To pierwsze z tych najprostszych, wielkich słów.
Nie jest wcale łatwo je wypowiedzieć.
To słowo-walka. Zmaganie człowieka z sobą samym.
Ono oznacza przyznanie się do winy, a my nie lubimy być winni. Jeszcze mniej lubimy czuć się winni, a już najmniej lubimy się do winy przyznawać. Bo najbardziej boli świadomość, że jednak nie jesteśmy idealni, jak już nam się wydawało, nie jesteśmy nieomylni, popełniliśmy błąd.
Tak, to ja zrobiłem błąd.
I tak, przyznaję się do tego.
Jestem winny.
I przepraszam.
To słowo otwiera zamknięte drzwi, zamknięte uszy i serca. To słowo łamie bariery i kruszy mury.
Czasem pierwszą reakcją jest niedowierzanie, czasem pada odpowiedź: słusznie przepraszasz, bo to wszystko twoja wina, a czasem na twarzy rozmówcy rozkwita radość i nadzieja – na naprawienie błędu, poprawę relacji, lepsze jutro...
To słowo powiedziane szczerze potrafi odmienić życie. Bo to właśnie po nim może nastąpić wybaczenie.
Czemu tak rzadko mówimy przepraszam?
Boimy się stracić twarz?...
Boimy się przyznać do błędu?... - Nie ważne co będzie i co kto mi powie, ja się nie pomyliłem i już! To nie moja wina!...
Nie dajemy wtedy szansy drugiej osobie, by nam wybaczyła. Zamykamy sami sobie furtkę wiodącą do uzdrowienia relacji – uzdrowienia nas samych tam, w samym środku.
Słowo przepraszam jest trudne, ale nie aż tak. Trzeba tylko spróbować, przełamać się i powiedzieć to. Szczerze.
I czekać na cuda.
Bo one nastąpią.