O Oświęcimiu - czy jak kto woli: Auschwitz, nie mówi się wiele.
Die Endlösung der Judenfrage, przyczyna zagłady sześciu milionów Żydów, to w podręczniku do historii pięć linijek. O hitlerowskich obozach zagłady w szkole usłyszałam dopiero w liceum - dlaczego, nie wiem. W programie nauczania jedynym śladem tego zbrodniczego mechanizmu są Opowiadania Borowskiego, które można oceniać i interpretować na wiele sposobów (nie można zapomnieć o poglądach politycznych samego autora).
Szkoła o Oświęcimiu milczy. O wiele ważniejsze są przecież historia PRLu, twórczość Mickiewicza i równania kwadratowe. Mam to szczęście, że moja rodzina należy do tych 'inteligenckich', przywiązanych do kraju i kultury. Na terenie obozu byłam dwa razy. Za pierwszym, mając 12 lat, zrozumiałam niewiele. Głównie tyle, że w tym miejscu musiało się dziać coś ważnego i wszyscy są jacyś strasznie poważni, smutni. Za drugim, pięć lat później, byłam już lepiej przygotowana. Wymagało to przetrząśnięcia bibliotek, sięgnięcia po wielotomowe opracowania, zniesienia lektury, z której obrazy przypominały koszmar senny.
Ja zrozumiałam. Moi rówieśnicy? O Auschwitz wiedzą tyle, że zginęło tam wiele osób i że było to dawno temu. Nie obchodzi ich ludzka krzywda sprzed ponad sześćdziesięciu lat, odbudowane mury są im obojętne, a zrekonstruowane krematorium nie wygląda strasznie. Nie wiem, jak można by to zmienić. Ogół odwiedzających obóz młodych Polaków może wyniósłby coś z tego, gdyby mogli poczuć to, co czuli Tamci, idąc do komór gazowych. Ale przecież posmakowanie strachu w ciemności i duchocie zostałoby uznane za zbyt okrutny środek wychowawczy.
Myślę, że świat chce zapomnieć o Oświęcimiu i nauce, jaka powinna płynąć z historii tego strasznego miejsca. Czy za kolejne 65 jeszcze ktokolwiek będzie pamiętał, że Auschwitz jest czymś więcej, niż miejscem z książki do historii?