Rafał Gomuła Rafał Gomuła
287
BLOG

W którą stronę wieje wiatr, czyli nowy rząd Ewy Kopacz

Rafał Gomuła Rafał Gomuła Polityka Obserwuj notkę 1

 W piątek o 10.00 premier Ewa Kopacz ogłosiła nazwiska nowych-starych ministrów, którzy będą tworzyć jej gabinet. Ta niecodzienna sytuacja wyniknęła z odejścia z fotela premiera Donalda Tuska, co podyktowane przyjęciem przez niego stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej.

Konstytucyjne procedury wymagały złożenia przez koalicję większościową kandydatury nowego premiera. Wybór padł na dotychczasową wiceszefową PO Ewę Kopacz, która po powierzeniu jej misji przez Prezydenta RP rozpoczęła tworzenie nowego rządu. I tu rozpoczął się dwutygodniowy spektakl medialny, w którym przedstawiciele rozmaitych stacji telewizyjnych, radiowych oraz prasy ruszyli do wyścigu, kto trafi najcelniej nowe nazwiska ministrów w rządzie nowej pani premier. Teraz, gdy skład rządu jest już znany, możemy zastanowić się, co było przyczyną powołania tych, a nie innych ministrów.

Uważam, że kryterium wyboru członków nowej Rady Ministrów ograniczało się do trzech, czterech najważniejszych czynników.
 
 
Po pierwsze, kryterium frakcyjne.

 
Nie od dziś wiadomo, że w partii rządzącej są trzy przewodnie frakcje. Pierwsza, najliczniejsza to tzw. dwór byłego już premiera Tuska, który szacuje się na nieco ponad połowę klub parlamentarnego.  Druga, tzw. spółdzielnia, której szefuje Cezary Grabarczyk to około 30% klubu, no i ostatnia, o której słychać najczęściej za sprawą jej przywódcy, czyli schetynowcy.
 
 
Podstawowym powodem doboru tego, a nie innego kryterium była utrzymanie równowagi, balansu wewnątrzpartyjnego. Od momentu ogłoszenia informacji o tym, że Donald Tusk wyjeżdża do Brukseli w mediach rozgorzała dyskusja pt. „Co dalej z Platformą?”. Niektórzy eksperci wieszczyli nawet rozpad całej partii, który może być wynikiem bratobójczej wewnętrznej walki o przywództwo.  Nie da się ukryć, PO nie jest partią jednolitą. Partia przechodziła w swej biografii wiele zmian, w tym tą najważniejszą, czyli zmianę układu sił. Donald Tusk był jedynowładcą Platformy, mający bezsprzecznie największe poparcie. Był mistrzem gierek wewnętrznych, często używając brutalnych metod w usuwaniu ze swojego pola potencjalnych przeciwników politycznych, doprowadził do sytuacji, że jego pozycja w PO była nie do podważenia. 
 
 
Pozycja Kopacz jest mocna, ale nie porównywalnie słabsza od jej poprzednika. Mocną pozycję zdołała uzyskać dzięki niezachwianej, wręcz naiwnej lojalności wobec Tuska.  Jednak była minister zdrowia pod względem powagi do własnej osoby i szacunku od niej z Tuskiem kandydować nie może. Wybór Schetyny czy Grabarczyka na ministrów ma dać balast pomiędzy frakcjami. Ustabilizować wewnętrzną sytuację PO. Tuska i Kopacz nie stać teraz na polityczne trzęsienie ziemi w we własnym ogródku.
 
 
Wciągnięcie do rządu liderów frakcji może być powodem chęci utrzymania ich w ryzach, pod kontrolą. Pytanie jak wykorzystają ten czas. Grabarczyk jako minister infrastruktury w poprzedniej kadencji odchodził jako skompromitowany kolejnymi swoimi porażkami ministerialnymi. Teraz wraca, tym razem będzie ministrem sprawiedliwości. Ma szansę odbudować swoją pozycję, wkupić się do łask opinii publicznej. Chociaż był już taki, co na tym stanowisku próbował stworzyć swoją silną pozycję. Jarosław Gowin. Ale jego ta niezależność popchnęła aż do postawienia się w szranki z samym Tuskiem, a następnie wyjścia z PO i stworzenia własnej partii. Jaki status ma teraz – każdy widzi.
 
 
Najwięcej emocji budzi powrót do rządu Grzegorza Schetyny, szefa schetynowców. Już kiedyś był ministrem, szefem MSW, nawet wicepremierem. W pewnym momencie był tak popularny, że media przedstawiały go pierwszego w sukcesji po Tusku. Schetyna jako szef MSZ to chyba najbardziej kontrowersyjna nominacja. Brak doświadczenia w dyplomacji, nie znajomość języków – ciężko jest znaleźć merytoryczne przesłanki za jego wciągnięciem na tak odpowiedzialną funkcję – i to w obliczu trudnej sytuacji międzynarodowej. Być może chodzi o to, by jego pozycja w oczach Polaków spadła, CBOS podaje, że ufa mu ponad 20% ankietowanych.
Żelichowski porównywał kiedyś Schetynę do rosomaka, zwierzęcia które jest agresywne, waleczne, ale zwykle tylko w obronie własnego stada. Jak ulał pasuje do niego. Schetyna miał tendencję do obsadzania swój ludzi stanowiskami skarbu państwa, co zresztą było jednym ze źródeł sporu między nim a Tuskiem.  Dlatego tak ważne było nie powierzanie mu żadnej z tek gospodarczych. Wracając do porównania do rosomaka, miał też tendencję, i też ma ją do dzisiaj do okopywania się we własnej grupie. Dzięki temu, mimo wielu problemów i przetasować w ostatnich latach w PO, Schetyna ze swoimi poplecznikami wciąż odgrywa ważną rolę w polityce wewnątrzpartyjnej.
 
 
Po drugie prezydent

 
Kolejnym czynnikiem istotnym przy ustalaniu rządu była rola prezydenta. Bronisław Komorowski od dłuższego czasu  umacnia swoją pozycję, co jest pochodną utrzymującej się wysokiej popularności w społeczeństwie.  Nie rozmawia się teraz, czy Komorowski wygra drugą kadencję w przyszłym roku, ale w której turze, bo wygrana jest pewna. Prezydent w strategii PO odnośnie przyszłorocznych wyborów parlamentarnych może odegrać dużą rolę – Tusk na pewno będzie chciał wykorzystać jego dobre sondaże od podźwignięcia Platformy. Z drugiej strony Komorowskiemu będzie zależało na powolnym odcinaniu pępowiny z PO, bo partia rządząca ze słabymi sondażami może pociągnąć go na dno.
 
 
Wiadomo jest, że prezydent jest stronnikiem schetynowców. Obsadził paru w swej Kancelarii, regularnie gości ich na Belwederze. I tu pojawia się gra o przeciągnięcie prezydenta na swoją stronę. Tusk otwarcie stawia się po jego stronie – nazwał ich relację przyjaźnią w swoim ostatnim publicznym wystąpieniu, zgodził się na ustępstwa w kwestii doboru rządu. Niewątpliwie pozycja Bronisława Komorowskiego wzrosła i to znacząco.
To on nie chciał Rostowskiego w MSZ i to on chciał większego udziału dla schetynowców w podziale tek ministerialnych. Próbą zamanifestowania swojej pozycji już w przedbiegach było trochę teatralna próba dezaprobaty (fałszywej?) wobec nominacji Ewy Kopacz, którą ostatecznie powołał na funkcję premiera.
 
 
Po trzecie kobiety

 
Nie da się ukryć, że wzrosła rola kobiet w rządzie. Podkreślała to kilkakrotnie w swoim wystąpieniu sama Kopacz. Jednak postawienie na kobiety to nie tylko próba złagodzenia wizerunku rządu w oczach opinii publicznej czy mediów. Ewidentnie od pewnego czasu, a czego przykładem jest ostatnie mini-expose Tuska, PO zmierza ku lewej stronie sceny politycznej. Nominacje jeszcze za kadencji Tuska, Fuszary czy Omilanowskiej, a wcześniej Arłukowicza (post-SLD)  do rządu są tego dobitnym przykładem. Platforma lewicuje również programowo. PO znów chce spolaryzować scenę polityczną do linii PiS-PO.  Prawo i Sprawiedliwość od dłuższego czasu jest prawicą jedynie światopoglądowo. Rywalizację na zasadzie, kto więcej obieca można już uznać za otwartą. PO oczywiście jako partia rządowa ma więcej do zaoferowania – w końcu to oni mają moc sprawczą, posiadają władzę wykonawczą.
 
 
Platforma w 2001 roku startowała jako partia liberalna, centro-prawicowa. Różne decyzje, również gospodarcze, sprawiły że Tusk i jego ludzie stali się partią środka, szerokie centrum, bez konkretnej grupy odbiorców o zdeklarowanych poglądach (chyba że za poglądy uznać niechęć do PiSu). Jednak w kontekście zbliżających się wyborów taka nie wyrazistość może okazać się nie wystarczające. Stąd zwrot na lewo.  A lewica jest niezagospodarowana. Leszek Miller i jego SLD to partia obecnie bez wizji co do przyszłości, dodatkowo tzw. ludzie lewicy czują dystans do poprzedniej epoki, z którą kojarzony jest były PZPR-owiec. Z drugiej strony jest Janusz Palikot i jego Twój Ruch. Partia przegrała z kretesem wybory do Parlamentu Europejskiego.  Dodatkowo utknęła gdzieś między antyklerykalizmem i liberalną rewolucją, a wciąż każe nazywać się tą prawdziwą lewicą. Walki Palikota z Millerem o przywództwo na lewicy odebrana została przez wyborców raczej negatywnie i jedynie pokazała, że istnieje duża niezagospodarowana przestrzeń po lewej stronie. W nią uderza Tusk.  PO nie chce by na lewicy ludzie wybierali między nią a np. SLD. Chce wciąż być w centrum, ale przy okazji zagarnąć ludzi, którzy do tej pory nie uważali się za zwolenników PO, a daleko im od PiSu.
 
 
Ostatnim ciekawym elementem rządowej układanki jest Radosław Sikorski. Decyzja od odsunięciu go od MSZ była najbardziej krytykowana ze wszystkich decyzji premier Kopacz. Fatalny moment, brak poważnego zastępcy, zwłaszcza w kontekście niełatwej przecież sytuacji międzynarodowej, choćby konfliktu na Ukrainie.  Jednak do z pozoru błędnego przesunięcia Sikorskiego na fotel marszałka Sejmu można szybko znaleźć proste argumenty. Przede wszystkim były szef MSZ to „bitny” platformers, kiedyś w PiSie, teraz jego zagorzały wróg. Tusk uznał, że pozycja marszałka to świetna wyjściowa do polaryzacji konfliktu na linii PiS-PO. Kopacz utrudniała jak mogła pracę opozycji przez „zamrażarkę” sejmową, skracanie wystąpień posłów, czy też za pomocą ciętego języka. Można przewidywać, że Sikorski to będzie Kopacz 2, ale bardziej. Zaostrzy konflikt, jako były pisowiec jeszcze bardziej będzie irytował największa partię opozycyjną w Sejmie.  A przecież o to chodzi, o zapędzenia do roga PiSu. Przy ich krzykach, nawet PO wygląda na logiczną, poukładaną partię.
 

 

 

Więcej o polityce zagranicznej na Twitterze: @roger2607

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka