HareM HareM
595
BLOG

Najlepszy konkurs Polaków w sezonie. Co nie znaczy, że jest dobrze

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 7
Jako reprezentacja dalej mocno odstajemy

Trzeba było jechać aż na drugi koniec świata, żeby wreszcie można było coś lepszego o naszych napisać. Nie łatwiej to było zaprezentować się przyzwoicie, na ten przykład, w Polsce?
Widać nie. I nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla sztabu i skoczków to, o czym pisałem w jednym z poprzednich postów. To znaczy, że jak nasi prowadzą to się zawody przerywa albo każe skakać, bez względu na panujące warunki, aż to prowadzenie stracą. Tak bowiem było wszystkiego dwa razy, a konkursów w tym sezonie było już, chwała Bogu, 18.
A w Ameryce zresztą nic na początku specjalnej odmiany nie zapowiadało. Po pierwszej serii pierwszego z konkursów trzech naszych zajęło z góry upatrzone pozycje w trzeciej 10-tce. Stoch i Wąsek też zajęli upatrzone, tyle że poza finałem. Bardzo dobry, ale też trochę szczęśliwy, skok Zniszczoła w drugiej serii awansował go aż na szóste, najlepsze w sezonie miejsce. A w niedzielę to już szał, bo pobiliśmy rekord sezonu. Wreszcie odpalił Żyła, który skończył czwarty i na swoim normalnym (ostatnio) poziomie skoczył Zniszczoł, co znów dało mu miejsce pod koniec czołowej 10-tki. Tym razem 9-te. Pozostała trójka, żeby nam się w głowach od razu nie poprzestawiało, znów się nie popisała, ale do tego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Szczerze pisząc oglądanie Stocha i Kubackiego wciskających się, albo i nie, bocznymi drzwiami do rundy finałowej nie jest moim celem samym w sobie. A do tego nasz sztab szkoleniowy nas aktualnie nakłania. Co robi w Ameryce Wąsek, to już osobista tajemnica trenera Thurnbichlera, który zrobił w tym sezonie parę błędów w sezonie przygotowawczym i teraz, próbując to naprawić, robi kolejne. Ja, jako chrześcijanin i darząc go jednak kredytem zaufania, mu je, te wszystkie błędy (głównie przez to, że pamiętam o jego licznych zasługach w sezonie poprzednim), jeszcze chwilowo wybaczam, ale w przyszłym sezonie ciężko będzie mi postąpić podobnie. Nie wyobrażam sobie, żeby je powtórzył.
No więc, podsumowując, po raz pierwszy w sezonie, wprowadziliśmy do czołowej 10-tki konkursu dwóch zawodników. I to jest plus dodatni wylotu do (H)Ameryki. Ponieważ innych nie widzę, a nie chcę się nad nikim znęcać, to , po raz pierwszy w tym sezonie, przytoczę parę statystyk . To znaczy każdej nacji, która zdecydowała się na przylot do Stanów, przynajmniej jedno zdanie poświęcę. Niektórym nawet kilka.
Zacznijmy od gospodarzy. Nie licząc konkursu duetów, który notabene był tym razem nudny prawie jak drużynówka i na którym (drugie notabene) zasnąłem, Amerykanie nie zdobyli w Lake Placid nawet punktu. Częściowo tłumaczy ich to, że wystąpili bez Belshawa i Frantza. Ale czy do końca? Ponieważ, jako się rzekło, coś trzeba o nich napisać, to może odnotujmy, że aż trzech skoczków tej ekipy zaliczyło w niedzielę okrągły występ w konkursie PŚ. Decker 35-ty, Larson 30-ty, a Urlaub 20-ty. Dodam, że z tych, w sumie, 85-ciu konkursów tylko 8 zakończyło się zdobyciem punktów. Łącznie 39-ciu. Za dużo to to nie jest. Ponad trzy razy więcej zdobył bowiem akurat, wtedy kiedy coś mu jeszcze w skokach wychodziło, aktualnie amerykański szósty do brydża, który akurat żadnych okrągłości w Lake Placid nie świętował, Kevin Bickner. To znaczy miał być szósty, ale jest i tak, choć totalnie bez formy,  czwarty, bo Urlaub i Decker skaczą jeszcze gorzej.
Teraz, zgodnie z alfabetem, Austriacy. Najpierw cesarz. Kraft wygrał kolejne zawody i po raz okrągły, 110-ty, stanął na pucharowym pudle. Został też po niedzieli trzecim najlepszym punkciarzem zwykłym (wicemistrzem klasycznym, bezpośrednio za Ahonenem, jest już od jakiegoś czasu) w historii PŚ. Na jego koncie, licząc od początku kariery, w tej chwili 13403 punkty, czyli oczko więcej niż ich uzbierał (dobre słowo w kontekście jego dokonań tegorocznych) Kamil Stoch. Do drugiego Kasaiego Austriak ma równe 80 punktów straty, do lidera Ahonena trochę więcej, bo 2383. No i to by było o Austriakach i ich okrągłościach na tyle. Żeby nie było tak wątło to dodam, że młody Tschofenig weekendu w Stanach do najbardziej udanych z pewnością nie zaliczy, ale w niedzielę miało miejsce jego 70-te pucharowe podejście i, jak na razie, wszystkie 70 zakończyło się udziałem w zawodach głównych. Tłumacząc na nasze: ani raz nie zawalił kwalifikacji.
Bułgar Zograwski. Okrągłości żadnych, ale z uporem godnym lepszej sprawy śrubuje rekord konkursów, które ukończył bez punktów. Z czynnych skoczków jest od tym względem najlepszy. Wykorzystuje fakt, że Boyd-Clowes zawiesił karierę i najpierw go dogonił, a w ten weekend wyprzedził. Na dziś doszedł do 132-ch zawodów głównych, w których nie udało mu się punktować. Jak do tego dodamy 88 zawalonych przezeń kwalifikacji to nam jednak okrągłość nie byle jaka wyjdzie, bo 220 bezowocnych punktowo pucharowych startów. Do lidera klasyfikacji kanadyjskiej (nieprzebrnięte kwalifikacje + nieprzebrnięta I seria), Koreańczyka Czoja (190+59=249), jeszcze trochę brakuje, ale w skokach należy być cierpliwym. A Zograwski, jak się wydaje, jest. Może nie tak jak Czoj czy Kasai, ale jednak.
Następni do golenia. Finowie. Cała trójka, bo czwarty Valto pod Nowy Jork nie przyleciał, wypadła jak przez okno, ale Kytoesaho przynajmniej dwa razy zapunktował (w jakim stylu i za ile, to sobie odłóżmy na kiedy indziej) i zaokrąglił liczbę pucharowych punktowań. Do 30-tu.
Japończycy po raz pierwszy w sezonie zapunktowali w niedzielę we czterech. Nikaido i Kobajaszi Słabszy pobili swój rekord sezonu, przy czym ten młodszy już po raz trzeci tej zimy wylądował w czołowej 10-tce. W swoim 40-tym I-ligowym konkursie. Nakamura w sobotę rekord pobił, a w niedzielę wyrównał. Rioju natomiast w sobotę zanotował 60-te pudło w karierze. Był to jednocześnie jego dwusetny kontakt z Pucharem Świata.
Po Samurajach Niemcy. Najlepszy z nich, Wellinger, w niedzielę o raz 60-ty w życiu zakończył zawody w czołowej szóstce. Co pozwoliło mu się jeszcze utrzymać na pozycji wicelidera cyklu, ale jego dni w tej roli są, zdaje się, policzone. W sobotę Niemiec przekroczył barierę 6000 punktów. Jest 34–tym skoczkiem, któremu się to udało. Potrzebował na to 225 konkursów. Geiger w sobotę celebrował swój udział w 250-tych już zawody główne. Uchnie w drugiej części sezonu, jak to ma w zwyczaju, Paschke. W niedzielę po raz 50-ty w karierze (na 148 podejść) musiał obejść się smakiem. Na te 50-tkę składa się 41 bezpunktowych konkursów i 9 nieprzebrniętych kwalifikacji. Jego kolega z drużyny Leyhe zdobył w niedzielę swoje 175-te punkty. Najbardziej cieszyli się jednak najmłodsi i najmniej doświadczeni w zespole Raimund który, przy okazji 45-go pucharowego podejścia i 30-go pucharowego konkursu, po raz pierwszy w karierze stanął na pucharowym pudle (od razu zresztą na drugim stopniu) oraz Hoffmann, który w sobotę, kończąc zawody na miejscu 11–tym, pobił życiówkę aż o 16 pozycji, a w niedzielę uzyskał drugi, ex aequo, najlepszy wynik w karierze.
Pora na Norwegów. W sobotę ich lider Lindvik już po raz 10-ty stanął na najniższym konkursowym podium. W niedzielę z kolei podchodził o raz 140-ty do Pucharu. Forfang zaliczył w sobotę dwusetne punktowanie w karierze, a w niedzielę po raz 70-ty ukończył konkurs w drugiej 10-tce. Trzeci raz w sezonie w czołowej 10-tce, w swoim 50-tym pucharowym podejściu w życiu, zameldował się Sundal. Pedersen, dzięki temu, że w oba dni punktował, zaokrąglił liczbę konkursów, w których zdobywał punkty do 25-ciu, a liczbę zawodów głównych, w których startował, do 50-ciu. Pierwsze punkty w I-ligowym życiu zdobył Joergensen.
TeraKurnaMy. Tak, żeby napięcie wzrastało, a nie słabło. Wąsek dobił w niedzielę, oprócz tego, że siebie i kibiców, to do 40-tu konkursów, w których nie punktował. Przy 77-miu, w jakich wziął udział. Może to i depresji nie wywołuje, ale jak się pomyśli, że tyle samo takich konkursów mają na koncie Wellinger czy Hayboeck, którzy uczestniczyli w, odpowiednio, trzykrotnie (226) i prawie czterokrotnie (286) większej liczbie zawodów głównych, to to już takie radosne nie jest. Dziesiąty raz w sezonie zapunktował w niedzielę Stoch. Nasz mistrz dobił w sezonie do równych stu punktów. W 16-tu pucharowych podejściach. Gdyby to nie było w tym momencie takie złośliwe, to bym napisał, że to już 18-ta zima z rzędu, kiedy Polak zdobywa 100 albo więcej pucharowych oczek. Kubacki w USA z pewnością nie zachwycił, za to zaliczył tam kilka okrągłości. W sobotę konkurs numer 300, a w dzień później 320-ty kontakt z pucharem i 220-te punktowanie. Przy czym aż 215 miał lepszych niż właśnie to. Mimo to, dzięki niedzielnym punktom, w generalce wszech czasów Polak wyprzedził Funakiego (dokładnie o punkt) i jest aktualnie 30-ty. Niedzielny wynik Żyły to najlepszy rezultat polskich zawodników w całym sezonie. Skutkuje tym, że Polak, jako 24-ty w historii skoków, pokonał próg 7000 punktów w karierze. potrzebował na to 358 konkursów. Przy okazji wyprzedził Hoelwartha, któremu rzeczone 7000 nie było dane. Olek Zniszczoł. W sobotę po raz piąty w karierze w konkursowej 10-tce i wyrównana życiówka. W niedzielę znów w 10-tce oraz: 25-ty raz w karierze w 20-tce, 55-te punktowanie. Pobił też w tym dniu swój punktowy rekord kariery w pojedynczym sezonie. Zeszłej zimy zdobył w sumie 181 pucharowych punktów, w tym sezonie wyskakał już równe 200 oczek.
Rumuni. Cóż. Niech będzie optymistycznie. Obaj, po raz pierwszy tej zimy, skakali w zawodach głównych. Cacina nawet dwukrotnie. I nie wnikajmy dlaczego.
Następni w kolejce Słoweńcy. Niespodziewanym liderem zespołu, po kontuzji Laniska i sporym obniżeniu lotów przez Zajca, został Kos. Skoczek którego, o ile pamiętam, na początku sezonu nie było nawet w ichniej kadrze A. Absolutna rewelacja zimy. To mi przypomniało to, czego swego czasu w Engelbergu dokonał Jan Ziobro. Facet z ikrą. Człowiek, którego wśród serdecznych przyjaciół, zjedli Tajner z Horngacherem. Domen Prevc zaokrąglił w sobotę liczbę swoich punktowań do 130-tu, a konkursów, w których wziął udział do 165-ciu. Ale to się w niedzielę już zmieniło.
Kolej na Helwetów. Najlepiej poszło oczywiście Deschwandenowi, który przeżywa absolutnie najlepszy sezon w karierze. przy czym okrągłości statystycznych się w ostatni weekend specjalnie nie dorobił. Jedyne co go spotkało okrągłego to to, że w niedzielę miał miejsce jego 275 kontakt z Pucharem. Mam problem z Ammannem. Statystyczny. Celebrowali wielce ten jego pięćsetny konkurs, a mnie wychodzi, że te okrągłe zawody miały miejsce już w Willingen, i to w sobotę! Dlatego ja mogę jedynie odnotować, że FIS celebrował przynajmniej o tydzień za późno. Trzeci Helwet, Imhof, świętował w sobotę swój 20-ty pucharowy konkurs w ogóle, a w niedzielę 15-ty kiedy nie zdobył punktów. Czyli na okrągło i jednocześnie na smutno, tym bardziej, że te sobotnie zawody też były dla niego bezowocne. Dla czwartego ze Szwajcarów, Peiera, zawody w Stanach również udane nie były. Ale przynajmniej się w sobotę zaokrąglił statystycznie. To był jego 80-ty punktowany konkurs i 40-ty, który ukończył w trzeciej 10-tce.
I ostatni, ale nie mniej ważni, czyli Włosi. Bresadola w niedzielę po raz 10-ty skończył konkurs w drugiej 10-tce i po Raz 30-ty zapunktował. Dpbił też, podobnie jak Stoch, do równych stu punktów w sezonie. Wyprzedza Polaka w generalce, bo w sobotę był ósmy, a najwyższa dotąd tej zimy lokata Kamila to miejsce 11-te. Dla Insama to zdecydowanie najlepszy sezon w karierze. Nigdy wcześniej nie był w jeden weekend dwukrotnie w 20-tce. W niedzielę po raz piąty znalazł się w drugiej 10-tce, po raz 85-ty skakał w zawodach głównych i po raz 135-ty podszedł do Pucharu. O pozostałych dwóch reprezentantach pomilczmy. Wyjdzie im na dobre.
Teraz karawana przemieści się na Hokkaido. Należy się spodziewać ostrego wiatru i ostrego ataku japońskiego Smoka. Może nie od razu na pozycję lidera, ale już na bezpośredni kontakt podiumowy z Kasaim, to i owszem. Sędziwy Samuraj wyskakał przez całą karierę 63 pucharowe podia, a w dorobku Rioju, jak napisałem, aktualnie 60. Więc złapanie kontaktu trzeciego stopnia bardzo prawdopodobne. A propos jeża. Będzie też między panami kontakt fizyczny, bo Japońce ogłosiły, że wystawią Sędziwego na Okurajamie do kwalifikacji. To będzie  48 przedrocznica jego występu na tym obiekcie w wieku lat stu. Nie wiem czy za 48 lat będzie mi dane jego skok(i) oglądać, ale mimo wszystko chciałbym to zobaczyć. Żeby tylko nie skakał na wózku.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport