MSPrzepiorka MSPrzepiorka
5870
BLOG

Ruchy tektoniczne sceny politycznej

MSPrzepiorka MSPrzepiorka Polityka Obserwuj notkę 44

Burza podobnież minęła, chmury ciemne rozwiały się i znów całą mocą może na nas świecić Słońce Peru – jeżeli wierzyć mediom nastawionym na miliony widzów (ale też te ze spółek skarbu państwa). Dymisji nie będzie, premier znajomość treści nagrań przekazanych przez prokuraturę do ABW taśm poznaje przy porannych seansach wróżenia z fusów, Nowak jak najbardziej odsunięty od wszystkiego w polityce (poza guziczkiem do głosowania we własnej sprawie) – pokrótce: nic się nie stało!

W porządku, koniec afery z podsłuchami został odtrąbiony przez cały peleton dyżurnych „autorytetów” w Wyborczej, TVN i obocznościach. Rzeczywistość z poziomu rządu zapewne wygląda na skutecznie zaklętą, meritum na rozwodnione do stężenia homeopatycznego, stada lemingów tańczą radośnie po wygranym wotum za(d)ufania, nagrania bezpiecznie dostarczone wprost na biurko Najjaśniejszego Przywódcy. Tłuszcza może wracać do grillowania, premier udać się na tradycyjny czterodniowy weekend. Jedynym problemem wydaje się być znalezienie nowej knajpy z dyskretniejszym pokoikiem dla Bardzo Ważnych Panów. Ewentualnie zatrudnienie w BOR jakichś facetów z doświadczeniem w kelnerowaniu. Dobra robota!

Może jednak nie do końca?

Powstaje jednak pytanie – jeżeli burza się ponoć skończyła, to dlaczego szklanka wciąż się tak trzęsie?

Niestety dla władzy, wydaje się, że tym razem pod dywan aferka nie wlezie. Media szuflują w pocie czoła, ale co kawałek wepchną, to z drugiej strony coś wypada. Festiwal hipokryzji urządzony w ramach operacji wklepywania ciemnemu ludowi, że nielegalnie nagrane nielegalne nagrania są nielegalne, okazuje się mieć pewne skutki uboczne. Dosyć łatwe do przewidzenia było na przykład wywleczenie na światło dzienne wynurzeń naczelnego Wyborczej z czasu „taśm Beger”, czy paru jego kumpli z redakcji na zmianę rechocących i dostających wzmożenia moralnego po opublikowaniu na Wikileaks zapisów rozmów działaczy Ruchu Narodowego.

Furorę zrobiło też ostatnio wystąpienie samego Tuska, w którym nawołuje on do ustąpienia rządu po znacznie lżejszych gatunkowo pertraktacjach posłów PiS z ówczesną posłanką Beger nagranych (nielegalnie) przez techników TVN pod dyktando dwóch dziennikarzy tej stacji. Przy okazji nie omieszkano przypomnieć, że wspomniani dziennikarze zostali uznani za ten właśnie czyn „Dziennikarzami roku”.

Internety nie zapominają.

Polityczne frakcje dzielą się i mnożą

Afera z taśmami nie spowodowała może trzęsienia ziemi na scenie politycznej, jednak obserwowane ruchy tektoniczne należą to tych raczej żwawszych. Nie mają one jednak na celu osiągnięcia natychmiastowych korzyści. Są to wszystko działania wyprzedzające, obliczone na długofalowe efekty – przegrupowania, umacnianie pozycji, konsolidacje sił wspomagane i maskowane wygłupami harcowników.

Zacznijmy może od PO. W tym przypadku strategia jest jasna i prosta jak przepis na kostki lodu – raz zdobytej pozycji przy żłobie nie oddać nigdy. Widać co prawda lekkie zmęczenie władzą oraz efekty przeszłych czystek objawiające się coraz bardziej dojmującym brakiem rezerwowych zderzaków, ale tutaj zawsze można się podeprzeć pulą chętnych do dopuszczenia i zblatowania (vide początki urabiania opinii publicznej pod manewr „Giertych do MSW”). Swoich będzie mafia chroniła i krzywdy im nie da zrobić (dopóki nie podpadną Donkowi), doić nie przestanie, rządzić nie zacznie, elementy reakcyjne wycinać będzie (jak posła Smirnowa po głosowaniu nad wotum zaufania). Większość sejmową zapewni w razie czego plankton uciekający ze skazanych na brak dotacji po wyborach partyjek.

Plan na później, czyli następną elekcję parlamentarną i czas po niej wydaje się być równie nieskomplikowany i opierać się na utrzymaniu układu z PSL, przy pozostawieniu opcji dokooptowania SLD do koalicji w razie komplikacji słupkowych. Najwyżej konieczne okaże się rozmnożenie stołków do obsadzenia. Wszystko byle trwać i doić.

Następny w kolejności jest PiS. Partii tej również, wbrew dosyć nieudolnie stwarzanym przez nią pozorom, nie zależy na skróceniu bieżącej kadencji parlamentu. Manewr ze zgłoszeniem profesora Glińskiego na premiera technicznego w ramach konstruktywnego wotum nieufności jest zagraniem pod własny elektorat. Takie pokazanie, że coś próbują, walczą, ale zła władza się ugiąć nie chce. Na argumenty, że jest to posunięcie wręcz śmieszne po wygranym przez Tusk & Co. głosowaniu w sprawie wotum zaufania politycy tej partii odpowiadali, że będzie to doskonała okazja do wielodniowego przeczołgiwania w Sejmie rządzącej ekipy. Mrzonki te zostały w dosyć brutalny sposób ucięte przez Marszałek Kopacz, która raczyła przypomnieć opozycji, gdzie ta pana premiera może w dupę pocałować, przyznając oszałamiający kwadrans per klub poselski na wygłoszenie oświadczenia przed głosowaniem. Klapa totalna, korzyści propagandowe ograniczają się wyłącznie do twardego elektoratu.

Nie można jednak powiedzieć, że PiS nie ma żadnego planu i niczego nie robi. Jestem niemal pewien, że nikt we władzach tej partii nie ma złudzeń co do możliwości rozpisania wcześniejszych wyborów, plan jest więc obliczony na rozkruszenie przeciwnika w czasie pozostającym do kolejnych wyborów. Telewizyjni harcownicy będą mieli za zadanie nie pozwolić zniknąć z debaty publicznej obciążającej zawartości taśm Wprost, widać także wzmożenie pracy w terenie – chociaż to drugie może być krótkotrwałym zrywem poaferalnym.

Następną linią działań jest konsolidacja pisopodobnej drobnicy parlamentarnej (pozaparlamentarnej pewnie zresztą też, ale raczej w drugim rzucie). Rozpoczynające się rozmowy z Ziobrą i Gowinem z pewnością ułatwia Kaczyńskiemu presja wytwarzana przez pozostałych posłów i działaczy mniejszych partii po słabych wynikach wyborów do Brukseli. W połączeniu sił z PiS, ewentualnie przejściu całych struktur pod sztandar większej partii, ludzie ci muszą widzieć jedyną szansę na pozostanie w czynnej polityce. Liderzy PR i SP liczyć zapewne będą mogli na utrzymanie (minimalnego, ale teraz nie mają większego) wpływu na jej kształtowanie. Jest to działanie generalnie logiczne, jego efekty jednak moim zdaniem nie będą aż tak zachwycające, jak się planiści PiS (przynajmniej oficjalnie) spodziewają. Nie widzę szans na to, że razem z integracją struktur i programów nastąpi również posłuszna migracja elektoratów.
Wyborcy Ziobry głosują na jego partię właśnie dlatego, że nie jest to PiS – programowo przecież są to partie praktycznie tożsame. Część z nich zapewne pójdzie za wezwaniem lidera, spora grupa jednak poszuka innego wyboru, ewentualnie zniechęcona zostanie w domach.
Jeżeli natomiast chodzi o Gowina, sytuacja przedstawia się jeszcze gorzej – nie wywodzi się on z PiS i efekt „powrotu syna marnotrawnego” tutaj nie zajdzie. Fuzja z Kaczyńskim zapewne spowoduje odpływ jego elektoratu częściowo z powrotem w stronę PO, częściowo do KNP.
Podsumowując, liczenie na to, że PiS przejmie całe 7% poparcia, jakim dysponują obecnie łącznie partie Ziobry i Gowina jest oderwane od rzeczywistości. Pozyskanie połowy z tej liczby PiS będzie mógł zaliczyć jako sukces. Pozostała część jednak zostanie dla tej partii utracona, i to w dłuższej perspektywie.

Podobnie niezainteresowanym wcześniejszymi wyborami środowiskiem jest, umownie rzecz nazywając, lewica, czyli SLD i Palikot. Miller gra bardzo podobnie do PiS. Wbija ostrożnie szpile w PO korzystając z nadarzającej się taśmowej okazji, pilnując jednak, by nie zabolało za bardzo. Ostre przemówienie z mównicy sejmowej, parę mało znaczących wniosków do prokuratury – to wszystko ma za zadanie nieco osłabić pozycję PO i przyciągnąć część jej wyborców, ewentualnie zaczerpnąć z puli niezdecydowanych. W biznesie takie działania nazywają się „budowaniem pozycji negocjacyjnej”, Miller bowiem ewidentnie ostrzy sobie zęby na fotel wicepremiera w przyszłym rządzie.
Chcąc nie chcąc, w dążeniu do tego celu pomoże mu płynący już w tej chwili rozpaczliwcem Palikot. Motywy biłgorajskiego winiarza i jego kolorowej zbieraninki są bardzo zbliżone do występujących u Ziobry – uniknięcie politycznego niebytu. Z mocno niestabilnym i topniejącym w oczach elektoratem, jest on jednak w stanowczo gorszej pozycji przetargowej niż satelici PiS. Na razie „gesty pojednania” i wyciąganie łapek w stronę SLD są jeszcze z jego strony dosyć ograniczone i towarzyszą im buńczuczne zapowiedzi wygryzienia PSL i wdrapania się ponad próg wyborczy. Będzie się to jednak dynamicznie zmieniało wraz ze zbliżaniem się końca kadencji – ogon coraz bardziej podkulony będzie. Na koniec i tak Miller wydłubie z TR co bardziej zjadliwe rodzynki, żenującą resztę pokroju Ryfińskiego spuszczając przy okazji na przysłowiowe drzewo. Osobiście płakał nie będę.

Spojrzenie od dołu

Na koniec zostawiłem dwie ostatnie partie mające przynajmniej teoretyczne szanse na wejście do nowego parlamentu. Są to KNP i Ruch Narodowy. Wydzielenie ich do osobnego rozdziału uzasadnia ich zupełnie inna od obecnych w bieżącym parlamencie partii natura, są to bowiem partie oddolne.

Opisane w poprzedniej części twory polityczne były tworzone odgórnie. Znani politycy ugadali między sobą, że w sumie to razem raźniej, pozbierali trochę mniej znanych kumpli, następnie dokooptowali etatowych działaczy terenowych i samorządowych. Viola! Mamy partię. Wytwarzane w ten sposób struktury charakteryzują dwie główne cechy – wodzostwo, czyli praktyczna nieusuwalność lidera i totalne uzależnienie od niego podległych struktur, oraz oderwanie od elektoratu, wypływające zresztą po części z pierwszej cechy. Partie takie ze swej natury działają odstraszająco na sporą część społeczeństwa (vide frekwencja wyborcza) i zniechęcają młodych aktywistów, których zapał jest szybko rugowany przez starszych kolegów wycinających konkurencję „do stołka” (czy to sejmowego, czy w radzie gminy).

Inaczej sprawa wygląda w przypadku Ruchu Narodowego i KNP – są to partie zbudowane oddolnie, przy czym Ruch Narodowy jest tutaj „czystszym” przykładem, Nowa Prawica bowiem posiada jądro krystalizacji w postaci Korwina i jest poniekąd partią o charakterze wodzowskim. Korwin jednak albo się starzeje, albo w końcu dojrzał do zrozumienia, że skuteczna polityka wymaga czegoś więcej niż jego samego i garstki fanatycznie mu oddanych młodzianów – o tym jednak za chwilę.

Ruch Narodowy stawia na pracę w terenie, mozolną, nudną przez większość czasu, ale w długiej perspektywie skuteczną. Koncepcja bazuje na doktrynie Narodowej Demokracji Dmowskiego, przystosowanej oczywiście do dzisiejszych realiów. Postawienie na upolitycznianie mas, wejście w środowiska kompletnie ignorowane, jeśli nie traktowane z jawną wrogością, przez establishment pozwala na budowanie bardzo szerokiego i stabilnego fundamentu spójnej ideologicznie organizacji, której tylko emanacją jest partia polityczna. Szerokie i niehomogeniczne struktury pozwalają w naturalny sposób na wyłanianie coraz lepszego jakościowo kierownictwa, później możliwej elity politycznej kraju, i to elity, która będzie miała świadomość, że za jej plecami stoi duża organizacja sięgająca korzeniami do zwykłego obywatela, zapewniająca z jednej strony wsparcie, z drugiej jednak gotowa w każdej chwili skutecznie rozliczyć błędy, czy wepchnąć zbłąkanego z powrotem na poprawną ścieżkę. Taki aparat nacisku, mechanizm stojący w kontrze do mechanizmu ucisku stosowanego w partiach „odgórnych”. Jeżeli faktycznie uda się zrealizować ten plan (a na razie, z tego co widzę, idzie nieźle), pozytywny wpływ na kulturę polityczną w Polsce poprzez wytworzenie nierozerwalnej więzi pomiędzy reprezentantem, a reprezentowanymi, którzy wynieśli go do władzy.
Trzymam kciuki za taki rozwój tej organizacji. Siłę jej członków i sympatyków widać co roku 11 listopada na ulicach stolicy – przekonanie wyborców pozostaje kwestią czasu. Zapewne jeszcze nie w przyszłych wyborach, ale za 6 lat…?

Kongres Nowej Prawicy, czyli kolejny polityczny projekt Korwina i pierwszy od 25 lat, który rokuje pozytywnie. Niewątpliwie, inicjalny sukces (partia znikąd, z jednym rozpoznawalnym politykiem, która notuje wyniki na poziome 3% to jednak jest sukces) wynikał wyłącznie z osoby prezesa. W początkowej fazie istnienia tej partii wydawało się, że będzie to UPR-bis, totalnie zdominowany przez Korwin-Mikkego twór kanapowy. Potem zaczęło się robić ciekawie – w partii powoli łamał się monopol prezesa, wybijać się zaczęli inni działacze. Zazwyczaj w tym momencie działalności pan Janusz zaczynał doprowadzać do usuwania takich wybijających się postaci ze swojego otoczenia – tym razem stało się inaczej. Organizacja zaczęła się rozrastać, przyciągnęła sporą część dawnego UPR, zapewne zwabioną zmianą w podejściu do własnego poletka przez Korwina. Partia zaczęła być znana nie tylko za sprawą postaci lidera, ale też licznych akcji „terenowych”, z których chyba najbardziej znanymi są te dotyczące likwidacji straży miejskich i gminnych, niektóre zakończone sukcesami. Zwieńczeniem migracji „wolnościowych” działaczy i polityków był niedawny powrót pod skrzydła Korwina byłego polityka UPR, posła Wiplera.

KNP ma sporą szansę na wywarcie realnego wpływu na kształtowanie polityki państwa już po następnych wyborach parlamentarnych, poświęcę więc jeszcze parę akapitów analizie przyjętej strategii.

Do wyborów do parlamentu UE obserwować mogliśmy klasyczną strategię Korwina, wypracowane przez lata „nieważne co, byle o nas mówili”, czyli serię następujących po sobie wypowiedzi obliczonych na wywołanie skrajnych emocji. Nic nowego można powiedzieć.

Ciekawie zaczyna się robić po odniesieniu sukcesu wyborczego – Korwin się nieco tonuje, po krótkim zalewie jego obecności w mediach w okresie powyborczym, następuje wycofanie do spotkań z ludźmi w terenie i wyparowanie z mediów masowych. W pierwszej linii medialnej eksploatowany zaczyna być pan Dziambor, ostatnio natomiast bardzo często widać w telewizorach pana Wilka. Warto przy tym zauważyć, że przedstawiciele partii są wystawiani bardzo intensywnie, zyskując właściwie na wyłączność (wyłączając okazjonalne wystąpienia samego Mikke) na bycie „medialną twarzą” ugrupowania. Po przemyśleniu tematu, dochodzę do wniosku, że jest to najprawdopodobniej przemyślana taktyka, mająca na celu wbicie masowemu odbiorcy mediów głównego nurtu (panowie występują w Polsacie, TVP, TVN) ich twarzy i przynajmniej przybliżonych charakterystyk. Powtarzalne pokazywanie tego samego człowieka musi w końcu wywołać efekt „kojarzenia” przez wyborców, szczególnie, że panowie bynajmniej się nie kompromitują w swoich wystąpieniach.

Oddzielnym tematem jest zmiana działania samego Korwina. O stonowaniu wypowiedzi pisałem już wcześniej, do tego dosyć ważnym punktem moim zdaniem był występ w programie nie skupiającym się stricte na polityce (bodajże u Jagielskiego), czyli takie „pokazanie ludzkiej twarzy”. Kolejny ciekawy zabieg ujawnił się po sondażach, w których KNP dostawało trzeci słupek, przed SLD, co rozpoczęło na poważnie dyskusję na temat zdolności koalicyjnych. Zazwyczaj w takich sytuacjach zaczynają się spekulacyjne tańce nad stołkami, o które chodzi potencjalnemu koalicjantowi – w tym przypadku jednak, przepytujących redaktorów spotkało lekkie zdziwienie. KNP bowiem twardo stoi na stanowisku, że stołków nie chce – w zamian będzie natomiast żądało realizacji swojego programu politycznego (szczególnie kwestii gospodarczych). Temat został nieco przemilczany, zapewne z powodu niemożności zrozumienia przyczyn takiego podejścia do tematu przez media (wszak wszyscy w polityce muszą chcieć się do jakiegoś cyca przyspawać!), bardzo niesłusznie moim zdaniem, bo jest to chyba wydarzenie bez precedensu w historii naszej pookupacyjnej demokracji. Dodatkowo stwierdzenie to oznacza dla przeciętnego zjadacza medialnej papki mniej więcej tyle, że „ci goście chyba nie chcą kraść”, co również ma szanse zaprocentować wyborczo.
Na koniec weźmiemy na blat ostatnie wystąpienie Mikkego u Olejnik w TVN – ogólnie niezłe, zawierające jednak jeden bardzo wybijający się fragment – właściwie kluczowy. Chodzi o stwierdzenie (powtórzone kilkakrotnie, najwyraźniej miało wsiąknąć w umysły widzów) o „niedopuszczeniu PiS do władzy”. Korwin został wychłostany za to zdanie przez prawą stronę medialnego frontu – moim zdaniem niesłusznie i niejako odruchowo, bez przemyślenia tematu. Aby zrozumieć dlaczego padły te konkretne słowa, należy uświadomić sobie gdzie, kiedy i, co najważniejsze, do kogo zostały wypowiedziane. Prowadząca program Monika Olejnik jest jednym z medialnych bożków tzw. lemingradu. Stacja TVN w której wystąpienie zostało nagrane jest właściwie partyjną tubą PO, widzowie to w większości wyborcy właśnie tej partii. Partii, która ostatnio zachwiała się pod aferą taśmową, czego rezultatem jest odpływ jej wyborców. Wyborców, których łączy w dużej mierze niechęć i/lub strach przed powrotem PiS do władzy. Wyborców, którzy aktualnie są podatni na bycie odciągniętymi od partii – matki, ewentualnie już stanowiących część sondażowego słupka „niezdecydowani”. I to właśnie ci ludzie, w programie swojej ulubionej dziennikarki, w swojej ulubionej stacji, w najlepszym czasie antenowym słyszą gościa, który im mówi, że nie chce dopuścić PiS do władzy! Chwilkę wcześniej widzieli planszę z sondażem, z którego wynika, że jego partia przebiła SLD i nie wygląda na sezonową popierdółkę, odpada więc argument „zmarnowanego głosu”. Taki połączonych komunikat przesłany do wkurzonych na swoją dotychczasową ostoję polityczną wyborców, zapewne w sporej części chcących „pokarać” swoich dotychczasowych reprezentantów, to moim zdaniem, majstersztyk. Uczciwie można powiedzieć, czapki z głów. Jeżeli nie był to przypadek (na potrzeby dyskusji załóżmy, że nie), to bardzo ciekawią mnie dalsze posunięcia ze strony tego obozu.

Podsumowanie

Ruchy i przetasowania w ramach partii „odgórnych”, parlamentarnych, nie doprowadzą w mojej opinii do znaczącej zmiany na balans sił. Obóz bieżącego establishmentu (PO, PSL, SLD, Palikot) pozamienia się nieco posłami, działaczami i wysokościami słupków, Palikot zapewne odpłynie zasłużenie w kierunku złomowiska historii, ogólnie jednak najprawdopodobniej całemu połączonemu układowi uda się zachować zdolność do wyłuskania minimalnej większości w przyszłym sejmie – nawet w przypadku zwycięstwa PiS na punkty (nokaut, czyli zdolność samodzielnego sformowania rządu, jest praktycznie niemożliwy). PiS natomiast nie będzie raczej w stanie wyrwać się ze skostniałej formuły skoncentrowanej na emocjonalnym podchodzeniu do spraw polityki wewnętrznej i zewnętrznej, czyli głównego czynnika formującego osławiony „szklany sufit” tej partii wyznaczany na okolice 35-38% głosów.

Szansy na realną zmianę nie tylko układu sił, ale podstaw istniejącego systemu, upatruję wyłącznie w opisanych wyżej formacjach o charakterze bardziej lub mniej, jednak zawsze dominująco, oddolnym – KNP w bliższej i RN w dalszej perspektywie czasowej. Tylko bowiem takie ruchy mają szansę na odbetonowanie sceny politycznej i skierowania jej na ścieżkę rozwoju w kierunku faktycznej reprezentacji narodu i jego interesów.

Czy faktycznie formacje te są w stanie przeprowadzić takie zmiany – czas pokaże. O jednym jestem niemalże przekonany – wiele gorszej jakości rządzących „elit” niż obecne mieć nie sposób, a niestety żadna z obecnych „tradycyjnych” dużych partii nie jest moim zdaniem immanentnie zdolna do radykalnej normalizacji funkcjonowania państwa. W związku z tym, pozostaje tylko trzymać kciuki za nowych graczy – nie przestając oczywiście bacznie przyglądać się, czy ich akcje zbieżne są z deklaracjami.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka