Nathii M. Nathii M.
120
BLOG

Taxi vs. PKP w rytmie wuwuzeli - opowieści wakacyjne cz.7

Nathii M. Nathii M. Rozmaitości Obserwuj notkę 12

Na przekór stenogramom, gazom, a nawet porażce Skry Bełchatów z Dynamem Moskwa, po kilku miesiącach wzajemnego traktowania się jak ludzkie śmieci, mój kochany S. i ja wróciliśmy do siebie. Obczajałam tamtetgo poranka intrygę na kolejne odcinki "thrillera w odcinkach". Niechętnie zgarnęłam ze stołu brzęczącą komórkę spodziewając się treści otrzymanego sms'a zbliżonej do "właściciel numeru pilnie poszukiwany z powodu wygrania BMW". Tymczasem wewnątrz kryło się zdanie "I have arrived in Berlin" wiadomego autorstwa. 350 km dystansu zamiast zwyczajowych 1450 załopotało moim sercem... Skoro on schował do bunkra ego i do mnie napisał, to znaczy, że ja muszę ukryć swoje w schronie przeciwlotniczym i udzielić odpowiedzi. Zwyzywaliśmy się jeszcze troszeczkę, ale już nie tak brutalnie jak do tej pory, więc poszłam na dworzec PKP celem zakupienia biletu EuroCity. Podróż miała się odbyć z przesiadką w Poznaniu.

W ciemnościach z nerwów (i z głodu! dramatyczna próba zgubienia choć jednego zbędnego kilograma) nie mogłam zasnąć. Z mieszkania wyszłam o 9.00 żeby dojść do salonu fryzjerskiego w odpowiednim czasie. Niestety, pani fryzjerka na złość prostowała mi włosy przez ponad godzinę, chociaż zaczęłam od informacji, że się bardzo spieszę na TLK. Żeby chociaż zrobiła to dobrze, ale fryzura, co się miało później okazać, nie wytrzymała nawet połowy nocy. Na wszelkie zaklęcia i prośby pani reagowała wypuszczaniem prostownicy z dłoni, więc przestałam się odzywać. Do pociągu miałam 6 minut. Przed centrum handlowym stała taksówka, a wewnątrz siedział średnio zainteresowany światem zewnętrznym kierowca. Z ciężkim sumieniem i po dłuższych namowach zdecydował się włożyć moją walizkę do bagażnika. Poinformowałam go w wielkim skrócie o mojej smutnej sytuacji logistycznej. On jednak, zamiast ruszyć z kopyta, powiózł mnie w kółko nie bacząc na moje gwałtowne protesty i zaczął perorować, że skoro mi się tak spieszy, to on mnie za 700 zł zawiezie do Poznania.
- Nie stać mnie na takie fanaberie - wyjaśniłam.
- Wielu ludzi stać, jak im zależy! - agresywnie odparował taksówkarz.
- Pojadę sobie późniejszym pociągiem.
- Wygląda pani na osobę, którą stać!
Poinformowałam grzecznie, że 700 zł to ja wolę przepić, a zatem w ramach zemsty sama musiałam sobie wyciągać torbę i jeszcze dwa razy pana prosić, żeby mi bagażnik otworzyć raczył.

Zdziwienia nie było. Spóźniłam się o minutę. Ale od czego mamy firmę InterRegio. Według planu dostępnego użytkownikom dworca PKP we Wrocławiu i przedstawianego jako aktualny, IR przyjeżdża do Poznania o 14.13. Pociąg do Berlina odjeżdża 14.23. Kupiłam więc nowy bilet. Pani w okienku potwierdziła rozkład i zanegowała istnienie jakiegokolwiek opóźnienia. Rogal pojawił się na mojej twarzy na widok taboru podstawionego 20 minut przed czasem. Wymościłam sobie gniazdko w pociągu osobowym między pijanymi bezdomnymi a rodziną z wrzeszczącym niemowlakiem (do wyboru były również miejsca w pobliżu wyłącznie pijanych bezdomnych). Z wiadomych tylko sobie przyczyn pociąg odjechał z dziesięciominutowym opóźnieniem, a pierwszy dłuższy postój zaliczył jeszcze przed stacją Wrocław Mikołajów. W punkcie docelowym zjawił o 14.30 - rzecz jasna zatrzymując się 500 m od głównej platformy. Słyszę przez megafon, że mój pociąg "stoi gotowy do odjazdu". Chciałoby się wyć: "Czekajcie na mnie!!!". A tu kolejny zonk. Biegnę z peronu czwartego na peron pierwszy. Tymczasem peron pierwszy w Poznaniu lokuje się między trzecim a drugim. Nie wyrobiłam w 20-centymetrowych szpilkach na zakręcie i rąbnęłam na kolana, drąc w wielu miejscach ozdobne rajstopy. Ten przeciągły gwizd to mój pociąg. Pojechał.

Syberyjska piękność zmieszała mnie przez telefon z błotem za kretyńskie spóźnienie, jak by to wszystko była moja wina. Poryczałam się do słuchawki i poszłam wymieniać bilet. Jak to zawsze w takich sytuacjach bywa, kumulowana zła energia potrzebuje ujścia. I jak zwykle u pasażerów PKP, znajduje się ono w Biurze Obsługi Klienta. Tuż po "dzień dobry" puściłam wiąchę pod adresem pociągów. Pan zza lady w BOK InterCity oznajmił, że faktycznie InterRegio to dziadowska firma, że wiecznie ktoś na niego krzyczy jak by spóźnione pociągi były z jego winy, i że mi wymieni bilet, tylko muszę dopłacić 16 zł za miejscówkę. I że według rozkładu jazdy z komputera pana zza lady mój osobowy codziennie przyjeżdża 14.21...

Rozczarowania ciąg dalszy. Na terenie całego dworca, jak również jego okolic, towarem niemożliwym do zdobycia były czarne rajstopy z wzorkami, albo chociaż kabaretki. Na skraju załamania nerwowego wtoczyłam się do kolejnej taksówki, tym razem z poleceniem dowiezienia mnie do centrum handlowego gdzie taki luksus zapewne można kupić. No i pojechaliśmy. Do centrum handlowego w Luboniu za Poznaniem. Usłyszałam, że do Berlina mogę dotrzeć taksówką za 1100-1200 zł. Powiedziałam, że poczekam sobie na EuroCity.

A EuroCity było opóźnione i miało w ubikacji zacinający się zamek. Przez pół godziny waliłam pięścią w drzwi, żeby ktoś mnie wypuścił.

Przyjazd pociągu zbiegł się w czasie z wieczornym awansem Niemiec do fazy pucharowej Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Moim zadaniem było dotarcie na Dworzec Zoo i złapanie taxi do hotelu. Tymczasem zamiast taryf stały radiowozy, dookoła strzelały race, a pijani kibice dęli w klaksony i wuwuzele. Zatęskniłam za taksówkarzami z Polski - w chwili triumfu Niemców nie mogłam złapać w Berlinie wręcz żadnego, a było już bardzo późno. Ponieważ S. nie reagował na moje dramatyczne sms'y że obok wybuchła petarda, stoję w rozhisteryzowanym tłumie i bardzo się boję, wytoczyłam ciężką amunicję.

"Mężczyźni się na mnie gapią" - wystukałam.
"Zaraz tam będę, nie ruszaj się" - natychmiast odpisał.

Czułam się jak w "Desperado", w scenie, kiedy Antonio Banderas i Salma Hayek odchodzą, a za nimi pożar.

S. skomentował, że nie po to wygrywaliśmy wojnę 65 lat temu, żeby teraz nie móc spokojnie dojść do hotelu, a potem zmienił nutę i dodał, że kiedy Rosja wyeliminowała Holandię w półfinale Euro 2008 to ludzie przynajmniej się dźgali nożami i demolowali własność publiczną, a policji nie było żadnej, i że Niemcy nie potrafią się porządnie bawić. Powiedziałam, że to i tak nie ma znaczenia, bo na MŚ w siatce Polska skopie i Rosję, i Niemcy. Potwierdził. Zapewne tylko dlatego, żeby mi sprawić przyjemność. Dialog polsko-rosyjski tamtego wieczora został ponownie nawiązany i był kontynuowany do wczesnych godzin porannych w "international language of love".


PS. Bardzo ciekawe, ale ta notka powstała dokładnie w rocznicę notki "O Nathii, która jeździła koleją". Natomiast o moim kochanym S. można było przeczytać w notce "Zombie nad Berlinem".

Nathii M.
O mnie Nathii M.

C'est moi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości