Moje ostatnie kilka tygodni było jednym, wielkim, przerażającym chaosem (i wcale nie zapowiada się, że będzie lepiej). Dla oderwania od trosk dnia codziennego, polityki, pracy, etc - proponuję Wam odkrywanie muzyki. Na nowo.
Interesujące utwory trafiają do mnie zazwyczaj przez przypadek. Zasłyszane u kogoś, podesłane przez któregoś z muzykomaniaków, znalezione w Sieci. Historia mojej znajomości z piosenkami Vienny Teng była w sumie podobna - jej utwór został wykorzystany do jakiegoś pokazu slajdów na youtube (pamiętam, że była to Eric's Song, chyba do grafik związanych z Upiorem w Operze). Pogrzebałam, posłuchałam i... Chyba nie sposób się nie zakochać.
Vienna Teng, a właściwie Cynthia Yih Shih to Amerykanka tajskiego pochodzenia, w światku muzycznym istniejąca od 2002 roku, kiedy to ukazała się jej debiutancka płyta, Waking Hour. Od tego czasu jej kariera rozwija się dość powoli, ale konsekwentnie - w ubiegłym roku ukazał się już czwarty jej album. Rodzaj muzyki? Coś pomiędzy folkiem i miękkim popem, z użyciem instrumentów głównie klawiszowych. Teng ma niezwykły głos - miękki i ciepły, ze skalą większą, niż u Norah Jones. Teksty są... Intymne. Emocjonalne, szczególnie te wykonywane a capella.
Gravity to jeden z moich absolutnie ulubionych utworów. Może dlatego, że opowiada gorzką historię miłosną, może przez wspaniale wykonany refren. Albo dlatego, że to po prostu prawdziwe i piękne.
Lullaby for a Stormy Night to z kolei ciepła, pogodna kołyskanka, której bardzo łatwo się nauczyć (i nie wiem dlaczego, ale refren ma skłonności do 'doczepiania się'a. A potem człowiek siedzi w tramwaju i nuci ;))
I wreszcie Passage opowiadający tragiczną historię z nieoczekiwanej perspektywy. Poetycki tekst i wykonanie, które po prostu zmusza do zwrócenia uwagi na umiejętności wokalne artystki.
Na koniec, moja ukochana piosenka. Nie wiem, dlaczego, ale podejrzewam głupie sentymenty. Albo to, że utwór jest po prostu piękny. Oceńcie sami.
