M.Klukowski M.Klukowski
61
BLOG

Religioznawcza refleksja nad krzyżem

M.Klukowski M.Klukowski Rozmaitości Obserwuj notkę 7

 

Żenujące wydarzenia z ostatnich dni związane z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu skłoniły mnie do refleksji nad zaistniałą sytuacją. Pierwsze skojarzenie, jakie się mi nasunęło związane było z czasami, gdy Polska walczyła, a raczej marzyła o odzyskaniu niepodległości. Oto prawie sto pięćdziesiąt lat temu doszło do manifestacji patriotyczno-religijnych niemal w tym samym miejscu, co dziś, a które zapoczątkowały powstanie styczniowe. Jaką rolę odegrała religia i krzyż w owym czasie pozostawiam do państwa oceny? Druga refleksja dotyczy samej religii i jej roli w ówczesnym świecie a dokładniej sytuując w polskich realiach politycznych. Zacznijmy jednak od aktualnej sytuacji.
Dziś krzyż, który w trudnych chwilach łączył, dzieli. Po katastrofie Smoleńskiej naród Polski w swoisty sposób pokazał światu, jak bardzo potrafi zjednoczyć się w sytuacji narodowej tragedii, i to, pomimo, iż nie wszyscy darzyli szacunkiem poszczególnych zmarłych polityków. Umilkły spory, kłótnie, zacietrzewienie, a głowni malkontenci w polityce i w innych dziedzinach życia społecznego skryli się w nikomu nieznanych odmętach. W owym czasie można było snuć marzenia o naprawie Rzeczpospolitej. W powietrzu czuć było zapach delikatnego idealizmu, i to mimo znacznych różnic światopoglądowych poszczególnych obywateli manifestujących swoją obecnością przed Pałacem Prezydenckim jedność i solidarność. Wszystkich uczestników charakteryzowała przynależność do wspólnoty i brak obojętności dla spraw ważnych i istotnych dla kraju. Chciałoby się rzec, ułudo trwaj.
Widząc ostatnie sierpniowe wydarzenia pod krzyżem stwierdzam, że Polacy nie zdali egzaminu. Opary idealistycznej ułudy wywietrzały pozostawiając problem krzyża - efektu patriotycznego i religijnego odurzenia harcerzy wpisujących się jakby nie patrzeć w polską historię takich uniesień. Moi rodacy szybko otrząsnęli się. Nie potrafili jednak przejść do porządku dziennego bez reakcji nad zaistniałą sytuacją i krzyżem w tak istotnym miejscu. Nie wznieśliśmy się ponad podziałami politycznymi czy religijnymi, by móc dojść do kompromisu i podjąć pracę nad lepszą przyszłością swojej Ojczyzny. Ostatnie słowa brzmią dość patetycznie i dla niektórych zapewne będą trywialnie, ale uważam, iż właśnie taka postawa powinna świadczyć o naszym ewentualnym zaangażowaniu w kształtowanie Rzeczpospolitej. Sądzę, że wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu nie tylko zaprzepaszczają szansę na zmianę czegokolwiek w dialogu społeczno-politycznym, ale zaogniają i tak trudne relację. Polacy powrócili do tradycyjnego sposobu komunikacji emanującego wrogością, gnuśnością, pogardą i nierzadko charakteryzującą się postawą czystego warcholstwa.
Kościół wobec Krzyża
Najciekawszą postawę wykazało się duchowieństwo, które żywo zaangażowane szybko odcięło się od stron konfliktu uważając, iż spór ich nie dotyczy. Zważywszy, że chodzi o krzyż symbol jakby nie patrzeć chrześcijaństwa i Kościoła Katolickiego jest to postawa mocno kontrowersyjna. To pod krzyżem zbierają się wszyscy wyznawcy Chrystusa jako wyraz wspólnotowej jedności. Krzyż jest przecież symbolem nie tylko wiary w mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, ale także nadzieją chrześcijan na ponowną paruzję – wtórne przyjście na ziemię Zbawiciela. Krzyż stanowi kwintesencję eschatologicznych wierzeń katolików, którzy w swej świadomości są święcie przekonani, iż dostąpią zbawienia, dzięki wypełnianiu nakazów swej wiary oraz niezachwianej postawy w sytuacjach „ekstremalnych” dając tym samym świadectwo niezłomnej wiary w Chrystusa (patrz. Mt 10,26-33). Jak istotne to było dla pierwszych chrześcijan cierpiących prześladowania, tak dla współczesnych wyznawców Chrystusa nie jest już to tak oczywiste? Męczeństwo za wiarę, uparcie trzymanie się własnych przekonań czy symboli jest współcześnie rzeczą wręcz abstrakcyjną
i nienaturalną. Wystarczy przyjrzeć się roli Kościoła Katolickiego w konflikcie o krzyż, którym to duchowni – jak sami do niedawna twierdzili - nie są stroną konfliktu (sic!).
Ile religii w polityce
Kolejna kwestią, którą chciałbym poruszyć przy tej okazji, to apel lewej strony polskiej polityki o rozdzielenie religii od państwa. Kurczowe trzymanie się tego żelaznego punktu programu politycznego jest godne podziwu. Zawsze w tym miejscu przychodzą mi na myśl czasy poprzedniego ustroju, gdzie jedyna monopolistyczna partia uparcie twierdziła, że religia przeminie, wraz ze wzrostem dobrobytu obywateli. Jak pokazuje historia to komunistyczny ustrój zbankrutował, wykazując przy tym spora dozę ignorancji. Aktualna lewica wspierając się programem ruchów liberalnych, a nawet libertyńskich, szuka sobie miejsca na panteonie politycznym sięgając przy tym do sprawdzonych mechanizmów poprzedniej epoki. Taka sytuacja nie dziwi, zważywszy, że Kościół Katolicki dysponujący sporą rzeszą wyznawców raczej skłonny jest do oddania swoich głosów na bliższą im konserwatywną niż na lewicową partię. Niechęć jest, więc uzasadniona. Nic, więc dziwnego, że to SLD jest skłonne do podjęcia dyskusji nad ograniczeniem roli religii w państwie, wpisując się w ten sposób w krajobraz walki o krzyż
Zagłębiając się w tą problematykę doszedłem do wniosku, że destrukcyjny charakter religii tak demonizowany przez lewicę, wiąże się dla nich z trzema zagadnieniami. Pierwszym zagadnieniem jest edukacja, czyli katechizacja zapewniona na mocy obopólnego porozumienia miedzy Watykanem a Rzeczpospolitą zwane Konkordatem. Renegocjacja takowego traktatu (marzenie lewicy) przeszłaby równi łatwo, jak próby wyprowadzenia polskiego kontyngentu wojskowego z Afganistanu, tudzież z innego rejonu, gdzie prowadzone są działania militarne. Wszakże realizacja tego punktu przyniosłaby lewicy nieocenione korzyści w postaci rzeszy niewykształconej religijnie nowego pokolenia, którym łatwiej by było sterować.
Drugim punktem programu jest emanowanie religijnością w miejscach publicznych, takich jak urzędy czy instytucje publiczne. Ta swoista manifestację przekonań w postaci wieszania na ścianach krzyży jest dla lewicy niemal samowolą… budowlaną, którą należałoby bezzwłocznie ukrócić. Tak, więc, trzeba zauważyć, iż konflikt dotyczy nie tylko krzyża przed pałacem Prezydenckim, ale także każdego dostrzeżonego w urzędzie gminy czy nawet przydrożnego krzyża, który raziłby niezaangażowanego religijnie obywatela. W tym miejscu chciałbym przypomnieć lewicy o tak chlubnym haśle tolerancji, która obecnie wiązana jest z mniejszościami różnej orientacji, by pamiętać o tym, że tolerancja powinna obejmować także coraz częściej szykanowaną większość.
Ostatni z punktów jest najbardziej intrygujący. Chodzi bowiem o sprawę funduszu kościelnego, którego to politycy lewicy najchętniej pozbyliby się, by całkowicie odciąć się od jakichkolwiek znamion państwowej religijności, a jednocześnie jak sami twierdzą, zaoszczędzić zbędnych wydatków. Likwidacja owego funduszu niesie za sobą pewne konsekwencję, o których to postkomuniści nie chcą wiedzieć lub nie dopuszczają myśli, iż może wiązać się z jakimiś ubocznymi skutkami. Na pewno nie przedstawia się ewentualnych implikacji szerszym rzeszom społeczeństwa (populizmie trwaj!), któremu serwuje się jedynie ogólniki. Nie informuje się na jakie cele przeznaczone są środki z funduszu kościelnego, enigmatycznie twierdząc, iż jest on po prostu zbędny - jeszcze ktoś by się dopatrzył przydatności jakichkolwiek dotacji. Przecież działalność opiekuńcza, wychowawcza, charytatywna jest ponad wszystko działalnością pożądaną. Dziwi mnie fakt, iż dla partii przypisującej sobie wrażliwość społeczną ten element okazuje się bezużyteczny. Argumenty lewicy, że część dóbr została zwrócona jest mało przekonywująca zważywszy, iż nikt podczas przejęcia dóbr w 1950r. nie sporządził stosownych szczegółowych rejestrów, uwzględniających nie tylko grunty orne przekazywanych na zasadzie „dóbr martwej ręki”, ale i innych istotnych nieruchomości znajdujących się w tym czasie w posiadaniu instytucji kościelnych, a pełniących funkcje społeczne. Proszę pamiętać fakt, iż przed wojną Kościół zaangażowany był w prowadzenie szpitali (proszę policzyć ile warszawskich szpitali ma za patronów świętych), szkół, ochronek czy ośrodków wychowawczych, których to roli nie sposób dziś docenić, a tym bardziej wycenić.
Ewentualna kasacja funduszu kościelnego spotkałaby się zapewne z reakcją w postaci prawnego wystąpienia o zwrot tych nieruchomości, które stanowią wartość nie tyle materialną, ale społeczną, co zapewne wywołałoby konsternację obywateli i kryzys w niektórych dziedzinach życia społecznego. Wątpię, by do takiego stanu rzeczy kiedykolwiek doszło nawet w sytuacji dojścia lewicy do władzy. Konsekwencje i straty z tego tytułu zdecydowanie przerosłyby zysk z likwidacji funduszu. Temat ten, uznaje za rodzaj politycznej gry, w której liczą się jedynie populistyczne hasła, dzięki którym lewica chce więcej ugrać na scenie politycznej niż realizm jego realizacji.
Ile polityki w religii
Związek polityki z religią sięga czasów prehistorycznych, gdzie wódz był często kapłanem (król-kapłan), któremu przypisywano zdolności magiczne, a szaman nie rzadko pełnił rolę współrządzącego. Z czasem funkcje uległy rozdzieleniu, specjalizacji i systematyzacji, a relacje i zależności jednak pozostały. Obecnie w ustroju demokratycznym, polityk zmuszony jest zabiegać o poparcie społeczeństwa, by uzyskać mandat predysponujący go do rządzenia lub współrządzenia. W tej sytuacji nie rzadko oczy polityków skierowane są ku zwartej i mocno ugruntowanej społeczności religijnej, która dysponuje odpowiednią siłą (o dziwo!) polityczną w postaci wolnych głosów, zwiększających ewentualną szansę na elekcję. Gwarancji wyboru wszakże nie ma, ale zwiększa to zdecydowanie szansę powodzenia. Uzyskanie głosów społeczności religijnej nie jest tak oczywiste jakby się wydawało, kandydat z założenia musi wykazać się odpowiednimi przekonaniami religijnymi i przynajmniej odpowiednią postawą moralną oraz od czasu do czasu zamanifestować przynależność do odpowiedniej grupy wyznaniowej.
W naszej Ojczyźnie powyższy model jest często praktykowany. Dwie obecne największe parlamentarne partie korzystają z możliwości kontaktu z najpopularniejszymi dostojnikami Kościoła, najczęściej w sytuacjach, gdy kampania wyborcza wkracza w swoje decydujące momenty. W ten sposób można zyskać, choć odrobinę legitymizacji swoich działań i liczyć na przychylność wyborców. Pozostałe relację wiążą się z okolicznościowymi wydarzeniami, w których należałoby po prostu uczestniczyć. W kwestiach różnic czy wątpliwości względem sporów natury religijnej, etycznej czy moralnej górę najczęściej biorą względy polityczne. Ten swoisty makiawelizm wskazuje jednoznacznie, iż religia traktowana jest instrumentalnie do zadań czysto politycznych. To ona często stanowi bufor pomiędzy władzą a niezadowolonym społeczeństwem w sytuacjach, gdy podejmowane są trudne decyzje.
Ostatnie wydarzenia z krzyżem w tle wywołały właśnie takie wrażenie. Każda z partii politycznych zabiera głos w sprawie konfliktu, Kościół stara się zachować postawę neutralną, a przez stolicę przetaczają się masy rozemocjonowanych ludzi wyrażających swoja postawę wobec zaistniałej sytuacji.
Sądzić można, iż polemikę zapoczątkował prezydent, który zasugerował przeniesienie krzyża, bez jakiegokolwiek upamiętnienia ofiar katastrowy, co z pewnością nie spodobało się części prawicowego społeczeństwa. Jednakże konflikt ma zdecydowanie dłuższa tradycję. Jakby nie patrzeć w tym kontekście spór jest konsekwencją kilku ostatnich lat trwania politycznej wojny pomiędzy dwoma podobnymi sobie ugrupowaniami o zbliżonej tradycji, analogicznym programie, a nawet podobnej retoryce. Zaważyła chęć polaryzacji sceny politycznej, która objawiała się nie programem, ale zaostrzeniem jedynie retoryki wobec konkurentów i wzroście niepotrzebnych emocji społecznych. A napięć mamy sporo. Sytuację zaognia niepewne położenie gospodarki, wzrost podatków, bezrobocie, kilkakrotną w tym roku powódź czy zbliżające się nieuchronnie mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Dołóżmy do tej sytuacji jeszcze media, które chłoną każde wydarzenie i każde słowo oraz każde głupstwo, powielając je w nieskończoność. Swą role ma także społeczeństwo, które musi to wszystko znosić. Sytuacja jest więc, nie do pozazdroszczenia i na pewno mącząca. Dalsza eskalacja wrogości uszczypliwości i braku chęci nie ma więc sensu. Najbliższym i najlepszym rozwiązania problemu jest… Kościół, który z powodzeniem mógłby zaopiekować się krzyżem, twierdząc, iż ten przedmiot religijnego kultu nie powinien stanowić celu politycznej rozgrywki. W tym wypadku klęskę poniosłyby ugrupowania polityczne, które w krzyżu szukały tylko pretekstu, by zamanifestować swoje stanowisko polityczne.
Konformistyczna postawa Kościoła skończyła się z dniem ogłoszenia przez biskupów opinii w sprawie konfliktu. Czas jaki zajęło wypracowanie odpowiedniego stanowiska, jak i wcześniejsza postawa duchownych na pewno nie przysporzyła im wzrostu autorytetu czy po prostu sympatii, zważywszy, iż uczyniła to po jawnej manifestacji przeciwników krzyża.
M.Klukowski
O mnie M.Klukowski

Roszczę sobie prawo do swych myśl i tego co piszę, dlatego domagam się respektowania prawa i dobrego obyczaju przez media (w szczególności jednej wiadomej gazety i jej dziennikarzy) by czerpały pomysły i teksty za zgodą twórcy. Wszystkie prawa zastrzeżone. Prawa do używania, kopiowania i rozpowszechniania wszystkich danych własnych oraz twórczości dostępnych na blogu podlegają w szczególności przepisom Ustawy z dnia 04.02.1994 r. o Prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. Nr 24, poz. 83 z późn. zm.).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości