"..., podobnie jak Niemcy-w większości nie głosowali?"
pyta w swoim blogu Pani Joana Mieszko-Wiórkiewicz.
Dalej pisze
"Wybory parlamentarne w Niemczech we wrześniu 2009 r. dobitnie pokazały, że kryzys , w jakim pogrąża się to państwo ma podłoże stricte polityczne. "
I już wprowadza czytelnika w błąd. W Niemczech - w przeciwieństwie do Polski - większość glosowała. W roku 2009 72% wyborców poszedł do urn.
Dalszy wywód prowadza przyczynne takiej "niskiej" frekwencji do konkluzji:
"Wybrani zostaną przypuszczalnie przez jeszcze mniejszą ilość wyborców. Schemat ten będzie powatrzać się tak długo, dopóki prawodawcy nie uznają, że nie pół, lecz cały Bundestag powienien być wybierany poprzez jednomandatowe okręgi wyborcze, a nie ustanawiany przez partie."
oraz
"Czekam teraz niecierpliwie, aż ktoś przeprowadzi podobną analizę procedur wyborczych w Polsce."
Załóżmy, ze Pani Joana prawidłowo analizowała przyczyny, to prosty weryfikowaniem jej tez by było porównanie frekwencji w wyborach w systemie JOW w różnych krajach na świecie z frekwencja w Niemczech:
Sprawdzałam wiec frekwencje poszczególnych krajów z tradycyjnym systemem JOW w ostatnich wyborach:
Wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii w 2010 roku: 65.5%
Wybór prezydenta USA: w 2008 roku: 56,8%
Wybory parlamentarny w Kanadzie w 2008 roku: 59,7%
Zgromadzenie Narodowe we Francji we Francji w 2007 roku: 60,44%
oraz:
Wybory Bundestagu w Niemczech w 2009 roku: 72%
Jak widać, to ten często powtarzany argument zwolenników JOW, ze system wyborczy wpływa bezpośrednio na chęć udziału wyborców w wyborach - rowniez w Polsce - jest błędnym argumentem.