Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn
3633
BLOG

Gwałtu, rety! Władza jedzie!

Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn Polityka Obserwuj notkę 31
16 grudnia 2011 roku przy Kopalni Wujek odbyły się uroczystości związane z 30. rocznicą pacyfikacji tejże kopalni. Udział w nich wzięli prezydent Bronisław Komorowski i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek, obchody kończyło przedstawienie multimedialne z udziałem gwiazd rodzimej muzyki. Myśląc o celebrowaniu tego typu wydarzeń zawsze mam ambiwalentne uczucia, bo z jednej strony cieszę się, że pamięć o tych wydarzeniach nie ginie, a z drugiej wolałbym by wreszcie, po tylu latach, osądzono winnych komunistycznych zbrodni. Jakoś wtedy takie obchody miałyby większy sens i człowiek mógłby z czystym sumieniem w nich uczestniczyć. Ale jestem realistą i wiem, że po Okrągłym Stole osądzenie ludzi odpowiedzialnych za zło, którego byli sprawcami, najprawdopodobniej nie będzie miało miejsca, a jeśli już to na pewno nie teraz.
 
W tym tekście chciałbym zwrócić jednak uwagę na coś zupełnie innego, chodzi mianowicie o tzw. PRL-owską mentalność, która moim zdaniem ciągle jest żywa oraz pewne wzorce postępowania, które po tamtych czasach odziedziczyliśmy, a które ciągle mają silne zakorzenienie w życiu społecznym.
 
Najpierw chciałbym nawiązać do tego jak władza separuje się od zwykłych obywateli. Mam szczęście mieszkać dosyć blisko Kopalni Wujek i mogłem przyglądać się zarówno uroczystościom, jak i przygotowaniom do niej. Prezydent i były premier stali jak najdalej od ludzi, których od głowy państwa i przewodniczącego europarlamentu oddzielały płoty i odpowiednie służby. Bliżej mogli stać aktywiści ze związków zawodowych, ale też nie na tyle by móc powiedzieć, że stali blisko przedstawicieli władzy (która wie co robi, gdyż z moich informacji wynika, że Jerzy Buzek został wygwizdany, a od tego do bezpośredniego ataku już bardzo blisko). Ja stałem jakieś 60 metrów od sceny i pomnika, przy którym przemawiali prezydent i przewodniczący, bliżej podejść nie mogłem, a mój kolega dodatkowo został solidnie przetrzepany na bramce (nie pozwolono mu wejść z małą puszką napoju energetycznego i słusznie, bo przecież nie myślał o niczym innym, jak o rzuceniu jej w kierunku sceny i pomnika). Do tego akurat nie będę się przyczepiał, bo chodząc na liczne koncerty, wiem jakie są wymogi bezpieczeństwa imprez masowych. Nie zmienia to jednak faktu, że władza ewidentnie przesadza ze środkami bezpieczeństwa na terenie własnego kraju (bo jak pokazał Smoleńsk poza granicami ochrona przedstawicieli władzy już taka perfekcyjna nie jest, ale wtedy chodziło też o tę część władzy, która musiała zmagać się z przemysłem pogardy, teraz z pewnością wygląda to o niebo lepiej, choć tego też pewien nie jestem). Oczywiście władza tłumaczy się zawsze, że nie jest zwolennikiem surowych rozwiązań i wszelkie formy jej chronienia tłumaczy nadgorliwością urzędników czy też policji. Ale ja tam swoje wiem. Władza chce mieć jak najmniejszy kontakt z obywatelami. Przyczyną tego jest oczywiście strach przed niewygodnymi pytaniami, brakiem akceptacji czy też nieoczekiwanymi problemami jakie z tego tytułu wynikają. Jedynie podczas kampanii politycy muszą z bólem serca znosić jej wszelkie trudy, w tym bezpośrednie kontakty z obywatelami. I dobrze wiemy jak się to kończy. A to trzeba pocieszać płaczące niewiasty, a to odpowiadać nadgorliwemu paprykarzowi na stricte egzystencjalne pytania czy też słuchać kibolskich przyśpiewek, jednymi słowem, istna makabra. Na szczęście po kampanii można wrócić do normalności i odgradzać się od ludzi jak to tylko możliwe, nie wdawać się w interakcje... w nic się nie wdawać.
 
Następną rzeczą, na którą chciałem zwrócić uwagę jest to w jaki sposób doły przygotowują się na przyjęcie u siebie władz centralnych. Tutaj podobieństwo z czasami PRL-u jest aż nazbyt dobitne. Na moim osiedlu sąsiadującym z kopalnią już w czasie wakacji zaczęto malować bloki, czego od ich powstania w latach siedemdziesiątych nie czyniono, na ulicach z kolei wylewano nowy asfalt, by władza nie musiała cierpieć jeżdżąc po dziurach. Jakby tego było mało to jakiś tydzień przed uroczystościami mieszkańcy mojego osiedla mogli obserwować prawdziwe pospolite ruszenie. Na kopalni szorowano ściany budynków, ekipy sprzątające usuwały śmieci, które w tonach zalegały dosłownie wszędzie, chodniki też czyszczono na połysk, malowano pasy i linie na ulicach, kładziono kostkę przy kościele parafialnym. Jeśli zauważą państwo u siebie tego rodzaju wydarzenia to niechybny znak, że coś się dzieje i najprawdopodobniej władza zbliża się wielkimi krokami. Ktoś powie, że dobrze, iż coś się robi, ale przecież nie można nie wiązać tych działań z wizytami przedstawicieli władzy. Dla mnie to sprawa oczywista, nie wierzę w przypadki. Władze lokalne robią wszystko by przypodobać się tym u góry, a w najgorszym przypadku nie narazić się na nieprzyjemności związane z ich niezadowoleniem i napiętnowaniem tego, który coś spieprzył (mówiąc premierem). A władze centralne widząc taką upiększoną rzeczywistość same odrywają się od tej prawdziwej i może gdzieś tam z tyłu głowy rodzi im się myśl, iż Polska naprawdę zmierza w dobrym kierunku, jest zieloną wyspą, arkadią spływającą mlekiem i miodem, świetnie zorganizowanym bytem. Niestety to tylko złudzenia. Narzuca się tutaj analogia do czasów podobno minionych, w których również dokonywano niemożliwego by władza była zadowolona. Dla generała Jaruzelskiego malowano nawet trawę na zielono. Kto wie czy teraz też nie dokonuje się podobnych zabiegów.
 
Znaczącą rolę w tym procesie odgrywają także prorządowe media, które zajmują się sprawami, mówiąc eufemistycznie, nieistotnymi, a nie zwracają uwagi na rzeczy naprawdę ważne. Nie dalej jak wczoraj premier Tusk wpadł z „niespodziewaną” wizytą do pana Czesława, któremu w trakcie kampanii obiecał wspólny obiad. Nie muszę mówić, że otaczał go tłum dziennikarzy, a wydarzenie to relacjonowały wszystkie serwisy informacyjne. Rozbawiła mnie pani redaktor Kolenda-Zalewska, który uwielbia towarzyszyć premierowi w tych gospodarskich, luźnych wizytach. Naprawdę miło popatrzeć jak z napięciem i podnieceniem wymalowanym na twarzy zadaje premierowi pytania w stylu – „jak smakował obiad?”. Powiedzieć, że czyni to z radością graniczącą z uwielbieniem postaci Donalda Tuska to powiedzieć mało. Za komuny, mili państwo, było podobnie. Media w podobny sposób relacjonowały wszelkie gospodarskie wizyty dygnitarzy. Człowiek to wszystko teraz ogląda i już naprawdę nie wie w jakich czasach żyje.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka