menda menda
57
BLOG

Powrót Radiokomitetu

menda menda Polityka Obserwuj notkę 7

Gdy się dobrze zastanowić, to wolne media są nam potrzebne głównie po to, byśmy mogli, na podstawie nieskrępowanej dyskusji odbywającej się na ich łamach, wybrać tą stronę sporu, której argumenty nas przekonują. Dzięki mediom wiemy, że jedni są lewicowi, inni prawicowi, jedni postkomunistyczni, zaś inni postsolidarnościowi, co umożliwia nam dokonanie politycznego wyboru przy urnie wyborczej.

W historii "młodej polskiej demokracji" było kilka momentów, gdy zbliżyliśmy się do granicy wolności słowa. I nie mam tu wcale na myśli kazusów takich jak zamknięcie radia Blue FM, cenzura prewencyjna w stosunku do filmu o korporacji Amway "Witajcie w życiu", czy przypadki szykanowania lub korumpowania lokalnych dziennikarzy przez regionalne sitwy. Chodzi mi o zastanawiająco zgodne i, rzekłbym nawet - skoordynowane kreowanie rzeczywistości przez wszystkie media głównego nurtu, czego przykładem były wybory prezydenckie w 2000 r., kiedy to media otoczyły Kwaśniewskiego szczelnym kordonem uniemożliwiającym powstanie jakiejkolwiek konkurencji politycznej. Próba wykreowania o wiele lepszego (pod każdym względem: kompetencji, życiorysu, postawy ideowej) kandydata prawicy, jakim był Marian Krzaklewski, skończyła się spektakularną porażką i zrobieniem z niego najbardziej obciachowego polityka dekady  poprzez "dawanie zleceń" na niego różnym medialnym czekistom (exemplum słynny wywiad Gembarowskiego). Dzięki tym zabiegom, lud, który, co już dawno wykazała socjologia w sondażach popiera tych kandydatów, którzy są kreowani przez media, nierzadko nawet w ponad 80% popierał Kwaśniewskiego, kojarząc go z przymiotami (wykształcenie, wzrost itp.) których nigdy nie miał.

Dziś najbardziej obciachowy polityk ostatniej dekady ubiegłego wieku powraca na listach wyborczych Lewicowo-Środkowicowo-Prawicowego Związku Zawodowego Liberałów Gospodarczych zwanego dla niepoznaki Platformą Obywatelską. Jest po właściwej stronie więc nikt nie ośmiela się drwić z niego, określać go per "Maryjan", wypominać socjalnego populizmu i bufonady. Ta akcja (nie)przypadkowo zbiega się z formułowaniem przez koalicję PO-PSL-SLD - tę która rządziła mediami publicznymi przez kilkanaście lat, czego wykwitem była na przykład kadencja prezesa Kwiatkowskiego - nowej ustawy medialnej, która, poza zlikwidowaniem abonamentu i uzależnieniem finansowania mediów publicznych od grymasów polityków, powołuje do życia Fundusz Misji Publicznej oraz instytucję 2-letnich licencji programowych. Fundusz Misji Publicznej to będzie taki Radiokomitet, czuwający nad wolnością słowa, taką, jaka w danym momencie historycznym jest potrzebna, ze względu na podział sceny politycznej i rozdający nasze pieniądze w ramach owych licencji tym, którzy spełniać będą tzw. "organizatorską funckję prasy". A to właśnie w celu zapewnienia Tuskowi i Platformie pozycji, jaką w 2000 roku miał Aleksander Kwaśniewski.

Pan premier Tusk, znany z tego, że przekonanie o swojej charyzmie i mądrości zawdzięcza mediom, doszedł do wniosku, ze pluralizm, o którym była mowa na wstępie, zapewni ludowi w łonie jednej partii, dzięki czemu wszelka dyskusja publiczna będzie zbędna. Zabrał się tedy za kompletowanie całej gamy poglądów w ramach Platformy Obywatelskiej: są w niej skrajni lewicowcy (J. Palikot) w tym komunistyczni aparatczycy (D. Hubner) ale są i chrześcijańscy prawicowcy (S. Niesiołowski), są gospodarczy liberałowie, o których złośliwi mówią, że tworzyli KLD był wcielić życie zasadę, że "pierwszy milion trzeba ukraść", jak J. Lewandowski, ale i są socjaliści ze związków zawodowych (M. Krzaklewski). W Platformie jest nawet kącik bolszewizujących antysemitów do wynajęcia (posłanka Śledźińska-Katarasińska, która w 1968 r. wyganiała Syjonistów z polskiej ziemi), aferzystów (Misiak, Karnowski e tuttu quanti) i szeryfów (J. Pitera), a nawet naśladowców Edwarda Gierka (Z. Chlebowski, który po swojej burmistrzowskiej kadencji zostawił Żary z największym zadłużeniem w kraju i uciekł do Sejmu). Cała ta mieszanka (a mówimy tylko o pierwszym garniturze Platformy, albowiem im dalej w dół struktur partyjnych, tym robi się ciekawiej) współegzystuje ze sobą "pięknie się różniąc", to znaczy "prowadząc wewnętrzną dyskusję" mającą być surogatem debaty publicznej dla tak zwanego przeciętnego wyborcy. W dzisiejszej przebitce w TVN24 niemal wprost taki pogląd wyraził przedstawiciel prawego skrzydła Platformy, Jarosław Gowin.

Ale wracając do ustawy medialnej, to całkiem prawdopodobnym powodem powołania nowego Radiokomitetu, który będzie limitował ramy debaty publicznej jest fakt, że cała debata odbywa się w łonie partii rządzącej. Powiązanie tych dwóch okoliczności: tj. swoistego mikrokosmosu politycznego dla idiotów, jaki ułożył premier Tusk w swojej partii oraz nie mającego precedensu w "młodej polskiej demokracji" zagarnięciu całych mediów publicznych, wcale nie musi być przypadkowe. Po co bowiem ludziom mieszać w głowie nadmiarem opcji lewicowych i prawicowych, skoro wszystko mają w jednej partii?

menda
O mnie menda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka