Prolog
Kiedy jedziesz przez miasto: samochodem, autobusem, tramwajem – albo kiedy sobie spacerujesz dla odpoczynku – albo kiedy dla sportu biegasz lub jeździsz na rowerze – na pewno nieraz mijasz różne nieciekawe, nieładne miejsca. Jakieś ruiny, śmietniska. Zapomniane stare budynki, zarosłe krzakami, pełne powyrzucanych przez przypadkowych przechodniów śmieci. Obszarpane słupy przydrożne. Wyludnione kamienice. Od dawna nie użytkowane hale. Ściany, z których odpadają tynki, gzymsy, które ledwo się trzymają, poluzowane okiennice, dziurawe drzwi, odstraszające, wyniszczone, stare kąty. Wielkie miasto jest miejscem, gdzie bez trudu obok bogactwa i pychy nowoczesnego budownictwa, szklanych okien i błyszczących placów można spotkać biedę, zaniedbanie i ruinę.
Kiedy mijasz takie miejsca, prześlizgujesz się po nich spojrzeniem i nie zastanawiasz się nad nimi dłużej. Jedziesz dalej, do swoich ważnych spraw, uporządkowanego życia i wszystkiego, co musisz pilnie załatwić. I nawet nie pomyślisz, że to właśnie tam – pod stertą kamieni, w starej opuszczonej fabryce, za wyszukanymi ozdobnikami na dachu rozpadającego się budynku – tam właśnie mieszkają miejskie elfy.
Te leśne, wiadomo, upodobały sobie inne warunki. Nawet małe dziecko wie, że w środku starego, zaklętego lasu, na polanie, w blasku księżyca, wśród kropel rosy na pewno zobaczy mgnienie magicznego ludku podczas ich zwykłych zabaw. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
Ale są też takie elfy, które wybrały sobie zupełnie inne okolice. Ponieważ te stworzonka nie przepadają za towarzystwem ludzi – uważają, że są oni za duzi, niezdarni, nudni, niezrozumiali i zupełnie nie umieją się bawić – dlatego te, które znudziły się lasem i postanowiły spróbować zupełnie nowego, niezwykłego życia w miejskim krajobrazie, zamieszkały we wszystkich miejscach, które człowiek urządził, korzystał z nich, a potem je opuścił.
Są takie elfy, które mieszkają na dworcach. We wszystkich szparach i kątach, w które dawno nikt nie zaglądał. Pilnują przejeżdżających pociągów, czasami same wyruszają w podróże, ale lubią wracać do swoich mieszkanek wśród semaforów, szumu kół i migotania sygnalizatorów świetlnych.
Są takie, które cenią kulturę i historię. One sadowią się na zabytkowych budynkach. Wśród rzeźb, reliefów, w ścianach pełnych załomów, bardzo dobrze czują się elfy, które umieją docenić sztukę... A może po prostu najlepiej się bawią, udając kolejne przedziwne posążki na ozdobnym froncie muzeum czy gargulca na Pałacu Kultury.
Są elfy, które są może najmniej ruchliwe, za to najbardziej ciekawe życia w mieście. One znalazły miejsce, które stało się ich domem, gdzie mają wszystko pod ręką i z którego nie muszą się za bardzo oddalać. Dlatego zamieszkują stare, opuszczone kamienice. Zaznajomione z miejskimi kocurami, zaprzyjaźnione się z gawronami i gołębiami czują się bardzo dobrze wśród schodów, okien, pourywanych lamp i rozpadających się starych mebli.
Są też takie elfy, u których pragnienie znalezienia schronienia kłóci się z potrzebą przestrzeni. One chcą mieć dużo miejsca, żeby latać, ganiać się bez końca i czuć się wolnym. Trudno było im gdziekolwiek osiąść na dłużej, dopóki nie wprowadziły się do starych, od dawna nie użytkowanych hal fabrycznych. Tam, gdzie nie ma już tłumów robotników, uwijających się przy produkcji maszyn, samochodów, przy szyciu ubrań, przy przygotowywaniu nowego wydania gazety i innych niezwykle potrzebnych ludziom rzeczy, gdzie zostały cztery ściany i dach, zamykające w sobie ogromną przestrzeń – tam zamieszkały elfy, które mają w sobie największe pragnienie swobody. Dzięki dziurom w drzwiach i oknach, dzięki nieszczelnościom dachu i wyrwom w ścianach, spowodowanym przez pogodę i mijający czas, elfy nigdy nie czują się w starych fabrykach całkiem zamknięte. Mają schronienie, a jednak o każdej porze mogą igrać z wiatrem, bawić się w wyścigi i porządnie się zmęczyć, latając od ściany do ściany – ponieważ jest to naprawdę długi lot.
* * *
Elf Wiciek niedawno zamieszkał w takiej właśnie opuszczonej fabryce na warszawskiej Pradze. Nie wszystko jeszcze zdążył zobaczyć, nie wleciał we wszelkie dostępne dziury, ale już mu się tam bardzo podobało. Nigdy dotąd nie czuł się tak dobrze: ani na rodzinnej polanie, gdy mieszkał we wnętrzu dzwonka, a wieczorami hulał we mgle ze swoimi przyjaciółmi – ani wtedy, gdy chciał sprawdzić swoje umiejętności łowieckie i ze starszymi, doświadczonymi elfami przeżywał mrożące krew w żyłach chwile, polując na wrogie elfom ptaszyska – ani wtedy, gdy zdecydował się wyruszyć w drogę, żeby odkryć trochę świata i wraz z elfami-podróżnikami zwiedzał inne elfie krainy. Po wielu odwiedzonych miejscach okazało się, że ludzkie wielkie miasto jest tym, w którym Wiciek chciałby zamieszkać i że w wielkiej, pustej fabryce czuje się po prostu wspaniale.
Dni mijały Wićkowi szybko i przyjemnie. Wypełnione szalonymi lotami, odkrywaniem okolic i poznawaniem nowych znajomych, obfitowały w niespodzianki i radosne zawroty głowy. Fabryka była bardzo duża, podzielona na kolejne hale różnych rozmiarów. Każda jednak stała pusta, wyniszczona... Każda wprost zapraszała do znakomitej zabawy! Okolica była całkiem wyludniona i zaniedbana. Czasami zajeżdżały tam samochody, parkowały, ludzie wychodzili z nich i szli gdzieś załatwiać swoje ważne sprawy. Naszemu elfowi to nie przeszkadzało. Samochody mogły sobie stać, a ludzie mogli sobie łazić. Byle nie wpraszali się na teren, który elf uznał za swój. Wokół fabryk były spore, niezagospodarowane place, na których nie było już nawet ruin zabudowań, które tam przed laty postawiono. Wiciek już wyobrażał sobie, że zaprasza całą rodzinę i wszystkich swoich przyjaciół z dalekiego lasu i urządza na przyfabrycznym parkingu ogromną zabawę, ze świetlikami-lampionami i tortem z polewą z leśnej rosy... Cóż, z miejskim menu nie zdążył się dobrze zapoznać. Uspokajał się myślą, że jeszcze zdąży. Ale tyle chciał w mieście zobaczyć, przeżyć samemu, a potem pokazać przyjaciołom. Marzenia Wićka były ogromne, wiele razy większe niż on sam... Większe nawet niż fabryka!
Aż w końcu nadszedł dzień, który wywrócił wszystko do góry nogami. Na parking przyjechały samochody, z których wysiedli ludzie. Ale zamiast pójść sobie gdzieś, zostali przy opuszczonej fabryce. Przyglądali się jej i rozmawiali o czymś głośno. Wiciek oraz kilka innych elfów, które zdążyły się już w fabryce zadomowić, wylecieli na zewnątrz i przyglądali się ludziom z niepokojem. Co oni zamierzają zrobić? Czemu sobie stąd nie pójdą?
Ludzie nie przerywając rozmowy weszli do fabryki. Rozglądali się. Powłazili w kąty. A kiedy w końcu odjechali... To po to, żeby wrócić z mnóstwem niepotrzebnych gratów. To już Wićka zdenerwowało. Co oni sobie myślą? Czy postanowili zabrać mu JEGO fabrykę? Na to wyglądało. Ludzie za pomocą swojego sprzętu rozpoczęli wielkie sprzątanie i remonty. Elfy musiały przenieść się ze swojej ulubionej hali do drugiej, po której nie kręciły się tłumy intruzów. Ale stworzonka wcale nie były pewne, czy długo tam zostaną. Kto wie, co tym ludziom w głowach się roi! Budują, pracują, porzucają, nie odwiedzają, a potem – o! Przybywają znienacka i znowu ich wszędzie pełno!
Jednak gdy pierwszy gniew minął, elfy zorientowały się, że działania ludzi miały jakiś cel. Zaraz po porządkach przynieśli oni jakieś dziwne rzeczy. Zaczęli wieszać je na ścianach, rozstawiać sztalugi i stoliki, na nich ustawiać kolejne rzeczy i wszystko to starannie układać. Powiesili mnóstwo lampek, żeby te dziwne rzeczy były dobrze widoczne. A potem... Zawołali jeszcze więcej ludzi, którzy przyjechali wszystkie te dziwne rzeczy oglądać. Dla elfów było to wszystko całkowicie niezrozumiałe. Wiciek postanowił przyjrzeć się tej tajemniczej sprawie z bliska. Pewnej nocy, gdy ludzie poszli sobie na chwilę, wyruszył w kolejną podróż: niedaleką, bo leciał zaledwie z jednej hali do drugiej, ale trudną. Ta podróż była po to, żeby zrozumieć, o co tym ludziom chodzi.
Kiedy wleciał do uprzątniętej i nieco poprawionej hali fabrycznej, w której jeszcze niedawno mieszkał, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wszystko wyglądało inaczej. To nie był już jego wymarzony dom. Ale co to właściwie miało teraz być?
Dziwne rzeczy na ścianach były miejscami bardzo kolorowe, a gdzie indziej całkiem czarno-białe. Niektóre naszego elfa całkiem przeraziły. Inne rozbawiły. W jednym kącie zobaczył mnóstwo zwierzaków, które go ogromnie ucieszyły, bo wszystkie te zwierzęta znał. Z niektórymi rozmawiał osobiście podczas swoich podróży. Oglądał też inne ludzkie rzeczy, które nie wisiały, tylko stały, ułożone w przedziwne kształty, powyginane we wszystkie strony. „Dla tych ludzi musi to coś znaczyć” – pomyślał elf. On sam jednak niewiele z tego rozumiał. Ale znów na następnej ścianie zobaczył pewien wysoki, spiczasty budynek i ucieszył się bardzo, bo przypomniał sobie, jak poleciał kiedyś na wycieczkę i poznał elfy mówiące w zupełnie innym, jakimś takim śpiewnym języku. Wiciek obejrzał wszystko dokładnie i wrócił do hali obok, wciąż opuszczonej i zaniedbanej, aby opowiedzieć pozostałym elfom, co zobaczył. One też nie umiały tego zamieszania wyjaśnić. Chociaż mieszkały w fabryce dłużej niż Wiciek, nic takiego dotąd się nie zdarzyło. Nie miały pojęcia, co o tym myśleć.
Ludzie przyjeżdżali teraz każdego dnia. Kilkoro dzień po dniu wracało. Ale pojawiało się wiele nowych osób, codziennie innych. I robili wciąż nowe, zaskakujące rzeczy. Siedzieli i toczyli niekończące się rozmowy. Albo oglądali inne, dziwne rzeczy – które były na ścianie, a przecież się ruszały! Albo jedli i słuchali muzyki. Albo robili jakieś nowe konstrukcje. Albo rzucali kolorowymi balonami! Albo tańczyli do jakiś szalonych rytmów. Czego to ci ludzie nie powymyślali!
Wiciek postanowił namówić swoich przyjaciół, żeby też przylecieli obejrzeć ludzkie rzeczy w dotąd elfiej hali fabrycznej. Tego wieczora ludzi nie kręciło się zbyt wiele. Za to słuchali muzyki. Pięknej, poruszającej, zachwycającej. Elf wystawił głowę i pokręcił nią z ciekawością. Ci ludzie sami grali i śpiewali, i dobrze im to wychodziło! Elfy wyruszyły razem, zachęcone dźwiękami muzyki, podziwiać wernisaż sztuki i słuchać koncertu wykonywanego przez dotąd tak obce im stworzenia...
Gasnące za oknami słońce, palące się wokół małe światełka i dźwięki gitary wzbudziły w elfach ochotę na zabawę. Muzyka porwała je tak mocno, że przestały się obawiać i ukrywać. Wyleciały na sam środek i rozpoczęły szalone tańce nad głowami ludzi siedzących w sali. Ale ci wcale nie przejmowali się małymi stworzonkami. Sami zasłuchani, rozmyślali o swoich planach i marzeniach. Kto wie, może w myślach sami unosili się nad ziemią, porwani niczym elfy do szalonego tańca?
Ten wieczór, wśród muzyki, obrazów i światełek elfy oraz ludzie spędzili razem. Nikt nie czuł się intruzem i wszyscy świetnie się bawili. A potem zarówno ludziom, jak i elfom było tak samo przykro, gdy dowiedzieli się, że to ostatni taki wieczór, bo już jutro wszystkie rzeczy zostaną ze starej fabryki zabrane i oddane ich właścicielom.
Dwa dni później Wiciek znów nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia. JEGO hala fabryczna znów była nie do poznania. Kiedy już pogodził się z ludzkimi pomysłami, a nawet mu się te kolorowe rzeczy trochę spodobały, ludzie je zabrali i poszli. I wszystko byłoby jak dawniej, tylko wszędzie był jakiś taki większy porządek niż wcześniej. A w pamięci elfów wciąż żyło wspomnienie jednego wieczoru, który spędzili razem z ludźmi, tańcząc do ich muzyki i śpiewając ich piosenki... Kiedy tak dobrze razem się bawili! „Ciekawe” – myślał Wiciek, latając w tę i z powrotem po pustej, znowu opuszczonej fabryce – „czy ludziom też się tak podobało? I czy kiedyś tu wrócą razem z tymi dziwnymi rzeczami, światłem i muzyką? Czy też tak tęsknią, jak my, za tymi wyjątkowymi chwilami?...”
* * *
Myśl o miejskich elfach, mieszkających na dworcach, na Pałacu Kultury i w starych opuszczonych fabrykach chodzi za mną od dawna. Od wielu lat. Ale nie umiałam dotąd skrystalizować bajki o nich. Z różnych przyczyn, także z tej, że zatraciłam trochę umiejętność twórczego pisania. A może pisania jakiegokolwiek.
Obawiam się, że ta bajeczka jest nieco wymuszona. Jeśli też macie takie wrażenie, cóż - pozostaje mi tylko prosić o wybaczenie. Nie mogę obiecać poprawy, bo zwyczajnie jakoś mi to mniej wychodzi. Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że opuszczona hala opisana w bajce istnieje naprawdę. To Stalownia na ul. Szwedzkiej w Warszawie. Robi niesamowite wrażenie. Byłam tam. Śpiewałam elfom do tańca. Chwilami wydawało mi się, że widzę, jak śmigają od ściany do ściany. Podziwiałam też "kolorowe rzeczy" - obrazy i zdjęcia zebrane na wystawie pt. "Szuflada sztuki". Bajka ta powstała "na jej cześć", na pamiątkę. Czym była i mam nadzieję, że również będzie, Szuflada Sztuki - przeczytajcie tutaj. Mam nadzieję, że spotkamy się - ja, Wy i Elfy - na kolejnych edycjach. :)