Pewnie zauważyliście, jaką wrzawę podnieśli Polacy, po pokazaniu filmu "Nasze matki, nasi ojcowie". Na pewno nie było to mądre posunięcie ZDF i reżysera, ale nie o tym chciałam napisać. Idzie mi o powszechne oskarżania wymierzone wobec Niemiec i Niemców o antypolonizm. Niektórzy Polacy nawet chcą z tego powodu składać doniesienie.
Dlaczego nikt nie przedstawia logicznych argumentów za lub przeciw rzekomo obrażającej scenie, a posługuje się prostym argumentem antypolonizmu? Słowo to funkcjonuje obecnie jak maczuga do okładania przeciwników. Zauważam częste zjawisko, że jeśli z jakichś powodów krytykuje się Polaka, ten nie musi przytaczać logicznych argumentów w swej obronie, wystarczy, że nazwie adwersarza Polakożerca i po sprawie. Stąd publicyści, którzy chcą skrytykować za coś Polaków, muszą najpierw udowodnić, że mają przyjaciół Polaków lub publicznie ich wychwalali, a i tak zostaną posądzeni o antypolonizm. Wielu ludzi nie lubi np. Niemcow, a nikt nie nazywa ich "anty-Niemcami". Istnieje nawet domniemanie, że to ci Niemcy są winni temu, że ich nie lubią. Nie można powiedzieć tego samego o Polakach.
Polacy to swoje prawo do stygmatyzowania przeciwników wywodzą z Zagłady, ale czy słusznie? Dziś Hitlera nie ma, Niemcy ani nikt inny nie chce Polaków wymordować, więc ten specjalny przywilej nie ma podstaw. Czy zasłanianie się w dyskusji antypolonizmem jest uczciwe? Wątpię. Dziwię się, dlaczego dziś publicznie nie demaskuje się tego nieuczciwego chwytu.
Dziś stało się powszechne, że każdy kto mówi o Polakach, czuje wręcz najpierw potrzebę usprawiedliwiania się, że nie ma wrogich zamiarów wobec tej nacji. Złapałem się na tym i ja. Czy powinienem się kontrolować pod tym względem? Mogę konkretnego Polaka lubić czy nie lubić. Mogłoby to ewentualnie świadczyć o moich uprzedzeniach, ale przecież o niczym więcej.
(*) Kilka uwag o antysemityzmie
PS: Ta sama notka funkcjonuje rowniez z Kulturkampfem Bismarcka.