Kiedy minęło mi te 12 lat spędzone w trybach systemu edukacji?
Nie czuję się dorosła, a jednak, kiedy dzisiaj - tuż przed wyjściem na galę zakończenia roku - wyszykowana stanęłam przed lustrem, zamrugałam ze zdziwienia. Przed chwilą byłam małą dziewczynką, która szła z wielkim plecakiem do podstawówki! I zbuntowaną gówniarą, która w gimnazjum ubierała się na czarno! I przed chwilką mój najlepszy przyjaciel prowadził mnie za rękę do pierwszej klasy liceum. Gdzie się podział ten czas?
Panikuję.
Mimo całej mojej głębokiej niechęci do niesprawiedliwego i wadliwego systemu edukacji, szkoła zawsze była portem, do którego się wraca niezależnie od życiowej burzy. Zawsze był powód, żeby wstać wcześnie rano, ubrać się, złapać torbę i wyjść. Zawsze było coś do zrobienia - lekcje, nieuporządkowane notatki, zaległości, praca dodatkowa, referat, synteza wiadomości... A teraz to się zmieni. Będą do zrobienia inne rzeczy, trudniejsze i może bardziej interesujące, ale inne.
Naprawdę się boję przyszłości.
Cholera, nie przypuszczałam, że będę wpadać w panikę na myśl o utracie bezpiecznej rutyny dni podporządkowanych obowiązkowi szkolnemu. Że jednocześnie będę się bała i cieszyła na myśl, że oto zaczyna się coś nowego, coś innego, coś obcego. I boję się obcości, boję się tego, że wyjadę z domu na studia, tego, że będę gdzieś nowa i obca.
Odbija mi chyba, wiem.
Miałam jednak świadomość, dziś, obserwując twarze ludzi z mojej byłej już klasy, że czujemy ten strach wszyscy. I powiem wam, że uczucie, że nie jestem w tym wszystkim sama, jest bardzo pocieszające.
A teraz zamknę oczy i kiedy je otworzę, zorientuję się, że zaraz matura. Trzy, dwa...