Ortodoks Ortodoks
310
BLOG

Fabryki kalek

Ortodoks Ortodoks Polityka Obserwuj notkę 3

- „Matko boska!? 2+2 to według ciebie jest 5!?” – zwróciła się zrozpaczona nauczycielka do swojej maturzystki
- „Yyy, nie wiem…” - odparła uczennica z lekką niepewnością w głoście, po czym z refleksem i powracającym na twarz uśmiechem dodała „Ale mam na to papier!”.
 
Dyskalkulia ten papier się nazywa. Do tego dysleksja, dysgrafia, dys-coś-tam… Każdy rok przynosi nowe zaburzenia związane podobno ze złą lateralizacją mózgów, czy jak to się tam nazywa. Nie znam się na tym, więc wymądrzać się nie będę. Może i tak jest. Ja dzisiaj o czymś innym.
 
Wyobraźmy sobie, że niewidomy zapragnął zostać krytykiem malarstwa. Zabroni mu ktoś? Raczej nie, pytanie tylko co z tego wyniknie, to znaczy kto te jego recenzje zechce kupić. Nie każdy nadaje się do każdej pracy, co wynika często z obiektywnych przyczyn. Nie ma w tym nic złego. Niski wzrostem raczej nie zostanie centrem w NBA, a wysoki raczej nie zostanie dżokejem. Takie życie. Każdy ma jakieś przewagi i słabości.
 
Niestety zasada ta nie tyczy się już edukacji. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Co gorsza część z tych, którzy sprawę sobie zdają, uważa że to dobrze. Zanim wątek rozwinę przytoczę pointę pewnego starego dowcipu opisującego umiejętność wnioskowania radzieckich uczonych. Brzmi ona: „po wyrywaniu szóstej nogi mucha ogłuchła”. Kto dowcip zna to dobrze, kto nie zna niech żałuje.
 
Owa umiejętność wyciągania wniosków z istniejących przesłanek zawiodła całe rzesze młodych ludzi kończących szkoły w ostatnich 15-20 latach. Otóż wraz z „odzyskaniem wolności” pojawił się powszechny mit mówiący, że „wyższe wykształcenie zapewnia lepszą pracę”. Przesłanki stojące za mitem były prawidłowe – magistrowi na przełomie lat 80-90, o wcześniejszych nie mówiąc, rzeczywiście znacznie łatwiej było o pracę. Błąd nastąpił w analizie przesłanki. Mianowicie ci magistrowie nie znajdowali pracy dlatego, że byli magistrami, a dlatego, że byli najlepsi. Nie wystarczyło zatem zostać magistrem, bo sekret polegał na byciu najlepszym. To bycie najlepszym opierało się na różnych podstawach. Można było być najbardziej inteligentnym, najbardziej utalentowanym, najbogatszym, najambitniejszym, najpracowitszym,  mieć największe szczęście lub najlepsze układy. I nie ma tu wielkiego znaczenia, że za komuny wielu było z tej ostatniej kategorii. Tak czy siak byli to najlepsi. I to dzięki temu zostawali oni magistrami, co było tylko potwierdzeniem owego stanu rzeczy.
 
Młodzi z lat 90 i późniejszych wyciągnęli jednak wniosek podobny do radzieckiego uczonego. Nie, najlepszy via magister = praca, lecz magister = praca. A jako że niemal z roku na rok magistra zdobyć było coraz łatwiej, to już tylko krok dzielił młodych od prostej ekstrapolacji. Takiej, że oni też pracę znajdą bez problemu. Przeoczyli to, że oni są po prostu za słabi (może dlatego właśnie to przeoczyli), a sam papier nie znaczy nic. Dziś maturę zdają ludzie nie potrafiący liczyć (nawet jeśli nie ze swojej winy) czy pisać. Po corocznej lekturze maturalnych zadań jestem pod coraz większym wrażeniem. Czasami trudno mi wprost uwierzyć w to czego oczekuje się, w zakresie wiedzy, od „ludzi dojrzałych”. To, plus egzaminy na uczelniach (notoryczne testy i niskie progi przejścia)  dewaluują wartość magistra, bo potencjalnego pracodawcę wcale nie obchodzi kto na co ma papiery, tylko kto co potrafi.
 
To z kolei powoduje dwie co najmniej rzeczy. Pierwsza to taka, że tysiące magistrów zasilają szeregi bezrobotnych bądź pracują jako sprzedawcy w Tesco. Gdyby choć jakiś zwód zdobyli, zamiast pędzić na ślepo po magistra, to mogliby pracować w jakimś warsztacie na przykład. A tak nie potrafią nic. Tłumy młodych, wykształconych z wielkich miast nie raczą zauważać, że nie są wcale lepsze od, powiedzmy, ślusarza za lat 80-tych. Przy czym bycie ślusarzem to też sztuka nie lada, a bycie ślusarzem  dobrym wymaga lat kierunkowej nauki. Dla tych młodych "inteligentów" to jednak obciach i nie trendy. Pozostaje im więc pełna frustracji praca „na warzywach” lub „na mięsie”. I tylko dziwię się tym którzy się dziwią.
 
Rzecz druga jest taka, że w obliczu totalnej dewaluacji matury i studiów pracodawcy rekrutując nowych ludzi grają w ruletkę. Cokolwiek by kandydat nie napisał w CV w kontekście wykształcenia, to nie ma co na to patrzeć. To się po prostu nie liczy. O zwycięstwie decyduje czasami „dyspozycja dnia” kandydata, co rodzić może w przyszłości kolejne rozczarowania i frustracje.
 
Ale spokojnie. Za jakiś czas, gdy magistra będzie się otrzymywało niczym pesel zaraz po urodzeniu (obierze się tylko dyplom w odpowiednim wieku) i będzie on wart tyle co Marka DDR w roku 95, politycy i dziennikarze po prostu zaproponują ucieczkę do przodu. Panie i panowie – czas robić doktoraty.  Teraz na to będą dotacje.

 

Ortodoks
O mnie Ortodoks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka