W tym roku mija 35 lat od powstania największego w PRL wydawnictwa działającego poza cenzurą – Niezależnej Oficyny Wydawniczej nowa. W ramach jubileuszowych wspominków krótka opowiastka o tym jak powstawał Zapis nr 3.
To jest powtórka, notka pierwotnie kameralnie opublikowana w 2009 roku na TXT.
Dlaczego „ZAPIS”?
(z artykułu wstępnego Stanisława Barańczaka w „ZAPISIE nr 1”)
„ZAPIS” nie jest fanaberią kilkunastu litertatów, którzy równie dobrze mogliby publikować swoje utwory w sposób „normalny”. Publikujemy „ZAPIS” tylko dlatego, że oficjalne możliwości druku zawartych w nim materiałów zostały nam odjęte.
Czym wobec tego jest „ZAPIS”? Sens tego tytułu jest świadomie niejednoznaczny. Znaczenie nasuwa się już w związku z „samizdatowym” charakterem publikacji. Jest to po prostu prezentacja utworów, na których ciąży *zapis*, jak popularnie określa się zakaz druku.[…] Znaczenie drugie wiąże się z faktem, że mimo wszelkich różnic gatunków, światopoglądów i poetyk, zebrane tu utwory wzięły się ze wspólnego źródła: z przekonania, że nie tylko prawem, ale i obowiązkiem jest *zapisywanie*, utrwalanie w słowie wszystkiego, co ma dla niego wartość prawdy – prawdy zarówno w sensie poznawczym, jak psychologicznym, czy artystycznym. Tej prawdy – być może błędnej, mylnej, źle rozpoznanej – nie wolno ukrywać, tłumić w sobie, poddawać autocenzurze, zmiękczać, przesłaniać aluzjami, godzić się na okrojenia i okaleczenia.[…] Po trzecie wreszcie, „ZAPIS” chce być – pośrednio – również zapisem sytuacji.Mamy nadzieję, że już na podstawie tej pierwszej wyrywkowej i niezupełnej prezentacji „zakazanych” tekstów czytelnik zorientujesię choćby pobieżnie w charakterze ograniczeń w jakich zmuszona jest rozwijać się nasza literatura.
Zacytowany powyżej wstępniak Barańczaka był drukowany na tylnych okładkach kolejnych numerów „ZAPISU”.
ZAPIS nr 3 był z wielu względów wyjątkowy. Po pierwsze, w odróżnieniu od numerów „regularnych” zawierał tylko jedno dzieło jednego autora – powieść Tadeusza Konwickiego „Kompleks Polski”. Po drugie, wydrukowano go w formacie A5 - był to więc pierwszy podziemny pocketbook. Po trzecie, miał graficzną okładkę, co z naszego punktu widzenia było bardzo ważne. Po czwarte – no właśnie…
Był pierwszą pozycją nowej z okładką drukowaną techniką sitodruku. W owych czasach nie można było wejść do sklepu i powiedzieć: „poproszę 40 kg farby do sitodruku, czarnej albo ciemnobrązowej”… Po pierwsze, farby do sita w handlu nie było, a po drugiej na zakup czekolwiek związanego z drukiem trzeba było mieć zezwolenie.
Fachowcy-chemicy zaprzyjaźnieni z wydawnictwem wzięli się żwawo do roboty i gdzieś we wrześniu 1977 roku dostarczyli naszym drukarzom stosowny produkt. Okładki, a właściwie obwoluty, na jasnobrązowym papierze pakowym wydrukowały się całkiem nieźle.
Było tylko jedno małe ale.
Nasza farba nie chciała wyschnąć. W ogóle. Nie schła i już. Liczne zabiegi chemiczno-termiczne doprowadziły ją do stanu, w którym można było „Kompleks” oprawić i kolportować. Ale ci z Państwa u których stoi on jeszcze gdzieś na półce mogą podejść i pociągnąć palcem po obwolucie. Gwarantuję efekt.
Udało się nam stworzyć niewysychającą farbę. 35 lat to naprawdę niezły wynik.