Peter.P Peter.P
84
BLOG

Cykl wspomnieniowy odc. 5

Peter.P Peter.P Rozmaitości Obserwuj notkę 2

UCZTA W KIEJDANACH

Pewnego razu wybrali się na ucztę u Radziwiłła panowie rycerze
- Kmicic, Wołodyjowski, Zagłoba i Skrzetuski, który uciekł na
Litwę z obozu między Piłą z Ujściem, kiedy to pan Opaliński
przeszedł na szwedzką stronę. Prawdę mówiąc, wszyscy wtedy
stamtąd uciekli, ale jeden pan Skrzetuski potrafił to uzasadnić
względami patriotycznymi, dzięki czemu chadzał w aureoli prawego
syna zbolałej ojczyzny. Dodajmy od razu, że dla uproszczenia
akcji wprowadzamy tylko jednego Skrzetuskiego i jednego Radzi-
wiłła. Nasz Radziwiłł nazywa się Janusz Bogusław i nosi się
z polska po cudzoziemsku, kładąc kontusz na brabanckie koronki,
a na francuskie pludry wciągając juchtowe buty, obficie wymosz-
czone wiechciami z angielskiego rajgrasu.
- Czołem, czołem panowie bracia! - zawołał chytrze Radziwiłł,
aby ich skaptować do swoich niecnych zamiarów. - Co tam w tere-
nie? Jak nastroje, kurcza ich mać? - pytał jowialnie, poklepując
ich poufale, jak to zazwyczaj wojewoda, choćby i wileński.
Zaraz też poczuli się swojsko i każdy zapragnął popisać się
przed księciem swoimi dokonaniami, a mianowicie Skrzetuski tym,
że się swego czasu ze Zbaraża przekradał, Kmicic - że Chowań-
skiego podchodził, pan Wołodyjowski - że jest pierwszą szablą
Rzeczpospolitej, a Zagłoba - że najdowcipniejszy we wszystkim
chrześcijańskim rycerstwie.
Radziwiłł słuchał, chwalił, z rzekomego podziwu ręce i oczy
w górę podnosił, ale zaraz opuszczał, aby ich objąć, co czynił
z wewnętrznymi oporami, gdyż pan Zagłoba cuchnął okowitą, a pan
Skrzetuski nigdy się dobrze nie wywietrzył z onej kanalizacji
zbaraskiej, przez którą był się czołgał, a co więcej, tak sobie
ów rodzaj podróżowania upodobał, że nie daj Boże, aby gdzie jakie
błocko albo i gnojówkę zobaczył, tedy zaraz tam hycał i krytą
żabką w paskudztwie się babrał.
Na szczęście dano znać, że uczta już gotowa, więc wszyscy
przeszli do wielkiej sali, w której już siedzieli szwedzcy
posłowie.
- Ten gruby, czerwony, to hrabia Loewenhaupt, a ten chudy,
zielony, to baron von Dudehoff - wyjaśnił pan Zagłoba.
- A ów siny, zakatarzony?
- A to moja narzeczona Oleńka Billewiczówna - wtrącił pan Kmi-
cic, po czym dodał, klepiąc się po szabli: - A jeśli się komu nie
podoba, to uszy poobcinam!
- Bez uszu będzie jeszcze szpetniejsza - zauważył pan Skrze-
tuski.
- No, to nie poobcinam - zgodził się Kmicic i przestał klepać
szable.
Właśnie w tej chwili książę Radziwiłł chciał zadzwonić buławą
w kielich na znak, że będzie przemawiał, ale skutkiem zdenerwowa-
nia uderzył w głowę księdza biskupa Parczewskiego, który natych-
miast zemdlał.
- Wody, wody! - zawołała wojewodzina wendeńska.
- Kumpotu...! - szepnął biskup, odzyskując przytomność. -
Słuchamy, słuchamy! - dodał uprzejmie.

- Mości panowie! - zawołał książe. - Wielu spomiędzy was zdzi-
wi to głosowanie, ale pragnę zapytać, kto jest za tym, abyśmy
przeszli pod panowanie króla Karola Gustawa? Głosujemy przez pod-
niesienie mandatu.
Wszyscy grzecznie podnieśli mandaty, tak jak ich przez długie
lata uczono.
- Bardzo ładnie! - ucieszył się książe. - A więc tylko dla
czystej formalności spytam, kto w takim razie jest za tym, aby
pozostać pod władzą króla Jana Kazimierza?
Ten głupi formalizm spowodował, że wszyscy znowu podnieśli
mandaty.
- Wszyscy do pierdla! - ryknął rozjuszony magnat i już po
chwili nasi znajomi rycerze siedzieli w solidnym, kiejdańskim
podziemiu.
- Głupio wyszło... - powiedział pan Zagłoba.
- To po co żeś waść głosował? - spytał pan Skrzetuski.
- Wszyscy głosowali, to i jam głosował. A cóż to ja jakiś soc-
jaldemokrata jestem, czy co? A waść, panie Michale, to niby nie
głosowałeś "za" ?
- Głosowałem z nawyku "za", ale wąsikami ruszałem "przeciw".
- Akurat komuś się chciało gapić w pańskie wąsiki! - zaśmiał
się Kmicic, który też z nimi siedział wbrew temu, czego niektórzy
czytelnicy oczekiwali.
Wtem do lochu wszedł tępogłowy oficer.
- Jestem Roch Kowalski - przedstawił się. - A to jest pani
Kowalska - oświadczył, pokazując zardzewiałą szable tkwiącą bez-
nadziejnie w starej wysłużonej pochwie.
- Jakże to tak? - zdziwili się więźniowie. - To z własną szab-
blą żywiesz?
- A żywię, a co mi tam? - odrzekł butnie Roch. - Jedyna to mo-
ja i najmilejsza przyjaciółka! Hej - dodał marzycielsko pod
adresem szabli - żebyś ty tak jeszcze, szelmo, gotować umiała!
- Jeżeli nie masz żadnej inszej rodziny - wzruszył się pan
Zagłoba - to mów mi wuju.
- A ja nie chce waści mówić "wuju" - zaperzył się Roch. - Naj-
wyżej mogę coś do rymu - zażartował wulgarnie i powsadzał jeńców
na wóz, żeby ich zawieźć do Birz i wydać Szwedom.
Wszyscy bardzo się tą wiadomości ucieszyli, a najbardziej pan
Kmicic.
- Nie ma to jak u Szwedów - mówił - smacznie, porno i wyt-
worno, a Szwedki duże blondyny! Komm hier svenska Fleka, zrobimy
człowieka! - zacytował popularne, skandynawskie przysłowie.
- Święta to prawda - potwierdził cnotliwy pan Skrzetuski.
- Opowiadał mi o tym podkanclerzy koronny, pan Hieronim
Radziejowski, któren był tam na saksach i już po trzech
miesiącach wrócił własną gablotą sześciokonną, a wcale się spec-
jalnie nie napracował, tyle że po karczmach garnki zmywał, a no-
cami po szpitalach nocniki wynosił, co dla polskiego dygnitarza,
chwilowo od nomenklatury odsuniętego, nie jest żadną ujmą.
- Do Szweda, do Szweda! - zawołali z entuzjazmem rycerze na
wieść o tych wspaniałościach.
Ale, niestety, jak to u nas, popili się, zaczęli przebierać
jeden za drugiego, a wreszcie pan Zagłoba w mundurze Rocha Kowal-
skiego oświadczył, że on poprowadzi konwój. I jak zaczął
prowadzić, tak wszyscy wpadli w ręce skonfederowanych chorągwi
i musieli się do nich przyłączyć. A tak ładnie się zapowiadało.
 

Andrzej Waligórski

Peter.P
O mnie Peter.P

Nie lubię polityki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości