W moim ulubionym do tej pory pubie zaszły wielkie zmiany. Nie będzie można już kupić w promocji 2 lunchów za 7 funtów w odpowiednich godzinach, pora więc ponarzekać i chaotycznie podsumować kuchnię angielską. Co tu zresztą podsumowywać. Kuchnia angielska jest jak angielska kobieta, albo angielska pogoda i rozwijać tego nie będę, bo mimo wszystko, jestem politycznie poprawny.
Gammon and Egg.
Raz spróbowałem. Coś jak jajko sadzone z ociekającym tłuszczem stekiem. Podaje się to z mushy peas co wzbudzało zawsze odrazę wśród moich towarzyszy. Mushy peas wygląda jak zmielone gąsienice, toteż nikt nie chciał by ta zielona maź miała jakikolwiek kontakt z jego jedzeniem. Zastąpienie tego zwykłym groszkiem ("garden peas") zwykle nie było niewykonalne. Zamówiłem raz, jadłem 40 minut, podczas gdy mój szefunio-brytyjczyk zjadł to w 5 minut.
How come?
Fish and Chips.
To ratuje resztki honoru kuchni angielskiej. Fish and chips + cytrynka + brown sauce + garden peas to naprawdę się dobrze komponowało. Osobiście nigdy nie mogłem się przyzwyczaić do dodawania octu do frytek a podobno tak się powinno. Brown sauce służył nieco jako wymówka, bo też jest z octem. Ryba to niemal zawsze dorsz, bo cóż innego. Fish and chips w moim pubie podawany był na papierze lichej jakości, ot taka maniera. Można zawijać to też ponoć w gazetę. Co kto lubi - w "Guardiana", "Daily Mail" , "Wyborczą", "Polską", cokolwiek. Do picia - pasował mi zawsze cydr Strongbow. Moc jabłka, Steve Jobs pewnie też to pije.
Yorkshire pudding.
Wyobrażcie sobie koryto z ciasta (mąka, woda, jaja?) wypełnione ciężkim sosem z mięsem, ziemiakami, marchwią i innemi dziwami. Ciężkie to, naprawdę ciężkie jakby z ołowiu. Nie na noc, nie na śniadanie. Nie wiem, może nie trafiłem dobrze. To moje świństwo było dodatkowo mdłe, niesłone. Raz jeden jedyny spróbowałem. Spędałem noc w małym, pięknym hoteliku na Holy Island. Takie piękne okoliczności, taka wtopa z jedzeniem. Już nigdy nie zjem Yorkshire Pudding. Nie wiem, może jestem ruskim agentem i dlatego mi to nie smakowało.