Pan Jan planuje budżet na przyszły rok. Robi tak co roku, liczy dokładnie estymowane przychody i kalkuluje, na co w nadchodzącym roku będzie sobie mógł pozwolić. Pan Jan jest dumny ze swej przezorności i skrupulatności i stara się uwzględnić różne okoliczności które mogły by mieć wpływ na jego przyszłoroczną kondycję finansową...
Pan Jan nigdy nie wygrał ani grosza w totolotka. Jednak ustalając przyszłoroczny budżet pomyślał, iż może pora ten stan rzeczy zmienić - w końcu tyle osób wygrywa więc czemu i on by nie miał? Tak, najwyższa pora wygrać w Lotto i nie ma przeszkód, aby nastąpiło to w nadchodzącym roku. Tak, to będzie bardzo dobry rok. Nie zanosi się na poważniejsze perturbacje ani w pracy ani w domu, dobrze będzie zgarnąć troszkę dodatkowych pieniążków. Niedużo, dwa - trzy miliony. Pan Jan uśmiecha się pod nosem. - Ależ ze mnie świetny menedżer -mruczy z zadowoleniem. Ma powody do zadowolenia. Jest człowiekiem przezornym i poważnym, swoje życie traktuje serio i NICZEGO nie pozostawia przypadkowi. Pracowicie wpisuje sześć zer po przecinku po stronie przychodów - bo czemu nie? Pan Jan jest rasowym menedżerem a rasowi menedżerowie nie planują porażek. Będzie willa z basenem. Będą wakacje na Mauritiusie albo w innym pięknym miejscu. Będzie wino, kobiety i śpiew. Tak, tak. Tylko wypełnić kupon.
A kilka kilometrów dalej w okazałym, szarym, nieco smutnym gmachu siedzi inny pan Jan. On tez jest menedżerem. i nie zgadniecie - tez układa budżet. Tez skrupulatnie oblicza, dodaje, planuje. Także jemu musi się wszystko dopiąć. ale się nie dopina. Prywatny pan Jan nie miał wielkich problemów z zabudżetowaniem sobie Mauritiusa. Ten pan Jan, publiczny pan Jan ma większy problem - nie może zagrać w totolotka. Musi szukać innych źródeł przychodu do budżetu którym zarządza. A zarządza nieporównanie większym budżetem. Zarządza budżetem wszystkich panów Janów i wszystkich pań Janin. I tez jest rasowym menedżerem. Szczyci się tym, że postępuje racjonalnie i zgodnie z logiką. Dziś właśnie idąc ministerialnym korytarzem zauważył, jak pani Jadzia z panią Dziunią z Departamentu Pieniędzy Wyrzuconych w Błoto (w skrócie (DPWB) zatrzymały się w kąciku imienia Jaracza zwanym niekiedy palarnią i pani Dziunia poczęstowała panią Jadzię papierosem.
- E U R E K A ! - Krzyknął pan Jan. Widziałem! Przewidziałem! Wydedukowałem!
Truchcikiem pobiegł do swojego olbrzymiego gabinetu. Tak, to było to! Pani Dziunia poczęstowała panią Jadzię papierosem a więc pani Jadzia UZYSKALA DOCHÓD!!! A od dochodu państwu należy się podatek! Pan Jan był zachwycony własnym geniuszem - bo przecież nie co dzień wpada się na tak rewolucyjny pomysł :). Teraz wystarczy tylko wpisać co trzeba do odpowiedniej ustawy i patrzeć, jak ludzie gremialnie wyliczają każdego wysępionego papierosa i z komsomolską radością w sercu wpisują równowartości do odpowiednich rubryczek w PIT. By żyło się lepiej. Wszystkim :)
A teraz na poważnie: W polskim prawie podatkowym od roku 1992 funkcjonuje potwór o którym dowiedziałem się dopiero w ostatnim czasie - do tej pory bestia spała sobie w ukryciu będąc kompletnie martwym, zupełnie zapomnianym / ignorowanym przepisem mówiącym, że jeśli ja wyświadczę przysługę innej osobie, np. złożę jej komputer z części, które ona mi powierzy to ta osoba powinna rzecz potraktować jako dochód i odprowadzić odpowiedni podatek. Podatek od NIEWYDANYCH pieniędzy. Kiedyś, w dawnych czasach słyszałem o sytuacji, gdzie pewna firma została obciążona dodatkowym podatkiem za serwer Windows którego owa firma nie kupiła bo używała Linuxa który jak wiemy jest darmowy. Urząd Skarbowy doszedł do wniosku więc, że firma nie kupując serwera Windows uzyskała dochód i musi w związku z tym zapłacić podatek dochodowy. To, że pieniądze ZAOSZCZĘDZONE (a nie zarobione - jak zinterpretował US) zostały juz raz opodatkowane nikogo nie obchodzi. nikogo tez nie obchodzi, że zostaną opodatkowane jeszcze nieraz, przy każdorazowej zmianie ich właściciela przy pomocy PIT-ów, CIT-ów, VAT-ów, ceł, akcyz i innych pseudopodatków i parapodatków. Państwo zresztą nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Swego czasu prominentny polityk koalicyjny przyznał ze szczerością kretyna że nie ma za co budować autostrad bo wredny PiS zmniejszył składkę rentową. A publika łyknęła tę gadkę jak karmny gęsior gałki...
Co jest groźne - jak wypowiadała się dziś sympatyczna pani z Izby Skarbowej fiskus wie, że nie można żądać wykazywania dochodu przez usługobiorcę, jeśli staruszce, która sama nie może umyć sobie okien wyświadczy przysługę życzliwa sąsiadka. Tak samo w przypadku wymiany usługa za usługę - jeśli pani Jadzia umyje pani Zosi okna a w zamian za to pani Zosia popilnuje pani Jadzi dzieci to te usługi nawzajem się znoszą. Tyle że z kontekstu tej wypowiedzi wynika ze PRAWO TEGO NIE OKREŚLA!!! To jest zależne od INTERPRETACJI PRACOWNIKA URZĘDU SKARBOWEGO a zatem to co Ty, drogi Czytelniku uznajesz za sąsiedzką przysługę Twój Urząd Skarbowy może uznać za przestępstwo skarbowe - bo pan Piotr z innego US uzna, że te usługi się nie znoszą - a sumują. I jeśli pani Jadzia umyje pani Zosi okna a pani Zosia jej w zamian za to popilnuje dzieci to OBYDWIE uzyskują w ten sposób dochód i obydwie są winne Państwu podatek. Popatrzcie Państwo, ile tu prawo pozostawia pola do kombinacji z jednej strony, a do podsrywania, podłości i donosów z drugiej. A pośrodku stoi głupi i mętny przepis który niczego nie precyzuje i z KAŻDEGO robi przestępcę skarbowego (trzeba być skończonym idiotą żeby tego typu rzeczy w ogóle zgłaszać) a z urzędnika skarbowego robi naszego pana życia i śmierci który może podjąć każdą decyzję i jakiej by nie podjął nie ponosi ŻADNEJ odpowiedzialności za skutki swoich decyzji.
Coś na ten temat mógłby powiedzieć np. pan Roman Kluska.
Jestem niezwykle ciekaw, ile jeszcze takich kwiatków siedzi poutykanych w najprzeróżniejszych ustawach i kodeksach i kiedy - wzorem korporacji - ludziom zaczną być wyciągane różne "kwiatki" - tudzież przy jakich okazjach. Polskie prawo, zwłaszcza podatkowe pełne jest takich paragrafów, gdzie nieprecyzyjny, mętny przepis pozostawia urzędnikowi swobodę interpretacji co nie powinno mieć W OGÓLE miejsca - urzędnik obsługując petenta powinien być ograniczony przepisami wykonawczymi do tego stopnia, żeby nawet wybór koloru tuszu jaki ma w długopisie nie zależał od jego inwencji - a ponieważ tak nie jest korupcja i nadużycia władzy są zjawiskiem dla tego stanu rzeczy immanentnym.
Druga zaś sprawa to fakt, że Ministerstwo Finansów dysponując takim a nie innym prawem podatkowym musi uwzględniać tego typu wpływy w budżecie - ergo staje przed wyborem: Powiększać deficyt wiedząc, że tego typu wpływy do budżetu są nieściągalne albo nie uwzględniać a tym samym przyznać, że przepis na podstawie którego można by estymować dodatkowe wpływy do budżetu to nieegzekwowalny prawny bubel który powoduje, że Ministerstwo Finansów planuje swój budżet całkiem jak pan Jan z początku tego wpisu - na podstawie pobożnych życzeń.A wystarczyło by przejrzeć przepisy i powyrzucac z nich tego typu potworki - dziura budżetowa od razu by sie zmniejszyła...
Całe polskie prawo jest do wyrzucenia i napisania na nowo. Od Konstytucji zaczynając a na Prawie o Ruchu Drogowym kończąc...