Po wydaniu swojej książki o klęsce "Solidarności" David Ost wziął udział w Poznaniu w kilku dyskusjach na jej temat. Jak pamiętamy z różnych recenzji jest to chyba kolejna po Grossie postać, która bez fałszywych zahamowań mówi, co w Polsce jest nie tak. W odróżnieniu od tych, którzy na micie "Solidarności" robią polityczny kapitał.
Ost pisząc jednak w "Krytyce Politycznej" i promując książkę Elisabeth Dunn Jak prywatyzować Polskę pokazał jednoznacznie swe ideowe zapatrywania, a to w Polsce źle postrzegane. Bo jeśli drogę polskiej transformacji ustrojowej i "nasz" kapitalizm krytykuje człowiek o poglądach lewicowych, to znaczy, że jest to "paszkwil na Polskę". Jeśli robi to w swoim programie co tydzień Wildstein, to jest to patriotyczne zaangażowanie i dbanie o prawdę historyczną.
Różnica jest mniej więcej taka, że Ostowi chodzi o umożliwienie zaistnienia w Polskiej debacie publicznej, czyli w rezultacie i przestrzeni społecznej, realnych, uświadomionych konfliktów klasowych (tak, Ost nie boi się tego słowa, ani samego Marksa tym bardziej) - proces kształtowania się klas społecznych po '89 roku był bowiem ściśle sprzęgnięty z drogą "Solidarności". Takie konflikty powinny być otwarcie polityczne, nie podlegające upupiającej narracji polskiego konsensusu. Dopóki ów apolityczny (w rezultacie, jak to zwykle w Polsce, liberalno-konserwatywny) mit "Solidarności" będzie uznawany za jedyny możliwy, to paradoksalnie tacy publicyści jak Wildstein będą mogli tworzyć wciąż metafizyczne scenariusze, bazujące na spiskach i kompleksach.
A przecież Prawda nie istnieje poza poltyką...