tipsi tipsi
66
BLOG

Bitwa przegrana, pora na reorganizację.

tipsi tipsi Polityka Obserwuj notkę 7

Po pierwsze  - nie jestem (wciąż jeszcze) członkiem PiS - nie pełnię funkcji, nie uczestniczę w życiu partyjnym, nie mam kolegów, koneksji, zależności, długów wdzięczności, wrogów i popleczników, niezrealizowanych planów i zawiedzionych ambicji. Jestem tylko wieloletnim sympatykiem PiS, a w tych wyborach aktywnym działaczem społecznego komitetu poparcia JK.

Po drugie - nie mam pokus politycznych, nie interesują mnie synekury, udział w wyborach samorządowych, bo jesem człowiekiem dostatecznie zrealizowanym i dojrzałym, by nie odczuwać pragnienia zmian, parcia do góry, rywalizacji i "pokonywania kolejnych wyzwań"; nie mam też "parcia na szkło" ani innych niezdrowych ambicji osobistych.

Udział w kampanii wyborczej wziąłem w sumie nie dlatego, że fanatycznie popieram PiS, czy jestem bezkrytycznym miłośnikiem lidera tej partii (mimo jego niewątpliwej dla mnie charyzmy), ale raczej dlatego, że dostrzegam, w jak niebezpieczną stronę podąża Polska pod rządami PO; dlatego, że nie chcę mieć później, kiedyś, wyrzutów sumienia, że nie zrobiłem nic wówczas, gdy jeszcze coś można było zdziałać. Memento dla mnie, ostatecznym wezwaniem stały się okoliczności katastrofy smoleńskiej. Widzę ponadto, że poza PiS nie ma w Polsce liczącej się siły, z którą możnaby wiązać nadzieję na demokratyzację naszego życia politycznego i zwrot w kierunku praworządności.

Ten przydługi wstęp jest po to, by nie pozostawić wątpliwości, że dalszy ciąg nie ma na celu nic innego, jak przekazanie opinii najniższych "dołów" tym z "góry", którzy zechcą je poznać, którzy potrafią uznać, że przyszła pora zastanowić się nad dalszym rozwojem partii i sposobem funkcjonowania środowiska wspierającego PiS w jego działaniach politycznych.

Piszę to z perspektywy niewielkiego miasta w Polsce B, w którym Jarosław Kaczyński odniósł bezapelacyjne zwycięstwo, w którym poparcie dla niego wyraziło się imponującą aktywnością sympatyków przy nieomal całkowicie biernej postawie przedstawicieli przeciwnego obozu.

Nie wiem dokładnie, ilu aktywnych członków posiadał PiS w moim mieście przed tymi wyborami - może 5, może 15, ale najbardziej prawdopodobne, że 10. Z tego bodaj 4 są radnymi - dwóch z nich już tylko formalnie, na papierze wspiera swą partię. Nie brali żadnego udziału w kampanii. W ostatnim miesiącu partia zyskała sporo nowych członków, na fali entuzjazmu i mobilizacji, ale trudno zgadnąć, ilu z nich wykaże się słomianym zapałem. "Etatowych" działaczy, którzy organizowali współpracę z chętnymi do pomocy sympatykami było dwóch. Jeden z nich skupił się na zapewnieniu udziału PiS w pracy komisji wyborczych (kto kiedykolwiek "maczał w tym palce", wie, ile jest z tym roboty i nerwów w okresie wyborów). Drugi jest pełnomocnikiem pewnego szeregowego posła i niejako "szefuje" partii w naszym powiecie.O skali społecznego zainteresowania i wsparcia ze strony sympatyków PiS, takich jak ja, niech świadczą tylko liczby - na listę komitetu poparcia JK wpisało się ponad 100 osób. Z tego co najmniej 20 stale i aktywnie udzielało się w kampanii wyborczej. Okazjonalnie wspierało nas przynajmniej drugie tyle. Udało nam się obsadzić mężami zaufania prawie wszystkie komisje obwodowe, zorganizowaliśmy kilka spotkań z prominentnymi działaczami partii, nieprzerwanie prowadziliśmy akcję plakatową.

Każdy, kto kiedykolwiek usiłował zorganizować kilkudziesięciu ludzi do "działań pozalekcyjnych" wie, jak trudne jest to zadanie. Nawet w tak krótkiej kampanii. Każdy ma swoją pracę, swoje życie, swoje sprawy, do tego kampania zbiegła się z końcem roku szkolnego i początkiem wakacji - mimo najszczerszych chęci, amatorzy tacy jak my, nie mogą rzucić wszystkiego, by bez reszty poświęcić się pracy na rzecz wyborów. Dlatego właśnie liczyliśmy, wręcz byliśmy przekonani, że partia w osobach jej etatowych działaczy weźmie na siebie trud koordynacji i organizacji naszych wysiłków. I tu się zdziwiliśmy.

Okazało się, że o ile przed I turą wyglądało to jak cię mogę, o tyle w okresie dwóch ostatnich tygodni nasz lokalny poseł PiS i zatrudniani przez niego ludzie ograniczyli się do działań mających na celu raczej wygaszanie kampanii wyborczej, raczej przeszkadzanie sympatykom w jej prowadzeniu, wreszcie - bezczelne jej sabotowanie. Ważniejsze okazały się lokalne zależności, jakieś "struktury poziome", powiązania rodzinne etc. Mimo to zdołaliśmy postawić na swoim i przeprowadzić z sukcesem zamierzone działania.

Jak wyglądała sytuacja w innych okręgach? Tam, gdzie aktywni byli sympatycy PO? Tam, gdzie większość społeczeństwa sympatyzowała raczej z kandydatem PO? Nie mam pojęcia. Może ten żenujący brak aktywności partii widoczny w naszym okręgu był uwarunkowany większą aktywnością gdzie indziej, ale jakoś wątpię...

Jednak nie da się zaprzeczyć, że entuzjazm sympatyków nie jest dostateczną siłą, by móc TYLKO na nim budować nadzieje na sukcesy w nadchodzących wyborach. Ludzie bez poparcia struktur partii której pomagają szybko się zniechęcą. Już widać tego symptomy.

Jak może być inaczej, jeśli lokalny poseł, który z natury rzeczy ma być naszym mentorem i koordynatorem, nie bierze udziału w ważnych spotkaniach wyborczych organizowanych przez prominentnych działaczy szczebla centralnego na jego terenie? Który nie tylko nie wspiera nas podczas organizacji i prowadzenia takich spotkań, ale wręcz podejmuje działania mające je sabotować?

Jeśli czyta to ktoś tam, na górze - HALO! - to niech idzie po rozum do głowy, o ile nie chce, by za dwa lata PiS zjechał do poziomu poparcia SLD. Wybory samorządowe i parlamentarne MUSZĄ być wspierane intensywną lokalną kampanią wyborczą - to oczywiste.

Zanim rozpoczną się przygotowania do tych wyborów, konieczne jest wykonanie przeglądu kadr i metod na wszystkich szczeblach partii. Na dole należy pozbyć się ludzi - posłów i działaczy - którzy nie mają ochoty walczyć, którzy "wiozą się" na partyjnych i okołopartyjnych synekurach i w razie zmiany kierunku wiatru, zmienią łatwo flagę. Należy wykorzystać ludzi, którzy dowiedli, że gotowi są na osobiste poświęcenie i nie szczędzą swego czasu ani własnych środków, by wspierać działania zmierzające do naprawy ojczyzny.

Należy szczerze sobie powiedzieć - kampania na szczeblu od okręgu w dół była przygotowana w pełni nieprofesjonalnie. Rozwiezienie ulotek, plakatów i gadżetów to o wiele za mało. I nie chodzi o środki, choć można było wydać je skuteczniej - chodzi o żenująco niski poziom organizacji i koordynacji. Jestem w pełni przekonany, że ten właśnie brak zaważył na wyniku wyborów. Sztabowcy i spin-doktorzy zapomnieli bowiem, że choć telewizja "kręci" Polakami, to nie jest łatwo zakręcić telewizją, by uzyskać zamierzony efekt. I że przeciwnik jest w te klocki po prostu lepszy. A skoro tak, to należy wyrwać ręce spod dupy i wyzyskać możliwości, jakie stwarza BEZPOŚREDNI kontakt z wyborcami.

Obaj kandydaci skoncentrowali się na wizerunku medialnym i obaj zaniedbali wizerunek prawdziwy. Tymczasem ludzie, choć chętnie żyją telewizją, nie traktują jej, tego co w niej widzą, tak do końca serio. To, co ukazuje im telewizja, traktują jak coś w rodzaju teatru, a teatr - wiadomo - nie jest realny. Skoro przeciwnik miał przewagę "organizacyjną" w mediach, to wynik wyborów nie budzi zdziwienia. Dlatego właśnie wizerunek wypracowany na potrzeby zjadacza mediów MUSI być wsparty swoim odpowiednikiem w prawdziwym świecie.

To dlatego każdy kandydat na prezydenta USA ściska w czasie kampanii miliony rąk. W naszej dziwnej, krótkiej kampanii nasz kandydat uścisnął ich o 800 tysięcy za mało. Winę za ten błąd ponoszą osoby, które kampanię zaplanowały i realizowały. Oczywiście, że kandydat nie może być wszędzie - ale właśnie dlatego wszędzie powinni być jego posłowie. Powinni spotkać się z jak największą liczbą wyborców z własnego terenu - również we własnym interesie - i opowiadać im o zaletach kandydata, o jego programie, planach, budując jego wizerunek w realu.

Nie wiem jak inni posłowie, ale nasz dał z siebie za mało. A właściwie - nie dał z siebie niemal nic. A przecież to jego obowiązek, ma też na to niemałe środki. Miał do uściśnięcia marne 50 tys. rąk - zawiódł na całej linii.

Napiszę może, jak wyobrażam sobie działanie posła w kampanii.

Otóż, gdybym był posłem w naszym okręgu (łatwo mi to pisać, bo nigdy nim przecież nie będę :) ), przygotowania do kampanii wyborczej zacząłbym już w kilka miesięcy po poprzednich wyborach. Gromadziłbym przede wszystkim kapitał ludzki, inwestował swój czas w sympatyków i aktywnie pracujących członków partii, by byli dobrze przygotowani do kampanii wyborczej - by każdy wiedział, co i jak ma robić, z kim współdziałać, by znał odpowiednie przepisy prawa i procedury swego działania, by gromadził niezbędną wiedzę i informacje.

Zaplanowałbym szkielet kampanii - miejsca i ludzi, spis potrzeb logistycznych, spis możliwości ich realizacji. Tak, żeby z góry było wiadomo, co i gdzie będziemy organizować, kto będzie to robił i jak dotrzemy z informacją do wyborców, który słup i który płot kto okleja itp.

Budowałbym kontakty z lokalnymi mediami, by nie szukać ich później po omacku. Ba! Sam tworzyłbym lokalne media - choćby te internetowe, ale pokusiłbym się o wydawanie okazjonalnego, a może i regularnie się ukazującego biuletynu partyjnego - materiałów jest dość, trzeba tylko chcieć.

Powoli gromadziłbym niezbędne w czasie kampanii sprzęt i materiały, albo zapewnił sobie do nich dostęp. Od czasu do czasu organizowałbym dla swoich ludzi "manewry", by w praktyce podszlifować ich umiejętności i upewnić - siebie i ich samych - że zdołają sprostać wyzwaniom.

Dużo wcześniej przygotowałbym kandydatów do komisji wyborczych i mężów zaufania. a także system przepływu informacji w dniu wyborów.

Doprowadziłbym do tego, by ludzie zatrudniani przeze mnie wiedzieli, za co biorą pieniądze, zaś wolontariusze i członkowie partii wspierający kampanię mieli nie tylko przyjemność z dobrze wykonanej pracy, ale i pewność, że nikt nie wykonałby jej lepiej. W ten sposób stopniowo otoczyłbym się kompetentnymi ludźmi, z których pożytek miałaby nie tylko partia, ale i lokalna społeczność.

Taka sprawna struktura i tworzący ją ludzie MUSZĄ pozytywnie oddziaływać na otoczenie. Wyborcy chętniej poprą dobrze zorganizowaną partię, która wychodzi im naprzeciw i dostarcza żądanych informacji, niż taką, która istnieje jedynie w wirtualnym świcie telewizji, a na poziomie podstawowym reprezentowana jest przez gromadkę spoconych amatorów, improwizujących za pomocą sznurka i taśmy klejącej.

Bo każdy wyborca intuicyjnie rozumie, że dobra organizacja państwa jest dużo trudniejszą sztuką, niż dobra organizacja lokalnej struktury partyjnej. I że skoro ktoś nie potrafi dobrze zorganizować kampanii, to jak u licha miałby dobrze zorganizować państwo?! Przecież struktura organizacyjna państwa to piramida, której każda kolejna niższa warstwa musi być coraz solidniejsza, a najmocniejszy musi być fundament - inaczej złoty czubek szybko zanurzy się w błocie.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zwłaszcza w takich wyborach jak te właśnie zakończone, nie da się uniknąć elementu improwizacji, że nie sposób przewidzieć wszystkiego, że sytuacja zmienia się dynamicznie. Tym bardziej więc starajmy się nie pozostawiać przypadkowi tego, co można zorganizować zawczasu i gódźmy się z prowizorką tylko tam, gdzie jest ona naprawdę nie do uniknięcia.

Pamiętajmy, że metoda "kupą mości panowie", mogła mieć swój urok w utarczkach rubasznych hreczkosiejów, nie sprawdziła się jednak w starciu z dobrze zorganizowaną siłą zza zachodniej granicy, ani ze wspieraną podstępną dyplomacją sfanatyzowaną dziką agresją zza granicy wschodniej.

Teraz nie musimy potykać się z nimi w stepach i na wzgórzach, walcząc szablą i lancą, jak niegdyś. Teraz narzędziem walki są media, a jej polem  umysły ludzi. Ale metody w swej istocie pozostały niezmienne, więc nie możemy im przeciwstawiać swojskiego rozgardiaszu i tumiwisizmu.

Każde kolejne wybory będą trudniejsze. Nasi przeciwnicy będą coraz silniej wspierani przez swoich możnych zagranicznych przyjaciół, bo są gwarantem słabości naszego państwa i poddania na eksploatację wszelkiego rodzaju naszego kraju i narodu. O to właśnie toczy się ta gra, o nic mniejszego.

Te wybory przegraliśmy, ale niech będą dla nas nauczką, okazją do oczyszczenia i przepoczwarzenia. Odrzućmy z nas to co martwe i zgniłe, rozwińmy to, co żywe i piękne, co pozwoli nam zerwać się do lotu. Bo jeszcze kilka takich porażek i zejdziemy do poziomu robactwa wydziobywanego z błota przez przysłowiowe "kruki i wrony". :-\

tipsi
O mnie tipsi

konserwatywno-liberalny, zależnie od kontekstu ;)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka