Mariasz Mariasz
146
BLOG

Rok 1913: Sporty, angielski bzik

Mariasz Mariasz Rozmaitości Obserwuj notkę 9

Przez jakiś czas tatuś nie umiał wybrać między krykietem a welocypedem, w końcu zdecydował się na krykiet, zaczął też uprawiać pływackie wyścigi. W lekkim kapelusiku, edwardówce, pływał na trasie od wilanowskiej łachy do Warszawy. Czegoś mu jednak ciągle brakowało, potrzebujemy idei, która zainteresuje szeroką publiczność, mawiał. Otóż panie Henryku, przekonywał tatusia nasz sąsiad pan Janik, choćby gra o nazwie „Sekretarz” stanowi w kółku ludzi dowcipnych miłą i pouczającą rozrywkę, a przecież jest jeszcze tyle innych wesołych zabaw, mianowicie „Pobór”, „Cenzurowany”, „Dozór”, „Adwokat”, „Sąd”, albo taki „Przytomny Solenizant”, czy choćby gra o nazwie „Po czemu owies”, jeśli zada pan pytanie: "Dlaczego tablica mnożenia podobna jest do ogórka ?", to trzeba dać fant.
Warszawska publiczność uważała sporty za angielski bzik, dobry dla osób ekscentrycznych i zamożnych, księcia Czetwertyńskiego albo Sanguszki, czy pana Kowalewskiego, zięcia właściciela Banku Handlowego. Welocyped kosztował majątek, do lawn-tennisa potrzebny był biały strój.
Na podwórku wataha chłopców ganiała za piłką ze starych gumiaków. Wrzeszczeli i kopali się do krwi. Grają bez systemu. Prawdziwy angielski futbol, pomyślał. Dwie drużyny, dwie bramki. Tak, należy grać do dwóch bramek. Druga bramka zmieni wszystko. Oznaczone boisko, sędzia, dobra skórzana piłka. Jeśli piłka wyleci z boiska, to jest out, tak się mówi po angielsku. Trybuny tracą oddech, marzył tatuś, sportowcy wygrywają zawody wśród owacji tłumów, na oczach omdlewających kobiet zamieniają się koszulkami z zawodnikami z Austrii albo Niemiec, policjanci grają na fanfarach, a potem wszyscy idą na piwo. Upojenia międzynarodowych meczów, cieszył się tatuś. Wiosną poszliśmy z rodzicami na "Wystawę Sportową" na Dynasach. Na ekspozycji higienicznej pokazano zdjęcia rentgenowskie, diagramy i opisy badań lekarskich sportsmenów, było tam zdjęcie i diagram mojego tatusia, a kiedy mama razem ze swoim towarzystwem oglądała ekspozycję, znajome panie chichotały w jedwabne chusteczki i powtarzały: Ach, Helenko! Tatuś startował w konkursie na zużycie benzyny i gymkhanie samochodowej, to taka jazda przez wąskie bramki, potem wjazd i zjazd z ruchomego podestu, kiedy tak jego auto kiwało się na podeście, musiał chwycić szklankę napełnioną wodą. Na koniec corso samochodowe i powozów, ukwiecone pojazdy i tatuś z mamusią na przedzie.
W naszym mieście nie było ani jednej piłki do angielskiego futbolu.
Kulka kręglowa nie bardzo się nadawała. W najlepszym wypadku dzikie drużyny kładły na boisku wielką kulę z pęcherza świńskiego albo wołowego, wewnątrz wysmarowaną tłuszczem, żeby pęcherz się nie rozsychał, obszytą skórą, nadmuchaną piórkiem i obszytą tasiemką. Jaką wielkość powinna mieć piłka do futbolu, ludzkiej głowy, arbuza czy też małej dyni ?
Prawdopodobnie niezbyt udane imitacje, stwierdził tatuś, kiedy subiekt z magazynu Angielski Lew przedstawił mu wyroby niemieckich i austriackich firm. Za ciężkie. Miękkie. Nie odbijają się jak należy.
Parę tygodni później do jego klubu przyszedł telegram: "Jestem w Dover. Udałem się do Londynu po prawdziwą piłkę futbolową".
Mariasz
O mnie Mariasz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości