Marcin Małek Marcin Małek
618
BLOG

MASA KRYTYCZNA

Marcin Małek Marcin Małek Kultura Obserwuj notkę 1

I.


 

Te dźwięki...

Polifonia śmierci w obliczu obojętnej przyrody

Sam nie wiem czy to ogień śpiewał

Czy matka trzymając dziecko w objęciach

Krzyczała zlituj się, zlituj o Jehowo!

A może szumiały drzewa

Może jesienny wiatr strącał liście

I słał czerwień na drogach

Lub jeż trącił nosem na wpół zgniłe jabłko

Aż mlasnęło i ocet przypomniał o sobie powietrzu

Nie... to płacz, jak pierwszy kwiat wiosną

Ledwie się przedostał przez trzask ognia

Przez wir syczących płomieni

Ledwie słyszalny, ledwie obecny

Płacz – cichutkie kwilenie.


 

Babka często mówiła jak boli ją pamięć

A ojciec jak mało kto

Rozumiał każde jej słowo

Coś wkradło w ich mowę

W spojrzenia, ruch głową

W gesty, westchnienia

Coś rozgościło się w ich cieniach

Coś tak nienaturalnego

Obcego

Coś czego trzeba się bać i obchodzić z daleka

Ale matka kochała oboje

Jak nikogo na świecie

Więc ciemność robiła na niej wrażenie

Jedynie w pełnym świetle i pod otwartym niebem.


 

Cioteczka często nazywała nas swoimi dziećmi

Matka patrzyła wtedy na nią wzrokiem pełnym litości

A my nie rozumieliśmy co dzieje się między siostrami

Chcieliśmy być dziećmi i ciotki i mamy.

Ciotuchna pamięta zapach eteru,

Białe maski na twarzach oprawców

- Numer! ...zbyt długi do wymówienia od razu

Wytatuowany na przedramieniu

Stał się powodem urazu i śladem

Nieistnienia.


 

To prawda...

Te dzieci nigdy nie przyszły na świat

Nie spojrzały w oczy matce

Którą poddano wiwisekcji w trakcie porodu

Na szczęście młodsza siostra potrafiła się dzielić

I oprócz siły miała jeszcze wystarczająco dużo empatii

Aby zwalczyć w sobie instynkt nadopiekuńczej matki

I oddać w ręce siostry los ukochanej córeczki.


 

Mama też płacze nocami

Czasem woła: o Boże, mój Boże

Pozwólcie mi chociaż wziąć buty!

Potem cała się trzęsie

I powtarza jak treść zaklęcia

- Byłam tylko dzieckiem

Dzieckiem we mgle na skraju przepaści

Nad ranem zagląda do lodówki

I z ulgą wzdycha

- Pełna lodówka jest symbolem wolności

Wprawia w ruch język jak zdarta płyta

Nie rozumiem co ma na myśli

Nie rozumieją siostra i wnuki

Ojciec czule kładzie jej rękę na twarzy

Otula ramieniem i szepcze

- jesteśmy tu razem

Tamto to tylko odległe

Wspomnienie młodości

Obrazek z potłuczonych witraży


 

Tato, kiedy zamykał oczy

Mocno chwytał się brzegów wersalki

Nie lubił filmów o wojnie

- Nie tak pamiętam migawki z walki

Kolegów gdy umierali koło mnie

Inaczej palił się dom z babcią w środku,

inaczej seria rzuciła na ziemię matkę.

Nie lubię kiedy ktoś opowiada moją historię

Pijąc sobie ciepłą herbatkę!


 

- Obóz to miejsce

Gdzie rozum umiera ostatni

Myślałem, że to was wystarczająco przestraszy

Kiedy opowiem – opowiedziałem...

Ale wy nadal macie swoje zabawy

Śmiejecie się głośno i bez żenady

Słowo Żyd w waszych ustach brzmi jak obelga

Skarżył się wuj Aleksander

Często chodzimy do niego na cmentarz

Czytamy: więzień Dachau i Auschwitz

Modlimy się krótko

A potem... niby z woli przypadku

Znowu cieszą nas głupie żarty

O pszenicy, której się nie da rozładować widłami.


 

II.


 

Świat stał się śmiertelną pułapką

W kulturze trwa nieustający festiwal umierania

Nie istnieją bohaterowie bez krwi na rękach

Nie ma innej narracji niż ta, która wynika

Z egzekucji wyroków ślepego czytelnika


 

Pływamy w oceanie posocza,

depczemy pogruchotane czaszki

w dniu sądu po buncie maszyn

Żywy trup przemyka opustoszałą ulicą

Dziecko się zgłasza na ochotnika

Do wirtualnej kremacji.


 

Zanim nauczymy się myśleć

Znamy już tysiąc sposobów

Jak szybko i skutecznie

Zneutralizować przeciwnika

Nie obce są nam takie pojęcia

Jak kontr uderzenie czy taktyka

Wrogiego przejęcia


 

Matki opanowały technikę patroszenia hołoty

Ojcowie potrafią rozebrać i złożyć glocka

Bezwiednie poddani codziennej indoktrynacji

Dziwią się nagle, że sąsiad z podwórka

Ma w swojej specjalizacji robotę na drutach

A w głowie niby MacGyver

schemat przenośnej radiostacji.


 

III.


 

Na stacjach młodzieńcy, jeszcze chłopcy

Wczesują srebro we włosy i nozdrza

Przekuwają nadzieją na odkupienie planety

W oddali wszystko umiera

Cisza obcina uszy – syndrom Van Gogha

Potworna gorączka kładzie się cieniem na duszy

Lufa przytknięta do pępka i usta otwarte

Dymią niby kominy ponad sklepieniem piekieł

Języka dwa końce wskazują zamgloną metę

Na skraju pastwiska skąd dzień za dniem

Noc za nocą ciągną skłębione kolumny jeńców rzeczywistości

Pod wrota czerwonych rzeźni

Gdzie mięso oskubią do kości

Smutni panowie w białych fartuchach


 

Wodzowie już dawno zamienili swe wieńce

Na mniej wygodne korony cierniowe

Krew stygnie na czole

Stając się starawą upadłych aniołów

Psy szarpią ich skrzydła ciągnięte po ziemi

Jeźdźcy w ślad za nagonką w spalonych klombach

wypatrują ostatnich cieni patriarchów spod bladego księżyca


 

Dwa z biegiem tysiące lat oczekujemy nadejścia Jezusa

A jeżeli tu był i przeraziła go masa krytyczna

Jeżeli dawno już zamknął wielką księgę gatunku

I przystawił ostatnią z pieczęci?

My tułacze Nowego Testamentu i tak się nie dowiemy.

Otóż - poprzedni bez zdania racji czy lęku

policzyli nasz świat

w poczet szafarzy śmierci

nie wystawiając zbiorczego rachunku.

Przyszedłem na świat w trzecim kwartale XX wieku i jestem. Istnieje dzięki słowu i tylko w tej mierze, w jakiej sam się realizuje – m.in. poprzez język którym wytyczam własną drogę. Nie wyróżniam się w tłumie, większość z was mija mnie na ulicy nie ofiarując nawet krótkiego spojrzenia, ale ja na was patrzę i uczę się od was, jak przetrwać poza obszarem zmyślenia. Tak, żyję w zmyśleniu, stąd większość tych, których znam nie ma o mnie pełnego wyobrażenia – należę sam do siebie i dobrze mi z tym odosobnieniem. Mam tyle twarzy, ile akurat zechcę mieć w danym momencie. Bywam wielkoduszny, ale także zawistny, łaskawy i okrutny, szczodry i skąpy, zły do szpiku kości i bezgranicznie dobry. Kocham i nienawidzę, lubuje się w kłamstwie i walczę o prawdę. Wciąż szukam odpowiedzi na to kim jestem, lub na to, jak mnie widzicie. Niektórzy mówią o mnie „poeta”, inni „grafoman nie wart złamanego grosza” – nie boje się jednych i drugich. Ważne, że ktoś mnie czyta, i że mogę się przejrzeć w waszych źrenicach jak w lustrze, albo przejść przez wasze życia, jak przez tranzytowy korytarz. Jeśli więc nadal chcecie mnie poznać, proszę was tylko o jedno – wpuście mnie do środka, wtedy i ja się przed wami otworzę. Wszakże nie gwarantuje gotowego przepisu na to kim jestem – sami musicie wybrać własną odpowiedź.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura