Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn
1571
BLOG

Do you speak English, Mr Tusk?

Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn Polityka Obserwuj notkę 14

Jakiś tydzień temu w dzienniku „Fakt” można było znaleźć informację, iż nasz kochany pan premier na ten rok planuje szkolenie się w umiejętności posługiwania się językiem angielskim. Intensywną naukę zaczął już ponoć w 2010 roku, ale teraz chce wyraźnie przyspieszyć, w czym mają pomóc mu lektorzy (w tym native speakerzy), którzy będą szkolili Donalda Tuska przez 400 godzin zegarowych. Doszkalać się będą także jego najbliżsi współpracownicy, a koszt tego szacuje się na ok. 150 tysięcy złotych. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że premier i jego ludzie nie zapłacą za naukę angielskiego z własnych kieszeni, ale na tę usługę będą musieli zrzucić się wszyscy podatnicy. Akurat to wszystko, aż tak bardzo mnie nie dziwi, gdyż praktycznie każdy polityk mający dostęp do publicznych pieniędzy, w żadnym wypadku nie pomyśli o sięgnięciu do własnej sakwy. Oszczędzanie oszczędzaniem, ale pieniądze muszą pozostać w naszym kieszeniach (widział kto kiedy, żeby politycy rezygnowali ze swoich dóbr i przywilejów, jeśli już to na pewno nie u nas). Ktoś może powiedzieć także, że te 150 tysięcy w skali całego kraju to grosze i rację mieć będzie, ale moim zdaniem premier w tych ciężkich czasach powinien dać przykład i zacząć wreszcie oszczędzać na wydatkach swojej kancelarii. Co nie zmienia faktu, że powinien uczyć się języka obcego, zaraz dojdę do tego po co mu to wszystko.

 
Umiejętność komunikowania się w obcym języku to dla polityka ważna zaleta. Ale po co świetny angielski Donaldowi Tuskowi? Jego zwolennicy od razu zakrzykną, że przyda się to choćby po to by lepiej bronić naszych interesów zagranicą, by na przykład łatwiej pozyskać mityczne 300 miliardów z UE. Ja jednak myślę, że powód przyspieszonego kursu angielskiego jest inny. Premier czuje, że sytuacja w kraju ewidentnie się pogarsza,  a jego partii zaczyna palić się grunt pod stopami i w tych okolicznościach przyrody nie pomogą nawet usłużne media. Donald Tusk boi się, że jego rząd zostanie zmieciony na fali społecznego niezadowolenia i szuka przez cały czas alternatywy tak usilnie jak Sauron szukał Jedynego Pierścienia. A w zasadzie ma przed sobą już cel i teraz robi wszystko by w niedalekiej przyszłości go osiągnąć. Tym celem jest oczywiście jakaś ciepła posadka w Unii Europejskiej. Naszemu premierowi marzy się fotel Barroso czy Van Rompuya. A do tego jest mu potrzebna, oprócz poparcia najważniejszych polityków zachodniej Europy, także znajomość języka angielskiego. I o ile w tym pierwszym przypadku premier prowadząc swą uległościową politykę znacznie się do owego celu przybliżył, to w tym drugim jest ciągle nieco słabiej, bo jednak na tego typu stanowiskach angielski trzeba mieć opanowany na wysokim poziomie. Premier może mieć jedynie nadzieję, że po tym co zrobił Cameron, angielski przestanie być językiem urzędowym UE. Ale nie wiem też jak u niego ze znajomością niemieckiego czy francuskiego. Także panie premierze, do roboty, bo czas ucieka! Niech się pan nie oszczędza, jak nie przymierzając – Zbigniew Ziobro, który zgodnie z zaleceniami Kaczyńskiego uczył się 8 godzin dziennie.
 
Wszyscy powinniśmy brać przykład z premiera. Jeśli będziemy dobrze znali jakiś język, to istnieje większe prawdopodobieństwo, że znajdziemy godną pracę zagranicą. Sporo przedsięborczych i odważnych Polaków wybrało tę drogę i większość z nich jest bardzo zadowolona. Także premier pokazuje nam obywatelom jak żyć na własnym przykładzie. Ucz się i uciekaj. Premier na razie bardziej opanował tę drugą sztukę. Jeżeli tylko nad jego rządem kłębią się ciemne chmury, to premiera zwyczajnie nie ma, nie pokazuje się, nie chcąc być kojarzonym z tymi wszystkimi przykrymi sprawami, jak chociażby ostatnie zamieszanie wokół listy leków refundowanych. Na pierwszą linię wysyła ludzi, którym już nic nie jest w stanie zaszkodzić, bo są już tak skompromitowani, że bardziej się nie da. To nie przypadek, że nowej ustawy bronią w TVN takie osoby jak Kluzik-Rostkowska czy Pitera. Nikt inny do studia iść nie chce, a tym paniom bardzo zależy by znowu pokazać się na szklanym ekranie, nawet pomimo niekorzystnej tematyki (wolałaby znowu pogadać o Kaczyńskim i PiS). Żal mi trochę ministra Arłukowicza, chłop musi okiełznać bałagan, który pozostał po minister Kopacz (to ta co to się metr w głąb smoleńskiej ziemi wkopywała, na co dowodów brak, a w nagrodę za niewątpliwe zasługi została marszałkiem sejmu), a tej stajni Augiasza, którą po sobie zostawiła, to nawet Herakles by nie posprzątał. Najbardziej tragiczne w sytuacji Arłukowicza jest to, że nie może zwalić wszystkiego na swojego poprzednika w resorcie zdrowia, czyli właśnie na panią marszałek, którą Donald Tusk darzy ogromną sympatią i nie daje nikomu powiedzieć o niej złego słowa. Także nowy minister ma nie lada orzech do zgryzienia, czy jakoś z tego wybrnie - zobaczymy. Pewne jest tak naprawdę tylko to, że pacjentom znowu się dostanie, pytanie tylko czy mniej, czy bardziej.
 
Cieszy natomiast fakt, iż premier po dłuższej chwili wrócił to grania w piłkę (charatania w gałę). I tym też daje, nam Polakom, wspaniały przykład. Każdy przecież wie, że sport to zdrowie. Uprawiając sport zmniejszamy ryzyko zachorowań. Gdy nie będziemy chorować, nie będziemy musieli użerać się z naszą służbą zdrowia, nikt z nas nie będzie musiał szukać dobrodusznych lekarzy i ludzkich aptekarzy. Wszelkie problemy znikną i w zdrowiu i szczęściu będziemy mogli dalej rozkoszować się życiem na zielonej wyspie. Raduje też twardość i nieustępliwość pana premiera, który grozi nieposłusznym lekarzom złowieszczymi konsekwencjami. Premier kiedy trzeba, potrafi pokazać kto tu naprawdę rządzi i nie boi się nikogo. Marszczy swe marsowe oblicze i wskazuje winnych wszelkich naszych problemów. Szkoda, że tak odważny i waleczny nie jest zagranicą. Czasami człowiek ma wrażenie, że na zachodnich salonach, naszemu przywódcy brakuje języka w buzi (i nie myślę tu akurat o języku obcym), jakoś tam nie potrafi tupnąć nóżką i twardo bronić naszych interesów, tylko zgadza się na wszystko, co zaproponują zachodnie mocarstwa, samemu klepiąc wyłącznie banały o zacieśnieniu integracji. Może gdy będzie już lepiej władał angielskim, nie ograniczy się tylko do całowania w dłonie, ale przemówi mocno i twardo. Na to bym jednak nie liczył, bo wszystko wskazuje na to, że premier już dawno przestał myśleć o dbaniu o nasz interes narodowy, teraz gra już tylko i wyłącznie na siebie.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka