Ius et Lex
Ius et Lex
Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2762
BLOG

Janusz Kochanowski vs. Adam Bodnar i jego ekipa

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 18
Obecna ekipa w Ministerstwie Sprawiedliwości chce przychylić nieba przestępcom. Zapowiedź zwolnienia 20 tys. osób z zakładów karnych to najwymowniejszy tego sygnał. Ale ta debata już się odbywała. Politykę głaskania przestępców 23 lata temu w dzienniku "Życie" zrecenzował dosadnie śp. Janusz Kochanowski.

W Ministerstwie Sprawiedliwości rządzi ekipa pana Adama Bodnara, która wyznaje liberalny paradygmat karania. Czyli: koncentracja na dobrostanie przestępcy, resocjalizacja, łagodzenie kar i tak dalej. Praktyczną realizacją tego paradygmatu jest plan zwolnienia z zakładów karnych 20 tys. osadzonych, zapowiedziany przez panią wiceminister Marię Ejchart. W wywiadach pani wiceminister dodatkowo podkreśla znaczenie aspektu resocjalizacyjnego kary oraz lekceważąco wypowiada się o aspekcie retrybutywnym.

To nie jest nowa dyskusja i nowy spór. Ta debata miała miejsce w różnych krajach świata wielokrotnie, w Polsce zaś zwłaszcza, gdy uchwalano kodeks karny z 1997 r.

Jednym z największych jego krytyków był najrzadziej wspominany przez pana Bodnara jego poprzednik na stanowisku rzecznika praw obywatelskich, śp. Janusz Kochanowski. Jako założyciel fundacji Ius et Lex, a potem, w czasie rządów AWS (gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński), jako członek komisji kodyfikacyjnej, mającej choć trochę zmienić kierunek prawa karnego. Nie ma nic dziwnego w tym, że do Janusza Kochanowskiego pan Bodnar odwoływał się najrzadziej – właściwie wcale. Mentalnie, pod względem wyznawanych wartości oraz – co dziś widać szczególnie jaskrawie – klasy ci ludzie stali po przeciwnych stronach.

Tak się składa, że mam w swoim archiwum wywiad, jaki przeprowadziłem z panem Januszem (miałem szczęście znać pana Kochanowskiego ponad dekadę i uważam tę znajomość za jedną z najważniejszych w swoim życiu) w styczniu 2001 r. W rozmowie Janusz Kochanowski recenzuje politykę karną, ukształtowaną przez prof. Andrzeja Zolla i zapisaną w kodeksie karnym. Jak się dzisiaj okazuje – ta recenzja wobec linii obecnej władzy jest zaskakująco aktualna, postanowiłem więc przypomnieć ją w całości.

***

Rozmowa z Januszem Kochanowskim,

członkiem komisji kodyfikacyjnej ds. zmian w kodeksie karnym

Dziennik „Życie”, styczeń 2001

Prace komisji kodyfikacyjnej nad propozycją nowej kodyfikacji prawa karnego dobiegają końca. Co spowodowało, że uznano, iż zmiana kodeksu wprowadzonego zaledwie trzy lata temu jest konieczna?

Najczęściej jako główną przyczynę podaje się złagodzenie odpowiedzialności karnej. Było to fatalne posunięcie zwłaszcza w obliczu narastającej przestępczości. W ciągu dziesięciu lat wzrosła ona około dwuipółkrotnie. Jeśli tak będzie dalej, grozi to dalszemu rozwojowi naszego kraju, naszemu przystąpieniu do Unii Europejskiej – gdzie podnoszą się głosy, że włączenie Polski oznaczałoby wprowadzenie rozwijającej się zorganizowanej przestępczości. Taki stan rzeczy sprawia, że postępuje społeczna dezintegracja. Istnieje wręcz obawa rozpadu państwa. Badania wykazały, że 70 procent respondentów domaga się zaprowadzenia porządku i bezpieczeństwa niezależnie od ochrony praw obywatelskich. „Rzeczpospolita” opublikowała ostatnio sondaż, w którym sto procent respondentów stwierdziło, że w Polsce odpowiedzialność karna jest za łagodna i powinna zostać zaostrzona. Do tej sytuacji doprowadzono poprzez bezmyślne złagodzenie odpowiedzialności.

A przecież na zwiększoną przestępczość nie odpowiada się obniżeniem kar! Największym czynnikiem kryminogennym jest bezkarność. Kiedyś pewien pan na moim wystąpieniu w Klubie Radia Wolna Europa zapytał: „Jaki jest właściwie powód, dla którego nie powinienem kraść samochodów?”. Odpowiedziałem, że w zasadzie nie ma takiego powodu, skoro wykrywalność w Warszawie wynosi mniej więcej 1,3, a proces skazywania jest tak długotrwały i nieskuteczny, że można się spodziewać, że do sprawy w ogóle nie dojdzie albo ten pan zostanie skazany z warunkowym zawieszeniem. A gdyby jednak został skazany bez zawieszenia, to i tak zostanie warunkowo zwolniony. Ten pan nie posłuchał mojej zachęty, bo miał innego rodzaju opory. Pan i ja też je mamy, ale nie są to opory prawnokarne.

Czy można w takim razie powiedzieć że mamy do czynienia z kryzysem wymiaru sprawiedliwości czy też społecznego do niego zaufania, a nowa kodyfikacja ma być próbą zwalczenia tej zapaści?

Myślę, że jest dużo gorzej. Sytuacja jest tak zła, że właściwie nie wiem, jakie może być z niej wyjście. Przecież wymiar sprawiedliwości prawie nie funkcjonuje. Organy ścigania także. Prawo jest bezsensowne. Czy to jest kryzys? Może i byłby to kryzys w sensie pozytywnym, czyli miałby funkcję oczyszczającą, gdyby nie to, że ciągle 95 procent przedstawicieli polskiej doktryny prawa karnego powtarza tezy, które legły u podstaw obecnego kodeksu. Wydaje się, że nie rozumieją oni związku między skutkami a przyczyną.

Jakie są podstawowe wady obecnego kodeksu?

Jednym z głównych założeń kodeksu z 1997 roku jest, że kara jest wymierzana przede wszystkim w interesie sprawcy. Jest to całkowite nieporozumienie. Znaczy to, że pod uwagę bierze się przede wszystkim względy resocjalizacyjno-wychowawcze. Tymczasem coraz wyraźniejsza staje się świadomość, że resocjalizacja nie ma zbyt wielkiego sensu i jej miejsce jest nie w kodeksie karnym, ale ewentualnie w kodeksie wykroczeń.

Teza, że w kodeksie karnym nie ma miejsca na resocjalizację, wydaje się wciąż w Polsce wręcz rewolucyjna, choć wielu nieprawników chętnie by się pod nią podpisało. Wyobrażam sobie jednak, jak różni eksperci podnoszą larum, słysząc taką herezję. Jak Pan ją uzasadni?

Jeśli karę wymierza się z nastawieniem na osobę sprawcy, to pojawiają się trzy niewiadome. Nie da się dokładnie ocenić tej osoby, nie da się dobrać odpowiednich środków dla oceny sprawcy ani nie da się przewidzieć przyszłego losu przestępcy ukaranego zgodnie z zasadami resocjalizacji. Tak wymierzona kara jest nieproporcjonalna do winy i do przestępstwa. To zresztą leży w samych założeniach kodeksu, które mówią, że wina ma charakter jedynie limitujący, czyli kara nie powinna przekraczać górnej granicy zawinienia, może natomiast być mniejsza, a nawet jest bardzo ładnie, kiedy taka jest, gdy przemawiają za tym względy resocjalizacyjne. Innymi słowy, zostaje przekreślona jedna z podstawowych zasad – proporcjonalność winy, przestępstwa i kary. Aby ją przywrócić, należy przyjąć założenie, że kara wymierzana jest przede wszystkim w interesie społeczeństwa, a nie sprawcy, czyli ma za zadanie umacnianie tych wartości, którym zaprzeczał czyn przestępny. Przestępstwo jest bowiem wymierzone nie tylko w ofiarę, ale także w całe społeczeństwo, które jest zagrożone dezintegracją, o ile przestępstwo nie zostanie należycie ukarane. Zatem zasada proporcjonalności winy i kary powinna lec u podstaw nowego kodeksu. To podejście retrybutywne, charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych, dla Skandynawii, powoli zaczynające przeważać w Wielkiej Brytanii.

Pojęcie retrybutywności wywołuje wśród zwolenników kodeksu karnego – w tym znanych prawników – jeremiady, że chodzi o to, by mścić się na przestępcach.

„Zemsta” i „odpłata” to język, którym posługują się przeciwnicy tych koncepcji po to, by odpowiednio ustawić sobie tego, kogo chcą zwalczyć. Tu przecież nie chodzi o zemstę ofiary przestępstwa, ale o to, że społeczeństwo występuje w obronie swoich podstawowych wartości. Jeden z francuskich teoretyków prawa karnego powiedział kiedyś, że wymiar sprawiedliwości odgrywa w społeczeństwie taką rolę, jak zwornik w sklepieniu katedry. Jeśli wymiar sprawiedliwości, zwłaszcza karnej, przestaje funkcjonować, katedra może się rozpaść.

Co jeszcze jest do poprawienia w obecnie obowiązującym modelu prawa karnego?

Obecny kodeks traktuje odpowiedzialność karną jako kwestię rozwiązania konfliktu między sprawcą a ofiarą. Oczywiście jest w tej myśli element słuszności – na przykład gdy mamy do czynienia z kłótniami sąsiedzkimi. Ale to się sprawdza w przypadku przestępstw ściganych z oskarżenia prywatnego, gdzie interes prywatny jest ważniejszy od interesu państwa i społeczeństwa. W innych przypadkach interes społeczny przeważa i tam mamy do czynienia z konfliktem między sprawcą a społeczeństwem. Może on być rozwiązany tylko poprzez wymiar sprawiedliwości retrybutywnej i dystrybutywnej, co oznacza, że sprawcy powinna być odebrana korzyść z przestępstwa.

Czy da się określić korzyść w przypadku przestępstw innych niż kradzież?

Jeśli przechodzi pan przez trawnik, podczas gdy wszyscy idą na około, to odnosi pan z tego korzyść. Oszukuje pan. Jeśli pan gwałci zamiast się ożenić, to zwalnia się pan ze wszystkich obowiązków, ciążących na tych, którzy przestrzegają zasad. I ta korzyść pójścia na skróty powinna panu zostać odebrana.

Kolejna kwestia, którą nowe prawo karne powinno uwzględnić, to sprawa odizolowania przestępców od społeczeństwa. Chodzi po prostu o to, żeby bandyci znaleźli się w więzieniach, co uniemożliwi im popełnianie przestępstw. Ich obecność wśród nas stwarza zagrożenie dla naszej wolności. Ignorując tę zależność, twórcy obecnego kodeksu karnego przypominają plemię w Oceanii, które nie rozumie związku między aktem seksualnym a poczęciem. Pisał o tym kiedyś Stefan Kisielewski, mając na myśli niezrozumienie przez władze PRL zależności między decyzjami ekonomicznymi a brakami na rynku. Ale można to odnieść także do tematu naszej rozmowy.

Wszystko, co Pan mówi, oznacza zaostrzenie zasad prawa karnego. A przecież różni prominentni prawnicy przekonują nas, że od surowości prawa ważniejsza jest nieuchronność kary.

To kolejne nieporozumienie. Cóż to jest ta nieuchronność? Po pierwsze – wykrycie przestępstwa, po drugie – ujęcie sprawcy, po trzecie – właściwe jego osądzenie. Można powiedzieć, że pierwsze w kolejności jest wykrycie, a wymiar kary jest dopiero ostatni, więc jest w tym łańcuchu najmniej istotny. Jeśli jednak policjant wie, że prokurator wypuści sprawcę z powodu znikomej szkodliwości społecznej czynu, to nie ma powodów, żeby sprawcę ścigać. Jeśli prokurator wie, że sędzia umorzy sprawę, to nie mobilizuje go to do ścigania przestępcy. Jeśli z kolei sędzia wie, że podsądny zostanie szybko warunkowo zwolniony, to okazuje się, że ta słabość jest zaraźliwa. Najpierw powinna nastąpić zmiana myślenia o odpowiedzialności karnej – o sto osiemdziesiąt stopni – a to może zostać osiągnięte jedynie poprzez zmianę kodeksu karnego. To system naczyń połączonych.

Czy kodeks powinien pełnić także funkcję odstraszającą?

Prewencja generalna – czyli właśnie odstraszanie – została w obecnie obowiązującym kodeksie zniesiona, bo mogłaby wpłynąć negatywnie na osobę sprawcy. Jest to podejście sprzeczne nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale także z wynikami badań. Dlatego nowy kodeks i tę funkcję powinien przywrócić.

W jaki sposób komisja kodyfikacyjna uwzględniła te uwagi w przygotowywanym projekcie?

Uważam, że w węzłowych kwestiach projekt powinien przedstawiać rozwiązania alternatywne, z uzasadnieniem, do dyskusji, między którymi wybierze potem rząd. Wcześniej byłoby dobrze, gdyby projekt wraz z alternatywnymi rozwiązaniami został opublikowany i poddany dyskusji. Są bowiem kwestie, w których członkom komisji trudno wypracować jednolite rozwiązanie.

Projekt zawiera trzy najważniejsze wątki, w których różni się od kodeksu obecnie obowiązującego. Po pierwsze – wiele dyrektyw orzekania kary powinna zastąpić główna, a nawet jedyna, klarowna dyrektywa kary proporcjonalnej do skutków czynu – wyrządzonej szkody nie tylko w sensie materialnym. Powinno zostać podkreślone, że kara wymierzana jest w interesie społecznym. Ma to konkretne skutki praktyczne. Na przykład nagminność przestępstwa powinna być okolicznością obciążającą. Społeczne oddziaływanie kary powinno być brane pod uwagę przy warunkowym zawieszeniu – co zniósł obecny kodeks. To samo przy warunkowym zwolnieniu.

Druga zmiana opiera się na zdroworozsądkowym stwierdzeniu, potwierdzonym badaniami, że większość przestępstw popełnia bardzo mała grupa ludzi. Ta grupa ludzi, mających skłonność do popełniania wielokrotnie przestępstw, powinna zostać skutecznie odizolowana. Projekt zakłada także mocne uderzenie w członków zorganizowanych grup przestępczych. Najdotkliwszą sankcją jest tutaj przepadek mienia pochodzącego z przestępstwa. Taką sankcję zawiera obecny kodeks, jednak obowiązek udowodnienia, że majątek pochodzi z przestępstwa, ciąży na prokuratorze, a jest to bardzo trudne, najczęściej niewykonalne. My w to miejsce proponujemy rozwiązanie oparte na doświadczeniach wielu krajów europejskich oraz na niektórych konwencjach o przestępstwach narkotykowych, polegające na tym, że ciężar dowodu zostaje przerzucony na sprawcę, który będzie musiał udowodnić, że jego mienie nie pochodzi z przestępstwa.

Trzeci wątek to konieczność zmiany stosunku do przestępstw drobnych, które niesłusznie są u nas lekceważone. Winne jest temu pojęcie znikomej szkodliwości społecznej czynu, wywodzące się z prawa radzieckiego, przejęte przez nasz system w 1949 roku. Ma ono znaczenie kryminogenne, bo od drobnej przestępczości wszystko się zaczyna. Sprzyja także korupcji, dając zawsze prokuratorowi furtkę do umorzenia sprawy. Pojęcie znikomej szkodliwości społecznej jest przeciwne amerykańskiej teorii zbitej szyby, która mówi, że jeśli w jakiejś okolicy zostanie wybite okno, to trzeba je jak najprędzej naprawić, bo przez nie zacznie się wdzierać przestępczość. Innymi słowy – od drobnostek do poważnych zbrodni prowadzi równia pochyła. Ta teoria była podstawą sukcesu burmistrza Nowego Jorku Rudolfa Giulianiego i jego szefów policji, którzy znacząco zmniejszyli poważną przestępczość w tym mieście, walcząc z graficiarzami, natrętnymi żebrakami czy drobnymi złodziejami. Pojęcie znikomej szkodliwości społecznej powinno być z kodeksu skreślone.

Kiedy zmiany, o których mówimy, mają szansę wejść w życie i jak szybko odczujemy ich skutki?

Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy jest taki, że zespół opracowuje część ogólną kodeksu w ciągu miesiąca i przedstawia ją do publicznej dyskusji, a w ciągu następnego miesiąca opracowuje część szczególną i także przedstawia ją do dyskusji. Realizacja tego scenariusza zależy od okoliczności zewnętrznych. Jest jednak możliwy drugi scenariusz. Jeśli obecne zamieszanie wokół ministra Kaczyńskiego miałoby doprowadzić do zmiany na stanowisku szefa resortu sprawiedliwości, to rezultat naszych prac zostałby odesłany do lamusa. Z punktu widzenia reformy prawa karnego miałoby to dwojaki skutek. Z jednej strony oznaczałoby to oczywiście wstrzymanie prac. Ale z drugiej być może uświadomiłoby w końcu, że reforma prawa karnego nie powinna być uzależniona od takiej lub innej opcji politycznej czy tego lub innego ministra – nawet mającego tak wiele dobrej woli, jak minister Kaczyński. Reforma całego polskiego prawa karnego powinna być podjęta przez grupę odpowiednio do tego przygotowanych specjalistów, skupionych w pozarządowym ośrodku – sytuacja do tego dojrzała. Nie możemy zależeć od czynników politycznych. Z tym łączy się druga kwestia. Zespoły prawników pracujących nad zmianami prawa są dobierane zgodnie z zapatrywaniami i poglądami danego ministra. Ta droga prowadzi donikąd. Racje powinny być merytoryczne. Powinny też zostać opracowane dwa alternatywne projekty zmian, bo pomiędzy dwoma głównymi grupami prawników w Polsce nie ma możliwości porozumienia – prezentują one całkowicie przeciwstawne spojrzenie na prawo karne. Rozwiązaniem nie może być polityczne narzucenie takiego lub innego modelu odpowiedzialności karnej, jak to zrobili nasi poprzednicy, wykorzystując chwilową koniunkturę. Ich zwycięstwo jest bowiem zwycięstwem pyrrusowym – które to określenie zresztą słabo odzwierciedla klęskę, jaką ponieśli. To samo mogłoby się stać naszym udziałem.

Jak szybko nastąpią zmiany? Nasz projekt w sprzyjających okolicznościach może być szybko uchwalony. Czy jednak zmieni to znacząco sytuację w wymiarze sprawiedliwości? Jestem co do tego pesymistą – zbyt wiele potrzeba zmian w świadomości prawników.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka