Chodzi mi po głowie kilka różnych pomysłów. Wyobrażam sobie scenki, układam dialogi, tworzę scenerie i już-już mam je zebrać i spisać w formie opowiadania, gdy znów nachodzi mnie myśl: ależ to banalne. Oczywiste i przewidywalne. Nic ciekawego, kto by to chciał czytać... Żeby opowiadanie było interesującego, trzeba napisać coś nowego, a nie wciąż to samo!
Ale ja chciałabym napisać coś pozytywnego, o życiu, co by się dobrze czytało, co by poprawiło humor, pozwoliło spojrzeć na życie optymistyczniej. Coś o miłości ze szczęśliwym zakończeniem. I tu utykam w ślepym zaułku: na ten temat wszystko i na wszelkie sposoby już napisano. I oto ja zacinam się w mym zapale twórczym, bo mam wrażenie, że nie uniknę sztampy, powtarzania tego samego, co tak wielu wiele razy powiedziało.
Zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Wyciągnęłam parę wniosków.
Po pierwsze, w opowiadaniach/powieściach tego typu zawsze są ustalone z góry główne role: ona i on. Muszą się poznać, zakochać i - w wersji sprzed stu lat - wziąć ślub. W wersji współczesnej wystarczy, że spędzą ze sobą upojną noc.
Drugi kłopot, to ogólny zarys fabuły. Opcje są 2-4.
- ona i on są wolni, czekają na miłość, znajdują ją i żyją długo i szczęśliwie;
- on/ona/oboje są po przejściach i muszą leczyć rany swoje/sobie nawzajem. Dopiero potem przychodzi miłość, która jest trudna, ale dobro zwycięża i mimo wszystko zakończenie jest szczęśliwe;
- on/ona/oboje mają kogo innego, uczucie spada na nich niespodziewanie i muszą z tym dojść do jakiegoś ładu, zdecydować się, kogo jednak kochają;
- ewentualnie może być wątek nieszczęśliwej miłości, ale tylko wtedy, kiedy w pewnym momencie znajdzie się pocieszyciel/pocieszycielka.
Te główne zarysy fabuły można urozmaicać dowolnymi wątkami, przeplatać, łączyć. Ale nie ma tu jak wymyślić czegokolwiek nowego, co nie byłoby niesmaczne, szkodliwe, skandaliczne, antyludzkie. Szczęśliwa i zdrowa miłość jest stara jak świat (pewnie tak samo jak nieszczęśliwa, ale tą nie chcę się zajmować, ani tu, ani w ogóle). Przez to chyba jest najbardziej wytartym, wyświechtanym, ogranym i wypisanym tematem.
A jednak to do tych historii chce się wracać, które się szczęśliwie skończyły. Ta głębokatęsknota, nadzieja i wiara w prawdziwą miłość - że istnieje i kiedyś i my ją spotkamy na swej drodze - niesie nam pocieszenie w naszym życiu, ciężkim, zwykle smutnym, często trudnym. Nawet gdy nie przyznajemy się do tego na głos, chcemy miłość oglądać, czytać o niej, słuchać piosenek.
"Póki życia, póty nadziei!" - i prócz tych niezwykłych szczęśliwców, którzy odnaleźli swoje miejsce oraz prócz tych skrzywdzonych, którzy nadzieję na lepsze jutro utracili - czekamy.
Czekamy na nasze szczęśliwe zakończenie.
I doprawdy nie wydaje mi się, żeby tylko baby tak miały :).