Rano zawsze najpiękniej
Rano zawsze najpiękniej
MMJL MMJL
953
BLOG

Kasprowy, Krzyżne, Szpiglasowa 21-23.12.2013

MMJL MMJL Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

...I znowu Kuźnice. Gramolimy się na zewnątrz narzekając, że od dworca jedzie się tu zbyt krótko by się zdrzemnąć. Kierowca busa oznajmia nam, że z naszymi plecakami wyglądamy co najmniej jak wielbłądy. Pierwszy cel tego wyjazdu to Kasprowy Wierch - góra, która latem słusznie uchodzi za ceperską, ale zimą, ze względu na wyjątkowo kapryśną pogodę potrafi spłatać brzydkiego figla. Takiego na przykład, jak nam zeszłego roku. Teraz, pomimo, że do wschodu słońca pozostało jeszcze pół godziny, jest ciepło (~ -5 st C), a szlak przetarty, zagrożenie pierwsze, niebo bez chmurki, wiatru brak. Najwyraźniej poprzednio Kasprol poczuł się obrażony - został przez nas zlekceważony, miał być zaledwie przekąską, smaczkiem na zakończenie sezonu w czasie jednodniowego wyjazdu siłą wydartego na koniec marca z zatłoczonych grafików. Nie mógł tak tego przecież zostawić. Dwoił się i troił by zmusić nas wtedy do wycofu, w końcu udało mu się nas wymęczyć psychicznie i osiągnąć swój cel. Ale zachował nas w pamięci. Najpewniej zrobiło mu się głupio, że tak nas wtedy potraktował, i przepraszał nas teraz, że w czasie poprzedniego spotkania był taki grubiański. Pogoda, widoczność, jakość śniegu po prostu nie do opisania... Nawet nie opłacało nam się zakładać raków; stuptuty poszły w ruch dopiero pod szczytem. Efekt? Cel osiągnięty w letnim czasie przejścia z palcem nie powiem gdzie. No grzeczny Kasprol, grzeczny - przeprosiny przyjęte.

Postanawiamy ogrzać się chwilę na górnej stacji. Zapach ciepłego jedzenia jest tak obezwładniający, że postanawiamy złamać naszą zasadę brzmiącą "wyłącznie własne żarcie", by wtranżolić prawie pół kilograma całkiem znośnego posiłku. Wreszcie opuszczamy ten ciepły i pachnący przybytek. Ten dzień traktujemy jako rozgrzewkę. Nie musimy się z niczym śpieszyć. Marcin zakłada raki, ja rakiety i ruszamy stokiem w dół, w stronę Hali Gąsienicowej. Godzina jest nadal bardzo wczesna, dlatego nie zastanawiając się wiele postanawiamy, że zanim dotrzemy ostatecznie na Murowaniec, zrobimy sobie pętelkę przy Zielonym Stawie przez Karb. Droga jest nadal niby przetarta, ale przetarcie jest stare i przewiane, dlatego Marcin regularnie się zapada, co wyraźnie zaczyna psuć mu humor. I w sumie nic dziwnego. Takie zapadanie się potrafi błyskawicznie wykończyć człowiekowi morale ...szczególnie, gdy partner się nie zapada. W pewnym momencie bezmyślnie skręcamy tak jak idą ślady. Szybko orientujemy się, że z trasą letniego szlaku mają one niewiele wspólnego, ale szczerze powiedziawszy straciliśmy już chyba ochotę na ten Karb. Pomimo, że droga funduje nam niezłe chaszczowanie, to nie narzekamy, i z miłą chęcią kierujemy się z stronę schroniska.

Herbata ze znaczną zawartością "koncentratu energetycznego" sprzyja długim i szczerym rozmowom na tematy społeczne i egzystencjalne, jednakże jak zwykle zbyt mała ilość owej substancji nazbyt szybko ulatuje z głów, więc decydujemy, że trzeba iść spać, żeby rano wstać; co nie jest głupim pomysłem, wziąwszy pod uwagę, że etap górskiej rozgrzewki się skończył i nazajutrz czeka nas nieco ciekawsza droga do przejścia. Zasypiam szybko.

Z ciepłego snu budzą mnie hałasy. Ktoś się wprowadza do naszego pokoju - normalka - jest to w końcu pokój 6-osobowy; ale już to, że cały proces "wprowadzania" musi być tak głośny, tak długi i przy pełnym świetle, co najmniej mnie wku... destabilizuje emocjonalnie. Chciałem już nawrzeszczeć na tego niezaznajomionego ze schroniskową etykietą osobnika, ale stwierdziłem, że to by mi już doszczętnie odebrało ochotę na sen, więc postanawiam to jakoś przecierpieć. Wszystkich współlokatorów okazuje się być trójka, ale pozostałych dwoje zdaje się być już bardziej cywilizowanymi ludźmi.

Pobudka, śniadanie, wymarsz. Szlak na Krzyżne staje się przetarty dzięki trzem osobom, które wyprzedzają nas na Zadnim Upłazie. Właściwa część drogi zaczyna się w Dolinie Pańszczyca, gdzie miła, łatwa i przyjemna kosodrzewinka ustępuje miejsca skrytym pod śniegiem polodowcowym kamulcom. Gdy sobie taki chociaż ponad śnieg wystaje, można sobie w niego wcelować stawiając w miarę bezpieczny krok. Gorzej jeśli śnieg zakrywa dane miejsce całkowicie - można próbować wybadać drogę kijkiem czy czekanem, ale każde postawienie nogi i tak jest loterią: "zapadnę się czy się nie zapadnę". Odpoczywając chwilę na wielkim głazie, obserwujemy z zaciekawieniem skitourowców radzących sobie nadspodziewanie dobrze w coraz to bardziej stromym podejściu pod przełęcz. Im wyżej wchodzimy tym kamienie stają się coraz drobniejsze powoli zmieniając bezładne składowisko skał w drobne piargi. Techniczne trudności właściwie nie występują, chociaż droga jest wymagająca kondycyjnie. Na ostatnim, najbardziej stromym odcinku z radością witamy wyłaniające się spod pokrywy śnieżnej zmrożone trawki, w których wręcz cudownie siada ostrze czekana. No i jesteśmy. Przełęcz Krzyżne (2112 m n.p.m) - ostatni punkt Orlej Perci. Przy tej pogodzie widok wręcz niemożliwy do opisania. Zimą też moim zdaniem znacznie ciekawszy niż latem. Smaga nas teraz dosyć mocny wiatr, ale w tej chwili to naprawdę nie ma znaczenia. Możemy tylko siedzieć i wpatrywać się oczarowani w zimne granie Tatr Wysokich.

Schodzimy na stronę Pięciu Stawów. Najpierw lekkim trawersem, a potem ostro w dół żlebem. Naprawdę trudno powstrzymać się od dupozjazdu ...więc się nie powstrzymujemy. Niżej spotykamy zmierzającego w przeciwnym niż my kierunku człowieka. Wymieniamy się informacjami odnośnie warunków, planów na jutro; on coś wspomina o "czysto rekreacyjnym" wejściu na Kozi Wierch... Po zejściu ze żlebu teren wypłaszcza się, a śniegu robi się dużo. Momentami bardzo dużo. Nie zastanawiając się wiele decyduję o zamianie raków na rakiety. Jednak po przejściu może 300m poprowadzona przez skitourowców droga z powrotem przeradza się w trawers po STROMYM zboczu. No i po co mi było to tasowanie szpejem? Znowu bez raków się nie obędzie, szczególnie, że pod nogami mamy głównie lodoszreń.

O tak, Pięć Stawów. Zdecydowanie najpiękniej położone schronisko w Tatrach. W środku tym razem nawet niezbyt tłoczno.

- Dzień dobry. Mamy rezerwację na nazwisko Marcin Lach

- Chwileczkę - długo przegląda książkę rezerwacji - a to na pewno na dzisiaj?

- Tak.

- Nie mam tu takiej rezerwacji. Mam tylko taką na nazwisko Lach

- A no właśnie. A jakiej pani szukała?

- No, na nazwisko Marcinla...

Solidna kolacja wsparta rozszerzającą uśmiech na twarzy mocą półtoraka szybko wywołuje w nas błogi nastrój . Nie ma powodów, żeby się opierać dłużej senności. Jutro mamy dojść na MOko. Szlak przez Świstówkę jest zimą zamknięty - trzeba będzie iść przez Szpiglasową Przełęcz.

Tym razem na szczęście nikt nam się nie wtryniał w nocy do pokoju. Pobudka 7:00. Świat wita nas silnym i przenikliwym wiatrem. Szlak zasadniczo nieprzetarty. Do podnóży grani podchodzimy "którędyś-jakoś" brnąc przez głęboki śnieg. Potem stromy trawers. Sam końcowy odcinek wspinaczki krótki, ale chyba bardziej ciekawy niż na Krzyżne. Momentami trzeba było trochę podziabać. Chociaż nadal trudności techniczne raczej znikome. Chwilę zastanawiamy się, czy iść jeszcze na sam Szpiglasowy Wierch, ale jako, że jeszcze tego samego dnia wyjeżdżamy, to decydujemy o zejściu. Kto o tym odcinku drogi myśli jako o "ceprostradzie", ten może się zimą zdziwić. Początkowy odcinek jest wyjątkowo stromy, a wystające skały uniemożliwiają bezpieczny dupozjazd. Dalsze przejście do Doliny za Mnichem i na MOko prowadzi już łagodnym stokiem. Gips ustępuje tu miejsca szreni, więc nie idzie się zbyt przyjemnie.

Schronisko już z daleka pachnie jedzeniem. Jest tak zatłoczone, że ledwo można się wcisnąć do środka. Niestety spotkanie z gatunkiem turysty występującym w tej okolicy jest jak zderzenie odmiennych cywilizacji. To miejsce w którym obowiązującym obuwiem są kozaczki i adidasy, bagażem różowe torebusie, a powiedziane na szlaku "cześć" odwzajemniane jest zdziwionym spojrzeniem. To trudno - przycupnąwszy sobie na bocznej ławeczce zajmujemy się naszym obiadem w postaci konserw, kabanosów i sucharów, starając się ignorować wlepione w nas spojrzenia ludzi niezmiernie zdziwionych istnieniem "tych takich".

No, koniec tego dobrego. 9km asfaltem do Palenicy samo się nie zrobi...

MMJL

 

Autorzy zdjęć:

Marcin zwany Czerwonym

Marcin zwany Niebieskim (MMJL)

 

Zobacz galerię zdjęć:

Dolina Pańszczyca
Dolina Pańszczyca Krzyżne Podejście na przełęcz ...i droga zejścia z niej Widok ze Szpiglasowej Nigdzie nie możemy opędzić się od gapiów ;)
MMJL
O mnie MMJL

http://zycietakiejaklubie.blogspot.com https://mmjl65.wixsite.com/mmjlfoto

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości