nieateista nieateista
194
BLOG

Strach

nieateista nieateista Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Mniej więcej trzydzieści lat temu zacząłem zabiegać

o uznanie w oczach Boga, jednak nie z miłości do Stwórcy, ale ze zwykłego ludzkiego strachu.

Głęboki, wewnętrzny lęk pojawił się w moim życiu nagle. I był tym pierwotnym impulsem kierującym mnie w stronę wiary. Czego się bałem? A jak myślisz? Tego, czego boi się każdy człowiek – śmierci.

Wspaniały i pełen bólu koniec dzieciństwa

Moje dzieciństwo skończyło się z chwilą, gdy zdałem sobie sprawę, że kiedyś przecież umrę. Przeraziła mnie świadomość, iż pewnego dnia – tak po prostu – przestanę istnieć. A potem nie będzie mnie przez całą wieczność: młodej osoby, która właśnie stoi u progu fascynującego, dorosłego i odpowiedzialnego życia.

Z jednej strony to był okres mojego przebudzenia. Zaczynałem patrzeć, po raz pierwszy, odpowiedzialnie: na siebie samego, na innych, na swoje życie w przyszłości. Jakiej przyszłości? Oczywiście tej oczekiwanej przez młodą osobę – możliwie najlepszej. Miałem własne, tylko swoje marzenia – marzenia piętnastolatka. Fascynacja przekroczeniem progu dorosłości rozpoczęła inną fascynację: życiem dojrzałym, odpowiedzialnym. To był moment zadawania sobie wielu pytań, zaczynających się od: co?, jak?, dlaczego? Oprócz takich: Co chciałbym robić w przyszłości? Jak sobie wyobrażam swoją przyszłość? Dlaczego jedni ludzie są szczęśliwi, a inni nie? Jak powinienem zaplanować swoją przyszłość, aby należeć do tych pierwszych? pojawiły się też inne. Uświadomiłem sobie, że na końcu tego nowego, fascynującego życia czeka na mnie ostateczny i w sumie bezsensowny koniec: udanie się w niebyt, w dodatku na całą wieczność.

Moja reakcja

Jaka była moja reakcja? Mogła być tylko jedna: zlałem się potem ze strachu, a raczej z rozpaczy. Pomyślałem: To przecież nie ma najmniejszego sensu. Co? Taki właśnie koniec. Przestałem chodzić do kościoła w wieku 12–13 lat, w dniu, w którym dowiedziałem się, że człowiek „pochodzi od małpy” (jako biolog muszę doprecyzować: mieliśmy wspólnego przodka). Kilka lat później strach przed śmiercią, przed utratą po wsze czasy cudownego i odpowiedzialnego życia – tego, w które właśnie miałem za chwilę wkroczyć – zmusił mnie do gorączkowego poszukiwania Boga.

To poszukiwanie, ta potrzeba istnienia Boga przybrały na sile w chwili, gdy się zakochałem. Skończyłem właśnie osiemnaście lat i spotkałem obiekt, który w tym momencie – wielkiej potrzeby – powinien się pojawić. Był doskonały – na zewnątrz. Nie byłem w stanie pogodzić się z myślą, że to oszałamiające uczucie – życie jeszcze piękniejsze, niż wydawało się wczoraj – może przeminąć, że taka więź łącząca dwoje ludzi może zostać kiedykolwiek przerwana; została zerwana już po kilku miesiącach przez tę drugą stronę!

Miłość ma tę konsekwencję, że w chwili jej odczuwania nasze życie nabiera szczególnej wartości, staje się wielokrotnie bardziej pożądane. Tym samym lęk przed jego utratą jest w takich momentach najsilniejszy. To wówczas właśnie obawa przed śmiercią była we mnie największa. Podejrzewam, że każdy człowiek w sytuacji gdy jest szczęśliwy, w dniu, w którym stwierdzi, że to jest ta najpiękniejsza chwila w jego życiu, odczuwa to samo: lęk przed utratą tej chwili, przed utratą życia w ogóle.

 

nieateista
O mnie nieateista

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo