Kto się założy, że w przeciągu 48 godzin młody Tusk udzieli wywiadu Monice Olejnik względnie Tomaszowi Lisowi i dociśnięty do muru precyzyjnymi (choć pozostającymi w zawiesinie troski i empatii) pytaniami nie wytrzyma ciśnienia i „wzruszenie odbierze mu mowę”, a miliony telewidzów na własne oczy zobaczą jego łzy? I zobaczą też usta wygięte w podkówkę i drgającą brodę?
Metoda „na Sawicką” jest instancją nadrzędną i działa w Polsce bez pudła. Jej siła i efektywność została opisana i w szczegółach zinterpretowana przez stosowne służby w otoczeniu Tuska; jest to broń elitarna, masowego rażenia, a na silosie, w którym ją umieszczono widnieje napis: „Tylko w przypadku, gdy „w zaparte” oraz „rżnięcie głupa” nie skutkuje. Do użytku wewnętrznego. Od ministra wzwyż”.
Zostawmy na chwilę premierowicza i jego spodziewane łzy (oczy będą podkrążone, włos w nieładzie, krzywo związany krawat, łamiący się głos i takie inne). Ciekawi mnie niezmiernie: dlaczego faktu preparowania wywiadu przez młodego Tuska oraz zaangażowania w publikacje o kimś, kto mu osobno płaci - czyli złamania kardynalnych zasad dziennikarskich - nie gromi bez pardonu i brania jeńców taka Rada Etyki Mediów, rozmaite Stowarzyszenia Dziennikarzy czy choćby branżowy „Press”?!
(Jeśli gromią, proszę o stosowne linki).
Bo sprawa młodego Tuska za chwilę przyschnie, ludzie pokrzyczą, pokrzyczą, jakiś ochłap dostaną, ale tzw. standard dziennikarstwa zastosowany w Gazecie Wyborczej (że też klawiatura mi to znosi) wyglądający jak parujący, krowi placek - pozostanie na tej łące już na wieki.
No, niezależne i demokratyczne gremia dziennikarskie: czekam na wasz głos!