia organizacja usytuowała się bowiem w forpoczcie walki ideologicznej. Natomiast publikacją w sprawie użytkownika Twittera, ukrywającego się pod nickiem „Coolfon”, przekroczyła wszelkie granice. Większość zebranych przez Demagoga informacji na temat tej osoby zostało faktycznie zaczerpniętych z jej własnych publikacji. Tyle że żaden przeciętny użytkownik nie byłby w stanie wykonać pracy, jaką wykonało czterech analityków Demagoga. Innymi słowy – gdyby nie ich publikacja, człowiek ten pozostałby anonimowy. Zaś anonimowość jest jednym z ostatnich internetowych bastionów prywatności i prawa do niej trzeba bronić.

Nikt jednak nie dostrzegł jak dotąd jeszcze jednej kwestii: że Demagog swoją szczującą publikacją – trudno inaczej nazwać wzięcie na cel pojedynczego, prywatnego użytkownika, niemającego żadnego instytucjonalnego wsparcia – wyszedł kompletnie poza deklarowany przez siebie zakres działalności. Co ma wspólnego ujawnianie wszystkim odbiorcom informacji, pozwalających zidentyfikować prywatną osobę, z weryfikowaniem faktów? Dalibóg, nie wiem. Ale może wyjaśnią nam to przedstawiciele Demagoga, którzy uznali, że zniszczą życie anonimowemu użytkownikowi Twittera w odwecie za jego ataki na ich krąg towarzysko-ideologiczny.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo