Newsweek Polska Newsweek Polska
1150
BLOG

Wróżby andrzejkowe

Newsweek Polska Newsweek Polska Polityka Obserwuj notkę 0

O mediach i sądach, o Chinach i sukcesie Polski.

 

Redaktor przekonująco apelował, żeby może tak coś o wróżbach, przepowiedniach i innych sprawach magicznych. No bo to przecież tydzień andrzejkowy, ludzie desperacko próbują zaczarować rzeczywistość. Bogiem a prawdą, niewiele z klimatu dawnych andrzejek zostało. Kiedyś wystarczyło, że dziewczyna wyszła na kraniec wsi, sprawdziła, skąd powiał wiatr, i już wiedziała, jakiego chłopca wypatrywać. A jak chciała poznać jego imię, to kształt obierek jabłka dawał pełną odpowiedź. A dziś tylko lanie wosku nam zostało, z efektem wiadomym. W 90 proc. przypadków kształtu toto nie ma żadnego, więc i wnioski ogólne. Z wróżbami czy horoskopami w zasadzie jest tak, że ich wynik przyjmujemy na wiarę tylko wówczas, jeśli jest dla nas dobry i optymistyczny. Kiepskie wróżby odrzucamy jako nic niewarte.

I tu właśnie jest problem. Bo jak tak polać wosk na tegoroczne wzburzone wody, to jakoś tak mi się mało optymistyczny obraz układa. W dodatku wosk taki dziwny, że figura w ogóle nie chce zastygnąć. Miesza się, przelewa, przepoczwarza. Jako wróż z doskoku odczytuję ten wynik najprościej jak można: świat wkroczył w czas turbulencji, przewartościowania, zmiany układu sił. Co było stałe przez dziesięciolecia, już takie nie będzie. Najbliższa ciału koszula: media. Zmiany przyspieszyły, wszędzie elektronika, internet i telewizja, a w obu tych supermocarnych mediach coraz więcej szumu, blichtru i tandety. Treści coraz mniej. Nawet poważne kilka lat temu portale dziś napędzają ruch sensacją i szumem wokół bzdurnych wypowiedzi polityków. Stan ten wydaje się przejściowy, ludzie nie stracili zainteresowania tematami ważnymi. Ale mediom coraz trudniej na tym zarobić, by przetrwać.

Globalny wosk, lany po raz enty, w parę figur w końcu zaczyna się układać. Ta największa po bardzo uważnym przyjrzeniu zdaje się przypominać mapę Chin albo jak kto woli – Ukrytego Smoka, którego potęgi do końca nie rozumiemy. Kupując codziennie chińszczyznę – od trampek przez zupki po iPhone’a – karmimy setki milionów głodnych ludzi. Głodnych także sukcesu, uznania, dominacji nad światem. Nie tacy słabeusze jak my otwierają przed Chińczykami wrota. My ich wpuściliśmy na budowę autostrad, co nam daje nadzieję na ich zbudowanie, a dla nich jest tylko pierwszym krokiem do ekspansji nad Wisłą i w całej Unii. Stany Zjednoczone nie są już w stanie z nimi konkurować. Co dopiero Europa, która codziennie czyta o sobie, że jest stara, zmęczona i zbliża się do ostatecznego rozpadu. Samospełniająca się przepowiednia?

My tej Europy jesteśmy podobno lepszą połową. Kilka dni temu słuchałem Janusza Lewandowskiego, naszego unijnego komisarza. Mówił o tym, jak w ciągu ledwie kilku lat gwałtownie zmieniło się postrzeganie Polski. Nie to, że działa propaganda o zielonej wyspie. Tylko że młodzi Polacy, obywatele świata, robią nam w Brukselach i Londynach świetny PR. Że ta przaśna Polska nagle zaczyna się kojarzyć z sukcesem i nowoczesnością. Słuchacze reagowali zdumieniem: czy ten Lewandowski leje wosk, czy nawija makaron na uszy? Ale to prawda: jak wyjechać nawet na chwilę z kraju, to człowiek słyszy, że nas chwalą. I jakby nieco poważniej traktują.

Po tej łyżce miodu wracam jednak do naszego rdzennego wosku. Widzę w wodzie znajomy kształt wagi, tej od wymiaru sprawiedliwości. Rachityczna, słaba, powyginana. Nasłuchałem się ostatnio od znajomych przedsiębiorców o ich walce o, przepraszam za określenie, prawo i sprawiedliwość. Co innego czytać, że zamykamy światowe rankingi efektywności sądów. A inna rzecz posłuchać prawdziwych historii o firmach i życiorysach rozwalonych przez to, że prawo w Polsce nie działa. Najpierw wspólnik wspólnikowi nie dotrzymuje słowa, łamie pisemne umowy, potem kradnie kasę, na koniec grozi porwaniem dzieci. Ofiara jest bezradna, bo agresor jest, lub twierdzi, że jest, wpływowy (były polityk czy agent). Na policję nie ma co iść, bo czynności służbowe zaczną się i skończą na kilkugodzinnym spisywaniu protokołu (jak pan nie ma dowodów, nic nie możemy zrobić). W sądzie też sprawa przegrana – proces zajmie lata. Zero ruchu, zero możliwości legalnej obrony.

Albo inne nasze woskowe cacko: piłka nożna. Chciałbym wywróżyć, że w przyszłym roku Polacy zaczną się przejmować nadciągającym Euro 2012. Drugiej takiej imprezy w kraju za naszego życia raczej nie będzie. A co słychać? Że mało kogo to całe Euro obchodzi. Że to impreza tylko dla czterech miast. Parę tygodni hałasu, potem kurz opadnie i całość pójdzie w zapomnienie.

Prowadziłem ostatnio debatę o Euro w ramach naszego cyklu samorządowego „Kongres regionów”. Minister sportu, miasta, wszyscy święci odpowiedzialni za przygotowanie imprezy. Goście w końcu przyznali, że tak szybko zasuwają z przygotowaniem imprezy, budową dróg, stadionów i lotnisk, iż zapomnieli o tym,
że trzeba całą ideę wytłumaczyć narodowi. Że przecież Euro to niepowtarzalna szansa, by „sprzedać” nieznany w Europie kraj gościom z oddali. Zachęcić, by chcieli tu wracać, turystycznie i biznesowo. Urzędnicy obiecali, że się poprawią. Łapię się wiary, że to jakaś dobra wróżba.

Michał Kobosko

Czytaj inne komentarze publicystow Newsweeka►

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka