NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL
135
BLOG

Remigiusz Okraska: Pranie rynku

NOWY OBYWATEL NOWY OBYWATEL Polityka Obserwuj notkę 45

Remigiusz OkraskaZamiast coraz lepszych produktów – coraz gorsze. Zamiast dbałości o konsumenta – wciskanie mu tandety.

 

Gdy zwolennicy wolnego rynku zaczytują się wywodami Miltona Friedmana, a przeciwnicy – wywodami Naomi Klein o krwiożerczych „wielkich korporacjach”, ja wolę obserwować samo życie. Ono znacznie lepiej obnaża słabości wolnego rynku.

Przykładów „z życia wziętych” jest mnóstwo. Wystarczy zrobić sobie spacer po dowolnym mieście i dostrzec, że 99, jeśli nie 100% pubów i knajp oferuje piwo trzech wielkich koncernów piwowarskich – najczęściej w danym lokalu tylko jednego z nich. Taką rynek oferuje różnorodność i wolny wybór – między produktami Grupy Żywiec (koncern Heineken), Kompanii Piwowarskiej (SABMiller) i Carlsberg Polska. Wybór jak w znanym powiedzonku Henry’ego Forda: klient może wybrać dowolny kolor samochodu, pod warunkiem, że będzie on czarny. Na bodajże ponad 60 polskich browarów, w lokalach reprezentowane są głównie trzy wielkie koncerny, warzące piwo coraz bardziej byle jakie i mające niewiele wspólnego z „klasycznym” trunkiem tego rodzaju.

Ale mniejsza o piwo. Ostatnio miałem lepszą okazję obserwować „zalety” wolnego rynku. Otóż zepsuła mi się pralka. Była renomowanej firmy – znanego koncernu. Wyprodukowano ją w Europie, nie w Chinach. Nie był to produkt z dolnej półki, lecz „klasa średnia” – gdy nabywałem ją ponad 2 lata temu, kosztowała 1500 zł, a jakieś 3/4 pralek dostępnych wówczas w ogromnym salonie sprzedaży było tańszych od niej. A mimo to raczyła się zepsuć 4 miesiące po zakończeniu gwarancji.

Awaria jak awaria, pomyślałem, zdarza się. Zapewne bez trudu uda się naprawić – duże miasto, nowy model urządzenia, żaden problem. Jednak zaproszony specjalista szybko rozwiał moje złudzenia. Po pierwsze, sprawa jest skomplikowana, bo jedną z dwóch zepsutych części (awaria tego, co on nazywał „układem elektronicznym” sprawiła, że zepsuła się również pompa) trzeba sprowadzić od producenta, co wraz z naprawą może potrwać nawet 2 tygodnie. Po drugie, cała ta zabawa – koszty obu części, przesyłki kurierskiej oraz robocizna – ma kosztować około 800-900 zł. Przypominam: chodzi o pralkę, którą dwa lata wcześniej kupiłem za 1500 zł. W dodatku, jak łatwo sprawdzić, za 900-1000 zł można nabyć pralkę nową, co prawda gorszej klasy i mniej renomowanego (brzmi to jak ponury żart w tym kontekście) producenta, ale trudno uznać, że znacząco gorsza będzie ona od tej dwuletniej, którą miałbym reperować.

Nie mogąc w to wszystko uwierzyć, pomyślałem sobie – mea culpa – że wezwany fachowiec to zapewne jakaś branżowa oferma, a wszyscy jego porządni koledzy po fachu wyjechali do Francji lub Irlandii. Popytawszy znajomych, wkrótce miałem namiary na „prawdziwego specjalistę”, chwalonego jako taki, który z każdą awarią się upora, a w dodatku doradzi, jak wybrnąć z kłopotu możliwie najmniejszym kosztem. I co? Przyszedł, obejrzał, dwie godziny grzebał w mechanizmach pralki, by na koniec powiedzieć mniej więcej to samo, co jego poprzednik.

Na moje wyrazy zdziwienia takim obrotem sprawy, powiedział mniej więcej tak: nie ma sensu kupować pralki za więcej niż 1000 zł, chyba że stać kogoś na naprawdę porządny sprzęt, taki za 5 tysięcy. Kupuje się najtańszy model z dwu- lub trzyletnią letnią gwarancją, licząc się z tym, że albo sprzyja nam szczęście i pralka jako tako będzie działała nawet 10 lat, albo z tym, że po zakończeniu gwarancji zepsuje się coś, czego naprawa kosztuje tyle, że bardziej opłaca się nabyć kolejną byle jaką pralkę. Zakup sprzętu za 1500-2000 zł nie ma wielkiego sensu, bo – poza nieco lepszą jakością prania i nieco większą wydajnością zużycia wody i energii – w przypadku poważnej awarii połowę tej kwoty wpakujemy dodatkowo w reanimację czegoś, co już będzie przecież „przechodzone”, bez żadnej pewności, że wkrótce nie zepsuje się któryś z kolejnych podzespołów.

Nawet gdybym wierzył w wolny rynek, moja wiara ległaby w gruzach. Jest XXI wiek, od kilkuset lat mamy nieustanny postęp techniczny, który w ostatnich kilku dekadach przybrał wręcz szalone tempo. Ludzka kreatywność przekracza wszelkie granice – latamy w kosmos, wysyłamy tam zdalnie sterowane satelity, rozkładamy DNA na czynniki pierwsze, manipulujemy w genach, tworzymy materiały odporne na wszelkie żywioły. W tym samym czasie trwa doskonalenie mechanizmów gospodarki – prawo podaży i popytu to dziś niemal 11 przykazanie, a „gospodarka rynkowa” należy do tych wartości, których przed złowieszczymi watażkami i tzw. populistami bronią światowe potęgi militarne oraz globalne instytucje. Zlikwidowano niemal wszelkie pozostałości „socjalizmu”, w którym państwo narzucało rozmaite reguły gry. Każdy producent zapewnia w reklamach i materiałach promocyjnych, że zatrudnia sztab fachowców, by klientom przychylić nieba. Aż roi się od „doskonałych”, „sprawdzonych”, „ulepszonych” produktów i technologii.

I co z tego wynika dla przeciętnego użytkownika pralki albo dla fachowca od naprawy pralek, który zna ich jakość „od kuchni”? Zresztą, nie tylko o pralki tu chodzi. Dlaczego ów rzekomo doskonały, nieskrępowany wolny rynek, zapewnia mi „markową” tandetną pralkę, „markowe” piwo coraz bardziej pozbawione smaku, „markowe” wędliny ociekające śluzem, cholernie słone i psujące się po 2 dniach. I całe mnóstwo równie markowego byle czego. To ja, konsument, miałem być tegoż rynku naczelnym podmiotem, moje potrzeby miały stać się centrum owego systemu, a swobodnie działające (precz z widzialną ręką państwa!) podmioty powinny toczyć zażarty bój o moje względy, oferując produkty wciąż lepsze.

Zapewne zaraz przeczytam w komentarzach, że rynek byłby doskonały, gdyby nie wciąż istniejące zaszłości „socjalizmu” – tak, wiem, te cholerne składki na ZUS i podatki mają niezwykle istotny wpływ na jakość pralek... Albo dowiem się, że tęsknię za „komunizmem” i kolejkami po pralki. No cóż, powiem zatem tylko, że nie tęsknię za komuną i nie chciałbym do nie wracać. Tęsknię natomiast za faktyczną dbałością o klienta, której nie ma ani w „komunie”, ani – jak widać – na wolnym rynku. Bo ani jeden, ani drugi z tych systemów nie ma na celu optymalnego zaspokojenia potrzeb obywateli, lecz wyciśnięcie z nich, ile się da. Owszem, komuna była gorsza, bo uniemożliwiała krytykę, a bunt pacyfikowała bez pardonu. Rynek jest lepszy, bo na krytykę pozwala, a niezadowolonych nie posyła do więzień. Zapewne dlatego, że krytyką nie musi się przejmować, a buntu się nie obawia, bo takowy mu nie grozi – zamiast niego czeka nas co najwyżej pyskówka fanów Whirpoola z fanami Electroluxa, fanów Boscha z fanami Candy, fanów Indesitu z fanami Siemensa itd.

Remigiusz Okraska

Blog pisma NOWY OBYWATEL Piszą: Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka