Marysieńka Marysieńka
2746
BLOG

Czy mój syn był winien?

Marysieńka Marysieńka Rozmaitości Obserwuj notkę 39

 Na ścianach bohomazy, czyli tzw. sztuka współczesna. Tuż przed główną salą instalacja wielkości wieżowca, przypominająca szkielet, choć może to nadinterpretacja. Choinka wielkości King Konga, przestronny hol niczym boisko sportowe z setkami skrzynek pocztowych, światła studia telewizyjnego i zagonieni panowie w krawatach. To tylko jedno z pięter. Brak nawigacji w tym potężnym gmaszysku powoduje, że zanim znajdzie się toaletę, mija się te same miejsca po kilka razy i w zdesperowanej irytacji dopytuje się człowiek kelnerów obecnych jak na straży o drogę dojścia do upragnionego przybytku. Zgiełk i pośpiech, gdzienigdzie kawkujące frakcje przy metalowych stolikach i wysokich krzesłach o średnicy wystarczającej tylko na wyselekcjonowane pupy. Trzeba mocno się nachodzić, aby odnaleźć salę z kodem E5 w gmachu Parlamentu Europejskiego, w której odbywa się właśnie Public Hearing w sprawie katastrofy smoleńskiej. Jest 7 grudnia 2010.

           Siadam na jedynym wolnym miejscu, traf chciał, obok młodej Angielki w słuchawkach. Po wystąpieniach pani Marty Kaczyńskiej, Zuzanny Kurtyki, Marty Kochanowskiej oraz Antoniego Macierewicza i generała brytyjskiego wywiadu - Geofrey Van Ordena przyszła kolej na rozmówców z audytorium. Były prezydent Litwy – Vyatautas Landsbergis mówił po angielsku i po polsku. Cudowną kresową polszczyzną zakończył swoje wystąpienie ostrzeżeniem skierowanym do pani Marty Kochanowskiej: „Niech się pani wystrzega wypadku samochodowego“. W tym momencie na większości polskich buź pojawia się smutny półuśmiech, ale moja sąsiadka jest wyraźnie nie w sosie. Po chwili pyta mnie po angielsku: „przepraszam, ale o co chodzi z tym wypadkiem samochodowym?“ Grzecznie wyjaśniam, że to norma w praktyce tajnych służb rosyjskich, które pozbywają się w ten sposób swoich wrogów. Dziewczyna jest wyraźnie zadziwiona i zniesmaczona. Poseł Czarnecki ujawnia, że szef Parlamentu Europejskiego nie był zainteresowny udziałem w tej debacie oceniając ją, jako swoisty seans terapeutyczny dla rodzin ofiar. Słowa Jerzego Buzka oburzyły wszystkch zgromadzonych. Dalej p. Czarnecki negatywnie oceniał obojętny i wręcz niechętny stosunek do sprawy, wyrażany przez innych przedstawicieli Unii Europejskiej, nie dając tym samym większych nadziei rodzinom na powołanie Komisji Międzynarodowej, badającej katastrfoę smoleńską z ramienia Unii. Poseł Janusz Wojciechowski z poetycką swadą podsumował tę część dyskusji słowami: „Tak jak wieża w Smoleńsku podawała informację, że samolot jest na kursie i na ścieżce, chociaż nie był - tak polski rząd zapewnia nas, że wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej jest "na kursie i na ścieżce", chociaż gołym okiem widać, że nie jest.“

           W tym miejscu miała zakończyć się debata. Jednakże, nieoczekiwanie, pan Macierewicz zapowiedział jeszcze krótkie wystąpienie operatora urządzeń radiolokacyjnych w polskim wojsku, przebywającego obecnie poza krajem. W dziesięć minut „pan Konrad“ przedstawił dowody na to, że załoga tupolewa nie była świadoma swego położenia względem osi pasa startowego na ostatnim odcinku lotu. Rzecz w tym, że na tym etapie najważniejsza jest świadomość ODLEGŁOŚCI od progu pasa startowego. Liczby nie kłamią. Na podstawie analizy stenogramów, polski ekspert wykazał trzykrotne podanie przez kontrolerów lotu błędnych komunikatów, co do odległości samolotu od progu pasa o ok. 800 metrów. Wystapienie Konrada zostało nagrodzone naprawdę długą owacją i zapowiedzią włączenia jego analiz do wniosku, który ma być złożony do końca miesiąca w prokuraturze.

        Po debacie część osób zasiadło do europoselskiego stołu na lunch. Pan Konrad chętnie tłumaczył zawiłości radiolokacji wszystkim zaintersowanym z najwyższych kręgów władzy. Jeden z europosłów skomentował: „Jeśli to prawda, tereaz dopiero zacznie się robić ciekawie“. Jednak jeden mężczyzna, siedzący przy stole milczał dość długo. Po pewnym czasie zapytał: „Panie Konradzie, widzę, że ma pan ogromną wiedzę w tej dziedzinie... Ja jestem ojcem nawigatora, moje nazwisko Ziętek. Proszę mi powiedzieć, czy mój syn był winny?“ Konradowi stanęła przed oczami właśnie wydana książka "Ostatni lot" redaktora TVN Jana O i spółki. To o niej w drodze do Brukseli długo rozmyślał, zastanawiając się, jak daleko można się posunąć w podłości i cyzniźmie. Po krótkiej chwili milczenia i przełknięciu łez, Konrad odpowiedział: „Oczywiście, że nie. Zaraz to Panu udowodnię. Pokażę Panu, że wszelkie informacje prasowe na ten temat mijają się z prawdą". I tu się zaczęło długie tłumaczenie, które – oby – ukoiło udręczone serce ojca.

Nie. Nie byliście winni Arku, Robercie, Arturze, Andrzeju. I naszym obowiązkiem jest bronić tej prawdy, choćby za cenę kolejnych ofiar.

Marysieńka
O mnie Marysieńka

Londynka (nie mylić z blondynką)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości